Z Ulm dotąd niewiele kojarzyłem. Niewiele więcej niż punkt na mapie. Rokrocznie mijaliśmy to miasto w drodze za Alpy. Pamiętam wprawdzie, że pierwszy proces w RFN w 1958 r. wytoczony zbrodniarzom nazistowskim odbył się właśnie tu, ale nic ponadto. W tym roku pojawiła się okazja poznać Ulm bliżej. Postanowiliśmy zjechać z trasy w drodze na włoskie wakacje i – jak to czynimy co roku – bliżej poznać jedno z niemieckich miast leżących na trasie przejazdu. Wybór okazał się trafny, Ulm warte jest zwiedzenia.
Przed kilku laty postanowiliśmy w drodze do Włoch robić przystanek i zwiedzić jedno z miast niemieckich. Konferencje, czy dyskusje, w których uczestniczymy, nie są dobrą okazją, by poznać konkretną miejscowość. Referat, dyskusja, kolacja, hotel i do domu. Oczywiście, gospodarze czynią nieraz wiele, by – obok programu obowiązkowego, czyli konferencji – umożliwić, zwłaszcza uczestnikom zagranicznym, zwiedzania tego czy owego. Jednak z doświadczenia wiemy, że nie jest to do końca satysfakcjonujące, interesujemy się różnymi rzeczami, nie zawsze jest łatwo trafić w nasze gusta czy oczekiwania. A czasem i chęci lub sił brak po całodniowych obradach.
Po zwiedzeniu Norymbergi i Bambergu, tym razem wybraliśmy Ulm. Niewiele wiedzieliśmy o jego historii, zabytkach czy innych atrakcjach. Z rezerwacją hotelu nie było żadnych problemów. Dość przypadkowo wybrany Hotel Stern, w którym zanocowaliśmy, okazał się świetną lokalizacją. Pokój był wygodny, śniadanie obfite i zróżnicowane. Z hotelu było tylko kilka kroków do głównych atrakcji miasta. Ulm boleśnie doświadczył koniec wojny. Wskutek alianckich bombardowań tutejsza starówka uległa prawie całkowitemu zniszczeniu. Z pożogi wojny w prawie niezniszczonym stanie ocalał tylko główny zabytek miasta, piękna gotycka katedra. Dzisiaj otoczona jest w dużej części nowoczesnymi budynkami, z rzadka przetykanymi kilkusetletnimi fachwerkami.
Główną uwagę poświeciliśmy katerze. Budowla robi wielkie wrażenie, zwłaszcza na miłośnikach gotyku. Niestety, w czasie naszej wizyty panował w niej półmrok, stąd ze zdjęć nie jesteśmy zbytnio zadowoleni. Zainteresowała nas umieszczona pod chórem znaczących rozmiarów figura Archanioła Michała. W przewodniku niewiele znaleźliśmy informacji na jej temat. Stylistycznie przypomina prace z okresu międzywojennego. Jej obecność szybko się wyjaśniła. Obok umieszczono tablice, które upamiętniały żołnierzy z różnych jednostek wojskowych stacjonujących w Ulm poległych w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej. W bliskim sąsiedztwie znaleźliśmy inne upamiętnienia, poświęcone poległym we wcześniejszych konfliktach. Jak zwykle widoczna była przygnębiająca progresja liczby poległych…
Na tablicy upamiętniającej poległych w czasie tzw. wojny zjednoczeniowej były to pojedyncze nazwiska. Na późniejszej, odnoszącej się do I wojny światowej nazwiska ściśle wypełniły całą dużych rozmiarów tablicę. Z pewnością nie byli to wszyscy polegli w tej wojnie, jednak uwagę zwracała masowość tego zjawiska. W przypadku ostatniej wojny ograniczono się do lakonicznego hołdu dla anonimowych „Kameraden“. Michał Archanioł, stalowy olbrzym z bojowo wzniesionym mieczem został umieszczony w katedrze w 1934 r. (zresztą po trwających kilka lat sporach, sprzeciwie sfer kościelnych, przeciętym przez nazistów). Towarzyszyła temu wielka uroczystość, której scenariusz ułożono już w duchu nowych czasów. Także anioł został przemodelowany, gdyż wcześniej jego miecz zwrócony był ku ziemi.
Sama katedra, budowana przez wiele stuleci (wznoszenie wieży zakończono ok. 1890 r.), to prawdziwa wielowarstwowa księga dziejów miasta. Jeśli kogoś interesuje średniowiecze, znajdzie tu wiele pięknych przykładów, m.in. wspaniałe witraże. Także zainteresowani innymi epokami nie odejdą stąd zawiedzeni. Na przykładzie choćby sposobu upamiętnienia poległych czy zaginionych świetnie można pokazać funkcjonowanie tego problemu i w przestrzeni publicznej (miejskiej), ale także i sakralnej. Przejęcie świątyni przez protestantów wiązało się z reorganizacja wewnętrznego układu, jak i dewastacją części wystroju, zbyt kojarzącego się z diabelskimi papistami.
Krótką wizytę w Ulm zakończyliśmy długim spacerem wzdłuż Dunaju. Zaskoczył nas wartki nurt rzeki, która częściowo wystąpiła z brzegów. Miasto opuszczaliśmy przy dźwiękach treli wróbli, które stały się – podobnie jak krasnale we Wrocławiu czy koty w Kłodzku – symbolem miasta. Z pewnością warto tu wrócić i skorzystać z interesującej propozycji kulturalnej, być może uczynimy to przy innej okazji.
Ulm kojarzył mi się jedynie z Einsteinem..:)