W końcu trzeba nabrać dystansu do bieżących spraw, pora wziąć głębszy oddech. Jest to konieczne, by na rzeczy już znane spojrzeć po pewnym czasie z innej perspektywy, świeżym okiem. W innym przypadku stajemy się częścią tzw. magla. Wypowiadamy się sprowokowani tym czy owym, następują reakcje (zwykle w kształcie do przewidzenia), zastanawiamy się więc nad kolejnym krokiem… Szybko staje się to męczące, brak jest nowych pomysłów. Dobrą okazją do naładowania akumulatorów są wyjazdy, zwłaszcza do tych krajów, które nie są związane z podejmowaną przez nas problematyką. Od dwóch lat poznajemy kolejny region Włoch. W ubiegłym roku zaczęliśmy zwiedzać wybrzeże Ligurii. Stosunkowo dobrze poznaliśmy miejscowości na trasie Genua – Sestri Levante. W tym roku chcemy poznać część tutejszej riwiery w stronę La Spazii.
Po prowadzeniu zażartej momentami dyskusji w końcu przychodzi pewne otrzeźwienie i zmęczenie. Widać brak nowych argumentów i kontrargumentów. Powstaje wrażenie, że kręcimy się w kółko i nic nowego w toczonej debacie się nie pojawia. Nastał czas odgrzewanych kotletów lub typowe przesilenie sezonu ogórkowego. Najlepszym lekarstwem na ten stan swoistego znużenia są wyjazdy zagraniczne, zwłaszcza do krajów, którymi się nie zajmujemy zawodowo. W ten sposób można zyskać dystans do tematów i spraw, którymi żyjemy na codzień. Poznawanie innego kraju w zestawieniu z naszymi problemami, pokazuje je w innej, być może bardziej adekwatnej do rzeczywistości skali.
Od kilku dobrych lat jeździmy na wakacje do Włoch. Zwiedzamy różne regiony, podziwiamy zabytki, kosztujemy smacznej kuchni, poznajemy ludzi. Na chwile pozwala nam to zapomnieć o sprawach zawodowych, bolączkach codzienności, rozkoszujemy się czasem wolnym, realizujemy niektóry marzenia i rozwijamy hobby. W ubiegłym roku zwiedziliśmy część Ligurii położoną między Genuą a Sestri Levante, które jest naszą bazą wypadową. Pod dzisiejszym tekstem zamieszczam wpisy, które stanowią swoisty dziennik naszych podróży i wrażeń. Zwiedzanie tej nadmorskiej krainy kontynuujemy w tym roku.
Jesteśmy trochę lepiej przygotowani. W czasie zwiedzania Porto Fino trafiliśmy na bardzo ciekawą postać, niemieckiego dyplomatę z przełomu XIX i XX w., autora barwnie napisanych wspomnień „Mój dom w Ligurii“. Alfons Mumm von Schwarzestein miał nie tylko świetne pióro, zalicza się go też do pionierów niemieckiej fotografii. To właśnie to połączenie tekstu z obrazem szczególnie nas zainteresowało. Zdobycie jego wspomnień nie było łatwe (ukazały się nakładem własnym autora i są białym krukiem obecnym w niewielu bibliotekach). Dzięki uprzejmości Annemarie, mojej byłej doktorantki (której w tym miejscu raz jeszcze pięknie dziękuję), udało mi się wypożyczyć jeden z niewielu zachowanych egzemplarzy. Liguria sprzed stu lat, opisana przez kochającego ten region niemieckiego dyplomatę, zachwyciła nas. Chcemy skonfrontować ją z obecnym stanem, a przede wszystkich zrobić zdjęcia w tych samych miejscach.
Zob.
– Między dyplomacją a fotografią
– Nadmorski fotoplastykon
– Trzwewia miasta
– Pocesja
– Raj na ziemi ze skazą
– Siódme poty
– Sol vita est
– Przy dzwiękach cykad
– Ruiny w ogrodzie