Obserwacją wzajemnych relacji zajmuję się od lat, zatem napisanie kolejnego tekstu na ten temat nie powinno nastręczać mi żadnych problemów. Zwłaszcza że w ostatnich tygodniach nasze dwustronne stosunki znalazły się w centrum zainteresowania. Materiału do przemyśleń było więc sporo. Sięgnąłem także po opracowania z ostatnich lat. Jednak w miarę zagłębiania się w doniesienia mediów i literaturę moja ochota na napisanie tekstu malała. Wzrastało natomiast poirytowanie i żal. Właśnie roztrwaniany jest wysiłek setek osób, i tych z pierwszych stron gazet, i wielu szerzej nieznanych, dla których problem pojednania i zbliżenia polsko-niemieckiego stanowił sens życia, a w pokonaniu „fatalizmu wrogości“ widzieli nie tylko szansę na dobrosąsiedzkie relacje, lecz także na jedność kontynentu europejskiego.
By lepiej zrozumieć ten stan poirytowania, czy też rozczarowania, który udzielił mi się w czasie pracy na tym tekstem, konieczny jest powrót do przeszłości. Co osiągnęliśmy, jaką drogę przeszliśmy od 1989 roku? Nasze kontakty nie rozwijały się w próżni, zależały od zmieniającej się sytuacji europejskiej, same też wpływały (i nadal wpływają) na rozwój projektu europejskiego. Trafnie mówił o tym były prezydent, Bronisław Komorowski w wystąpieniu w Bundestagu z okazji 75-rocznicy wybuchu II wojny światowej, wspominając m. in. o „polsko-niemieckiej wspólnocie odpowiedzialności za przyszłość Europy“ (do tego problemu wrócę jeszcze w dalszej części artykułu).
Urodzony w Cieplicach w 1930 r., znany karykaturzysta Walter Hanel w 1990 r. stan relacji polsko-niemieckich przedstawił z pomocą dwóch mostów. Na pierwszym, moście niemiecko-francuskim, widoczny był ożywiony ruch samochodowy w obu kierunkach. Na drugim sytuacja była diametralnie inna. Zamiast sznuru samochodów dwóch polityków. Polski premier, Tadeusz Mazowiecki oraz kanclerz Niemiec, Helmut Kohl, próbowali wymienić powitalny uścisk dłoni… posługując się drewnianymi atrapami ramion. Zmuszała ich do tego wielka dziura w moście. Ta wizja rysownika trafiała w sedno. Odzyskanie przez Polskę suwerenności oraz zjednoczeniem Niemiec rozpoczęło nowy okres w powojennych relacjach polsko-niemieckich. Najpierw jednak trzeba było zasypać dzielącą nas przepaść.
W 1990 r. podpisano polsko-niemiecki traktat graniczny, a rok później o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy (tzw. dzieło traktatowe). Miały one charakter przełomowy: pierwszy kończył powojenny konflikt graniczny, drugi kładł fundament pod nowe relacje. Ten proces był wspierany przez ówczesne elity i społeczeństwa obu państw. Minister spraw zagranicznych, Krzysztof Skubiszewski zaproponował model relacji, oparty na polsko-niemieckiej wspólnocie interesów. Pozwoliła ona Polsce – przy wydatnym wsparciu zachodniego sąsiada – stać się członkiem NATO i Unii Europejskiej. Dzięki temu nasze własne, bardzo kosztowne wysiłki reform, wzmacniała realna nadzieja na sukces – włączenie się do Zachodu. Niemcy uznały Polskę za ważnego partnera, podobnie jak uczyniły to wcześniej w przypadku Francji. Wymiar partnerski wzmocniło utworzenie tzw. Trójką Weimarskiego 28 sierpnia 1990 r.
W kolejnych dekadach powstała niezliczona ilość instytucji i inicjatyw, które miały przybliżać sobie Polaków i Niemców. Zbliżenie Polaków i Niemców dokonywało się też w sferze symbolicznej. Odbyliśmy ważne debaty o historii. Wzięli w nich udział politycy, naukowcy, ale i członkowie wspólnot lokalnych.
Traktat o dobrym sąsiedztwie uporządkował wiele spraw, m.in. kwestie status mniejszości niemieckiej w Polsce i dziedzictwa niemieckiego na ziemiach, które znalazły się w Polsce w 1945 r. Pozostały jednak – jak pokazały następne lata – sprawy, które pominięto lub odłożono. Do nich zaliczał się status Polaków w Niemczech (aspiracje do bycia uznaną mniejszością) oraz kwestie majątkowe. W drugiej połowie lat 90. zaczęto obserwować pewne zahamowanie w rozwoju relacji polsko-niemieckich. Wizyty polityków z obu krajów stały się nudną rutyną, coraz częściej pojawiały się głosy o potrzebie wyjścia poza „kicz pojednania“.
Na przełomie stuleci ujawniły się pierwsze dysonanse. Polskę i Niemcy zaczęło różnić podejście do spraw Europy („Nicea albo śmierć“), bezpieczeństwa międzynarodowego (wojna w Iraku). Także w relacjach bilateralnych pojawiły się pierwsze spory. Nad Wisłą kontrowersje wywołały wystąpienia przewodniczącej Związku Wypędzonych, Eriki Steinbach. Oburzenie wywołały żądania części wypędzonych odszkodowań za utracony majątek.
Sytuację uspokoił kanclerz Gerhard Schröder. W Polsce krytycznie ocenia się jego stosunek do Rosji. Jednak powinniśmy także pamiętać, że był on gorącym orędownikiem wstąpienia Polski do NATO czy Unii Europejskiej. Podkreślił również, że żaden niemiecki rząd nie będzie wspierał manipulowania historią i roszczeń majątkowych pod adresem państw-ofiar Hitlera.
Kolejnego kryzysu relacje polsko-niemieckie doświadczyły w latach 2005-2007. Politycy PiS, prezydent Lech Kaczyński i jego brat, z dystansem podchodzili do Niemiec, minister spraw zagranicznych, Anna Fotyga zaproponowała renegocjację traktatu w celu „poprawy sytuacji Polaków w RFN“. Już wtedy można było odnieść wrażenie, że politycy tej formacji nie rozumieją Europy i relacji polsko-niemieckich. Nad dobrze skalkulowaną, ale przyjazną polityką w stosunku do Berlina przedłożyli historyczne resentymenty, uprzedzenia czy wręcz fobie, także z osobistym podtekstem (wojna po karykarurze).
Wygraną PO w jesiennych wyborach 2007 r. przyjęto więc w Berlinie (ale nie tylko) z ulgą. Podważony przez poprzedników model współpracy oparty na „wspólnocie interesów“ znów zaczął obowiązywać. Polacy i Niemcy zacieśnili kontakty, zaczęły powstawać nowe projekty, jak np. podręcznika polsko-niemieckiego. Próbą podsumowania relacji były obchody 20-rocznicy podpisania traktatów. Po posiedzeniu obu rządów 21 czerwca 2011 roku wydano „Wspólną deklarację ‚Sąsiedzi i Partnerzy‘“, oraz „Program współpracy“. W tym ostatnim dokumencie przedstawiono także zadania z różnych zakresów na następne 10-15 lat (ok. 100 różnych pozycji). Kilka dni wcześniej podpisano w Warszawie „Wspólne Oświadczenie Okrągłego Stołu w sprawie wspierania obywateli niemieckich polskiego pochodzenia i Polaków w Niemczech oraz niemieckiej mniejszości w Polsce“. W przypadku Polaków zapowiadano utworzenie biura koordynacyjnego, Centrum Kultury i Historii Polaków w Niemczech oraz wspieranie zabiegów o naukę języka polskiego w Niemczech.
W relacjach polsko-niemieckich sprawy europejskie zaczęły odgrywać coraz większą rolę. Polska stała się ważnym graczem na płaszczyźnie europejskiej. Powoli wyrastała z roli podopiecznego (jakbyśmy na to nie patrzyli, w wielu aspektach nim początkowo była). Coraz ważniejsze stawało się nowe zdefiniowanie relacji i celów. O szczególnej odpowiedzialności Polaków i Niemców mówił prezydent Komorowski w czasie wspomnianego już berlińskiego wystąpienia. Zacytuję fragment, bo warto głos ten przypomnieć w dyskursie publicznym:
Dziś, jak nigdy – mówił prezydent – potrzebujemy polsko-niemieckiej wspólnoty odpowiedzialności, wspólnoty dla Europy, otwartej na wszystkie państwa Unii Europejskiej i całego naszego kontynentu. Chciałbym bardzo, i jestem pewien, że wszyscy tutaj, na tej sali, chcieliby bardzo, aby w następne rocznice wybuchu wojny światowej można było z głębokim przekonaniem powiedzieć więcej, niż mówili ojcowie założyciele Unii. Chcielibyśmy wszyscy, aby można było powiedzieć: „Nie było Europy, mieliśmy wojnę. Ale dzięki Europie i jej instytucjom nie ma wojny na całym wolnym kontynencie“.
Słowa polskiego prezydenta pozostają nadal aktualne, bo pokój zaczęliśmy traktować jako coś oczywistego.
Zmiana atmosfery, pogłębienie współpracy i dialogu nie było akceptowane przez pozostający przez osiem lat w radykalnej opozycji PiS. Znieważano osoby aktywnie uczestniczące w sanacji relacji polsko-niemieckich. Dało się słyszeć, że Polska prowadzi politykę zagraniczną na kolanach, a nasz kraj to jakieś „kondominium rosyjsko-niemieckie“. Nawet wsparcie wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej odczytano jako zapłatę za rzekomą „proniemiecką uległość“.
Wprawdzie antyniemiecką retorykę wyciszono, podobnie jak kilka innych kwestii, w roku wyborczym 2015, jednak powróciła zaraz po przejęciu władzy przez PiS. Upatruje się w niej korzystny instrument zjednywania społecznego poparcia, choć badania opinii z ostatnich lat pokazują, że Polacy cenią sobie dobre relacje z Niemcami, a historia nie odgrywa głównej roli w ich kształtowaniu. Poza tym w sukurs PiS-owi idą media podporządkowane temu ugrupowaniu oraz – co jest novum w polskiej polityce – przekaz w mediach społecznościowych.
Coraz częściej można w przestrzeni publicznej usłyszeć negatywne określenia pod adresem Niemiec i kanclerz Merkel. Co się za tym kryje? Nowa koncepcja czy raczej jej brak połączony z upartą chęcią odwrócenia wektorów z czasów rządów PO?
Dla polityków, którzy nie znajdują odpowiedzi na żadne najbardziej newralgiczne problemy w Europie, – oceniała Anna Wolff-Powęska – pozostają tylko antyeuropejskie i antyniemieckie fobie. Brak koncepcji zastępują jakże żałosnym wymachiwaniem szabelką i straszeniem bojkotem niemieckich towarów i banków lub jak minister Witold Waszczykowski piętnowaniem odsuniętych od władzy Polaków jako zmierzających w kierunku mieszanki kultur i ras, co bardziej kojarzy się z ideą „krwi i rasy“ nazistowskiego polityka Richarda Darré aniżeli promocją „tradycyjnych polskich wartości“.
Krytykę ostatnich zmian w Polsce przez urzędników europejskich odczytuje się jako „zamówienie i spisek niemiecki“. Okładki prawicowych czasopism z ostatnich tygodni nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do rzekomych źródeł tych postaw.
Rzeczywiście w mediach niemieckich narasta krytyka Polski. Czy nie nazbyt łatwo i szybko? Nie brakuje krytycznych artykułów o sytuacji w Polsce, do pracy zabrali się także karykaturzyści. Co dalej z naszym sąsiedztwem? Zwłaszcza że coraz mocniej brzmi pytanie, co dalej z Europą? Są pierwsze przejawy powrotu do konstruktywnego dialogu. Zapowiada go ostatni wywiad prezydenta Dudy dla niemieckiego FAZ am Sonntag, nadzieje daje też oficjalne rozpoczęcie obchodów 25-rocznicy podpisania traktatów polsko-niemieckich. Ewolucja sytuacji nie jest jednak przesądzona. Premier i minister spraw zagranicznych RP zwlekają z upublicznieniem bilansu otwarcia w relacjach polsko-niemieckich.
Nie wiadomo, czy wcześniejsze ustalenia są jeszcze aktualne. Co będzie realizowane, a co nie ze spraw wskazanych w dokumencie z 2011 r.? Sygnały z kancelarii premier nie są jednoznaczne. Według doniesień prasowych na pełnomocnika ds. dialogu międzynarodowego (vacat po śmierci W. Bartoszewskiego, gorącego orędownika pojednania i dialogu polsko-niemieckiego i polsko-żydowskiego) powołano osobę nieznaną i bez dorobku w kontaktach na tej płaszczyźnie. Relacje polsko-niemieckie znajdują się dzisiaj na rozdrożu. Mamy trudności ze zrozumieniem się. Przykładem choćby problem z falą przybyszy z Bliskiego Wschodu. Część Polaków z ironią traktuje niemiecką wrażliwość na los uchodźców czy otwartość na imigrantów. Niemcy łatwo nasze wszystkie obawy definiują jako brak tolerancji.
Należy mieć tylko nadzieję, że aktualne trudności nie będą oznaczać powrotu do wzajemnej niechętnej obojętności, którą obserwowaliśmy już w latach 2005-2007. Byłby to, zważywszy na problemy Europy i świata, najgorszym z możliwych scenariuszy. Zaprzepaściłby wysiłek wielu bezinteresownych i życzliwych ludzi, na co w warunkach różnych deficytów funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego nie powinniśmy sobie pozwalać.
Skrócona wersja tego artykułu ukazała się po niemiecku w Wochenblatt. Zeitung der Deutschen in Polen, nr 4 (1242) z 22.01.2016, s. 4.
Pański tekst trafnie ujmuje problem relacji polsko-niemieckich w ostatnim ćwierćwieczu. Jeżeli dzisiaj mówimy, że należy poprawić to lub owo (to postulat aż nazbyt oczywisty: zawsze znajdzie się coś, co można i należy zrobić lepiej), to warto pamiętać z jakiego miejsca startowaliśmy w roku 1989. Narzucony nam sojusz PRL ze Związkiem Sowieckim opierał się nie tylko na strachu przed Rosjanami, ale przede wszystkim na niezwykle silnej, że Niemcy WRÓCĄ „na swoje” i po swoje. Ten strach stał się częścią tożsamości całego pokolenia zamieszkałego na ziemiach, które komunistyczna propaganda nazywała „odzyskanymi”, a zwyczajni ludzie „poniemieckimi”. Przez prawie pół wieku słowo Niemiec było dla większości z nas synonimem zbrodniarza, zaś określenie Polak stało się po wojnie synonimem „obcego” zza Żelaznej Kurtyny, później zaś złodzieja samochodów i wiecznego petenta. Zdaje się, że dopiero cud pierwszej Solidarności pozwolił dostrzec w nas rycerzy wolności, podobnie jak w roku 1830/31, kiedy to w całych Niemczech witano polskich powstańców udających się na tułaczkę do Francji. To my byliśmy wówczas Syryjczykami Europy i nas witano słowem „Wilkommen”…
Warto pamiętać o roku 1989, by uzmysłowić sobie, jak trudne zadanie mieli ojcowie polsko-niemieckiego pojednania i jak daleko od tamtej pory zaszliśmy. Z tego samego powodu podzielam zarówno Pańskie irytacje i troski: boję się, że na użytek walki wewnętrznej politycy szeroko pojętej prawicy zniweczą wysiłek całego pokolenia ludzi dobrej woli. Nie ma już prawie wśród nas, a wkrótce nie będzie w ogóle, ludzi, którzy autorytetem swojej biografii powstrzymywali radykałów z obydwu stron. Nie ma byłych więźniów obozów koncentracyjnych, którzy dla naszych niemieckich partnerów byli nie tylko wyrzutem sumienia, ale przede wszystkim widocznym znakiem pojednania i tego, że opór przeciwko totalitaryzmowi ma sens. Brakuje osób, które musiały porzucić nie z własnej woli strony ojczyste na Wschodzie, i które najczęściej nie miały wiele lub zgoła nic wspólnego z narodowym socjalizmem. Ci wielcy NIEOBECNI nie są w stanie już nas wesprzeć, ale pozostawili po sobie dziesiątki tekstów, do których teraz należy i warto wracać. Chyba, że uznamy, iż to wojna, a nie pokój jest stanem naturalnym i pożądanym.
Od kilku lat mieszkam w Niemczech jako emigrant i uczę się tego kraju od postaw, od nauki języka poczynając. Im dłużej tu przebywam, tym bardziej utwierdzam się, że większość Polaków nawet nie próbuje zrozumieć, jakie procesy ukształtowały współczesną niemiecką tożsamość i jak różna jest ona od tożsamości z roku 1870, 1914 i 1939. Patrzymy na Niemcy jako kraj o potężnej gospodarce, jak na kolosa, który marzy tylko o tym, by nas zdominować, nie dostrzegając ogromnej dynamiki społecznej. Tymczasem sprawia ona, że współcześni Niemcy to coraz bardziej naród „mit Migrationshintergrund”, naród złożony z imigrantów lub ich potomków, których łączy jedno: poczucie, że Republika Federalna Niemiec jest także ich państwem. Niemcy, to naród, który każdego dnia definiuje się na nowo. Tymczasem dla nas czas się zatrzymał w roku 1945, stąd absurdalne listy polskich polityków, którzy próbują prowadzić „dialog” używając w zasadzie jednego argumentu: a bo wy daliście światu Hitlera. W ten sposób możemy doprowadzić najwyżej do sytuacji, w której głosy z Polski będą całkowicie ignorowane.
Jeżeli Niemcom czegoś zazdroszczę, to właśnie silnego utożsamienia z instytucją państwa. Państwo to ma swoje kłopoty. Niekiedy może się wydawać, iż chwieje się w posadach, ale kiedy nastają momenty trudne, jego obywatele nie przestając sarkać na polityków, zabierają się do pracy, by ocalić to, co dla nich najcenniejsze – wolność i demokrację. Wbrew pozorom oni lepiej niż my pamiętają, że dali światu Hitlera – i nie chcą tego błędu powtórzyć.
Żywię nadzieję, że i polscy politycy opamiętają się w swojej konfrontacyjnej retoryce. Bo wbrew pozorom jest bardzo wiele spraw, które należałoby z Niemcami załatwić. Nie muszę dodawać, że partner, który przestaje być wiarygodny, po prostu przestaje być partnerem.
21.01.2016
Uważam, że polsko-niemieckie stosunki są zbyt mało ambitne. Największym skarbem tych stosunków stała się wymiana młodzieży i programy typu ASF, EVS, Erasmus+ itp. oraz zwykłe kontakty międzyludzkie (mieszane małżeństwa, kontakty pracowników, indywidualne wycieczki turystyczne). Wszystko to jest wynikiem obecności w UE-Schengen i niezmiernie się przyczynia do wzajemnego zrozumienia. Natomiast na szczeblu elit intelektualnych Niemcy dobrali sobie w Polsce pewien krąg partnerów, głównie z wielkomiejskich środowisk ateistyczno-lewicowych i stworzyli wygodny dla siebie klimat 'bezkrytyczności’ i 'jednomyślności’. W języku angielskim mówi się na taka współpracę „surrounded by Yes men”.
W krótkiej perspektywie takie coś jest dobre, bo można się „szybko dogadać” i nawiązać przyjazne kontakty między obydwoma krajami, ale dla prawdziwego głębokiego partnerstwa trzeba się otworzyć szerzej, oczywiście nie niszcząc tej dotychczasowej współpracy. To jest pewnie mniej wygodne, ale da większe owoce. A owoce są potrzebne, bo oba kraje mają konkretne wyzwania, którym warto wspólnie stawić czoło, zamiast wzajemnie konkurować.
W zakresie polityki historycznej takim wyzwaniem byłby berliński pomnik polskich ofiar, który do dziś nie istnieje. Taki gest złagodziłby też napięcia związane z Centrum Wypędzonych. Przy czym ważniejsze jest wspólne spojrzenie w przyszłość i tutaj potrzebna jest głębsza współpraca w dziedzinie kultury (tu trzeba by się długo rozpisać), innowacyjności i wyrównania szans dla młodych osób, tak aby mogły one w Polsce zakładać rodziny i robić karierę bez 'middle income trap’.
Stworzenie Polski gospodarczo bardziej 'przyszłościowej’ to jest kluczowe wyzwanie, a Niemcy tutaj obecnie niestety więcej szkodzą niż pomagają. Tak wcale być nie musi (z korzyścią dla obu krajów). I w tym moja nadzieja powyborcza. Pan Mateusz Morawiecki to odpowiednia osoba, aby tą współpracę polsko-niemiecką uczynić bardziej dojrzałą i wyjść poza schemat ściągania do Polski supermarketów (tworzenia miejsc pracy dla kasjerek) i sadzenia drzewek przez głowy państw. To było dobre, ale już nie jest. Jesteśmy w innej fazie rozwoju.