Od wczoraj miałem być w Berlinie. Nie dojechałem. Przez kilka godzin stałem na autostradzie A4 uwięziony z innym kierowcami w wielokilometrowym korku. Był piękny słoneczny dzień, podobno bardzo niebezpieczny na drogach. Gdzieś przed nami doszło do wypadku z udziałem kilku aut. Nie małem szans dojazdu na czas, by wziąć udział w dyskusji. Po otwarciu przejazdu pozostał więc powrót do Wrocławia. Dziś, ciesząc się kilkoma wolnymi godzinami (nie siedzę wszak w samochodzie z Berlina), czytam prasę. Niebezpieczne dla zdrowia zajęcie. Po raz kolejny teksty o nowym filmie (TYM filmie) i wysyłaniu na niego uczniów przez gorliwych dyrektorów szkół. Przytacza się za i przeciw takim wyjściom. Zabrakło mi w tych wypowiedziach jednej sprawy. Czy nasza szkoła jest przygotowana do podejmowania tematów ze współczesności, ciągnących za sobą długi ogon politycznej walki (przy naiwnym założeniu, że ten seans lub jakiś spektakl czy wystawa to jedynie wstęp do dyskusji)? Czy nie mamy do czynienia z kolejną próbą upolitycznienia szkoły?
W rocznicę Sierpnia we Wrocławiu otwarto wystawę plenerową pt. „Wolność jest w nas“. Jej organizatorami byli KOD oraz Gazeta Wyborcza. Wystawa przypomniała kluczowe postacie „pokojowej rewolucji Solidarność“, które później budowały także wolną Polskę.
Przedsięwzięcie „Wolność jest w nas” – pisali organizatorzy wystawy, (…) to spotkanie pamięci i historii, we wspólnym szacunku dla wszystkich jej uczestników, bez jakichkolwiek politycznych podziałów lub odniesień. Dlatego twórcy wystawy dołożyli wszelkich starań, aby oddać historyczną prawdę i zamazać wszelkie polityczne podziały, jakie dzisiaj można zaobserwować pomiędzy bohaterami tamtych czasów. Chcieliśmy, aby połączyła ona wszystkich, dla których wspomnienie wielkiego narodowego zrywu z roku 1980 stanowi świętość skarbnicy narodowej pamięci. Pragnęliśmy również, aby była ona ciekawą lekcją historii dla rozpoczynającej właśnie rok szkolny młodzieży, aby była ona refleksją nad potrzebą narodowego zjednoczenia ponad podziałami dla wspólnych starań o dobro naszej Ojczyzny.
Kilka dni po otwarciu wystawy „nieznani sprawcy“ zniszczyli plansze. Większości postaci domalowano gwiazdy Dawida, logotypy organizatorów zamazano. Nasze „miasto spotkań” dopisało jeszcze jeden akapicik do brzydko pachnącej opowieści na swój temat. Tym razem nie było pod ręką kukły, poprzestano więc na farbie. Akt wandalizmu spotkał się oczywiście z jednoznacznym potępieniem. To dobrze. Ale też chciałoby się zapytać i co z tego? Organizatorzy postanowili zdewastowaną wystawę zamienić na materiał pomocniczy do lekcji o tolerancji. Zostawiono zniszczone tablice, uzupełniono wystawę o dodatkową planszę informującą o akcie wandalizmu. Ponadto zachęcono zwiedzających do dzielenia się komentarzami.
Wrocław nie jest, niestety, na tle innych miast żadnym wyjątkiem. Przybiera fala aktów ksenofobicznych różnej formy i gatunku. Ich miejscem już bez żadnych barier jest przestrzeń publiczna. Coś, co kiedyś robiono jeszcze potajemnie, w nocy, pod maską anonimowości, teraz swobodnie rozlewa się w biały dzień. Stało się jakby pełnoprawnym nurtem społecznych poglądów. Bojownicy krzyku i agresji czują się w prawie dzielić innych, oceniać, sankcjonować ich dostęp do sfery publicznej. Reakcją państwa są kuriozalne wypowiedzi ministrów. Patrzymy na to, irytujemy się, martwimy…
Od rana zadaję sobie pytanie o polską szkołę. Tak się o nią martwimy. Takie będą przecież rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie, i tak dalej, i tak dalej… Stoimy przed kolejnym najazdem reformatorów na edukację, który ma ją wynieść ponad mizerny poziom. System 8 plus 4 rozwiąże rzekomo wszystkie problemy. Jakie konkretnie i w jaki sposób dokładnie nie wiadomo. Wypowiedzi rzeczników zmiany dotyczą głównie historii, wszak na niej, jak na piłce nożnej, każdy się tu zna. Przy okazji wychodzi na jaw, w jakiej lidze taki znawca gra. Cóż, czerwonych kartek za wygadywane do kamer bzdury można najzwyczajniej nie uznawać. Można też z pełnym przekonaniem wierzyć, że wyniki badań to tylko jedna z „opcji“. A my wierzymy w coś innego i co nam zrobicie?
Wracając do szkoły, tej obecnej, jeszcze „nieuzdrowionej“. Jak radzi sobie ona z problemami, których oznaki widzimy wokoło, w postaci wiadomych napisów, okrzyków, także czynów? Realizuje program, w którego którymś tam punkcie jest pogadanka o tolerancji, szacunku dla innych, konieczności samodzielnego i krytycznego myślenia? Jakie programy realizują w tym zakresie podległe miastu szkoły? W ubiegłym roku przeprowadziłem krótką sondę wśród uczniów. Pytałem o obecność tematu uchodźców na lekcjach. Żaden z pytanych uczniów nie udzielił mi odpowiedzi pozytywnej. Czy szkoła w pogoni za realizowaniem programu nie może (lub nie chce) podejmować tych tematów? Czy któraś z wrocławskich szkół poszła przykładem innego z polskich miast i zaprosiła na lekcje uchodźców?
To nie wyjście do kina na „Smoleńsk“, ale też „Pokłosie“ czy wkrótce „Wołyń“ (w żadnym wypadku nie zrównuję wartości artystycznej tych obrazów, odnoszę się tylko do temperatury ich tematów) powinno być dylematem takiego czy innego dyrektora szkoły. Bez wcześniejszego przygotowania uczniów do takiego seansu obejrzenie jakiegokolwiek filmu będzie tylko próbą narzucenia „wersji reżyserskiej”. Miejscem owocnej pracy nauczycieli i uczniów może być wspomniana już wystawa plenerowa. W dodatku to wyjście darmowe. Jest tam wszystko, co jest potrzebne do przeprowadzenia i lekcji historii, i wos-u. Można też – w duchu integracji nauczania i interdyscyplinarności – włączyć do tego lekcje wychowawcze, religii i etyki. Gdzie młodzież ma dyskutować o współczesnej Polsce, jak właśnie nie tam, obserwując jeden z „wykwitów“ teraźniejszości? Dobrze byłoby, jakby te dyskusje znalazły swą kontynuację także w domach.
Zob.
Aleksandra Szyłło, Dwie godziny na barykadzie. Lekcje historii w szkole, „Gazeta Wyborcza”, 29.2016.
Zob. także:
Jeśli szkoły nie są gotowe do podjęcia tematów społecznych, to dlatego, że nauczyciele a) nie są do tego przygotowani i nie widzą potrzeby kształcenia umiejętności społecznych wychowanków (to akurat i pro domo sua powinniśmy powiedzieć…); b) jakże często sami uważają, że otwartość to polityczna poprawność i wreszcie można „mówić, jak jest”; c) boją się agresji wychowanków i braku akceptacji władz szkolnych i kuratorium. Od XIX w. szkoła była narzędziem w ręku władz i w Polsce w szkołach państwowych nic się w tej materii – w skali systemu – nie zmieniło. Nieśmiałe próby tworzenia programów autorskich, samodzielnego kreowania ścieżek kształcenia przez nauczycieli zostały gromadnie zlekceważone przez grono, a ostatecznie odrzucone w skali całego systemu. Reforma oświaty tylko wzmoże nadzór państwa nad szkolnictwem i jedyne co można i trzeba robić – to otwarcie, publicznie wyrażać swoje poglądy, w domu odtruwać głowy dzieci, pracować nad edukacją nauczycieli prywatnie i publicznie, ale przede wszystkim wygrać kolejne wybory parlamentarne. Bo na szkoły prywatne niewiele osób będzie stać, a gdy państwo i nad nimi roztoczy ścisły nadzór, nie będzie już żadnej ucieczki.
Nie, nie jest gotowa i za naszego życia nie będzie, ponieważ jest obiektem ciągłych bezsensownych „reform” każdej kolejnej ekipy, która dorwie się akurat do władzy i która musi, po prostu musi, wykazać, że poprzednicy byli, jeśli nie idiotami, to szkodnikami, a najlepiej jednym i drugim. No i że ci, którzy akurat się do władzy dorwali są ucieleśnieniem wszelkich cnót i czystego geniuszu. Teraz będzie tylko gorzej (już jest), ponieważ wszelkie dyktatury traktują system edukacji jako narzędzie manipulacji i indoktrynacji, a w Polsce, mamy obecnie do czynienia z bolszewicko-narodowo-katolicką dyktaturą. Wszelkie więc dyskusje na temat przez Pana podniesiony mają obecnie (z tym, że to „obecnie” trwa i jeszcze potrwa długo) jedynie walor akademickich, teoretycznych rozważań. Zawsze można powiedzieć, że to dla przyszłości, ale raczej należałoby się zastanowić czy w Polsce można oderwać edukację od polityki. Pan już kiedyś pytał o polską politykę historyczną. No właśnie. Czy w kraju, w którym problem prowadzenia polityki historycznej, a więc indoktrynacji na wielką skalę sponsorowanej przez państwo jest wciąż jednym z najważniejszych problemów o charakterze egzystencjalnym właściwie, pytanie przez Pana postawione może sprowokować do jakiejkolwiek pozytywnej odpowiedzi?
Robi się brunatno.