Czy to uczucie irytacji i bezsensu jest potrzebne? W tym roku Polska i Niemcy obchodzą 25-rocznicę podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie i wzajemnej współpracy. Przewidziano z tej okazji liczne imprezy. Powstała strona internetowa, która miała stać się platformą wymiany opinii i informacji. Z wielkich planów niewiele zostało. Zmiana rządu w Polsce unieważniła je niemal automatycznie tak jakby nagle okazało się, że nie ma czego uczcić, a nawet o czym rozmawiać. Można teraz odnieść wrażenie, że obie strony, i polska, i niemiecka, działają w tej kwestii nie razem, a obok siebie. Wczoraj w Bundestagu otwarto polską wystawę poświęconą relacjom polsko-niemieckim „Polacy i Niemcy. Historie dialogu”. Jak ów dialog wygląda w tym ujęciu? Czy już mamy o czynienia z „nową narracją“?
Jubileusze to dobra okazja do wszelkiego rodzaju podsumowań. Na chwilę można się zatrzymać, sporządzić bilans, wskazać przyszłe wyzwania, sprawy załatwione i te ciągle wiszące w tzw. agendzie. Każda z tych rzeczy wymaga zastanowienia, a na kształt dyskusji wpływa bieżąca sytuacja. Zawsze jednak debata świadczy o tym, że temat jest istotny, budzi zainteresowanie, wiążą się z nim kontrowersje, czasem niezadowolenie, ale i nadzieje. Warunkiem takiej dyskusji jest założenie, że problem widzimy jako proces, ewoluujące działania, a nie chcemy radykalnie zerwać z obecnym stanem i zacząć coś od nowa.
Politycy często stają przed taką pokusą. W demokracjach rządy zmieniają się często. Każdy z nowych chce jakoś zaznaczyć swoją obecność i inność, zwłaszcza jeśli do władzy doszedł na fali ostrej krytyki przeciwników. Choć taka taktyka może przynieść sukces wyborczy, niesie ze sobą całą masę zagrożeń, zwłaszcza w polityce zagranicznej. W tym przypadku ważne jest wskazanie długoletnich celów i dążenie do nich niezależnie od zmieniających się rządów. Efekty niektórych działań można poznać dopiero po upływie lat, nawet dziesięcioleci. Takie podejście ważne jest przede wszystkim dla wydajnej współpracy z sąsiadami, czy generalnie głównymi partnerami. Polityka takiego państwa jawi się wówczas jako solidna i przewidywalna. Oczywiście, jeśli politycy uznają, że współpraca, szukanie ponadnarodowych aliansów i związane z nimi kompromisy to podstawowe instrumenty. Jeśli jednak widzą w nich zamachy na suwerenność, postrzeganą w kategoriach „wolność Tomku“, pojawiają się problemy.
Relacje polsko-niemieckie ulegały w ostatnich 25 latach różnym zwrotom. Istniało jednak ogólne porozumienie ponadpartyjne, że relacje te z punktu widzenia polskiej racji stanu mają charakter priorytetowy i oba kraje łączy wspólnota interesów. W takim kontekście wynegocjowano traktat graniczny, czy rok później, traktat o dobrym sąsiedztwie i wzajemnej współpracy. Powstanie tego dzieła traktatowego nie byłoby możliwe bez zmian politycznych, jakie zaszły w Europie w 1989 r., których beneficjentami stały się i Polska, i RFN (po październiku 1990 r. zjednoczone Niemcy). Wprawdzie już wcześniej wykonano po obu strona kilka gestów, które miały pomóc w pokonaniu „fatalizmu wrogości“, jednak bez destrukcji bloku wschodniego, który zapoczątkowała „pokojowa rewolucja Solidarność“ z jej przywódcą Lechem Wałęsą, zmiana wektorów w relacjach polsko-niemieckich, wznowienie i pogłębienie dialogu polsko-niemieckiego nie byłoby możliwe.
Znana karykatura niemieckiego rysownika Waltera Hanela dobrze oddaje punkt wyjścia, od jakiego obie strony rozpoczynały. Widzimy na niej dwa mosty, niemiecko-francuski i polsko-niemiecki. Na tym pierwszym widać ożywiony ruch w obie strony. Na dość wątłym moście polsko-niemieckim stoją naprzeciw siebie, rozdzieleni ogromną dziurą dwaj przywódcy: kanclerz H. Kohl i premier T. Mazowiecki. By dokonać uścisku dłoni, muszą wykorzystać protezy rąk, bo taka odległość dzieli ich od siebie. Dziury w moście już nie ma, ruch na szlakach łączących oba kraje jest bardzo ożywiony, wydaje się, że jest nam do siebie o wiele bliżej niż ćwierć wieku temu. Jednak z zakurzonego składziku wyciąga się wrzucone tam dawno temu protezy z całym asortymentem historycznych żalów, stereotypów i poczucia bliżej nieokreślonej (jak mają ja zdefiniować współczesne generacje?) krzywdy. Rzeczywiście jest nam to potrzebne?
Może trzeba więc przypomnieć, że obecny stan relacji dwustronnych, z takim lekceważeniem traktowany przez część naszych polityków, został wypracowany przez obu partnerów w pocie czoła. Nic nie było przesądzone, podstawy relacji trzeba było budować od nowa, a ważnym składnikiem zaprawy murarskiej była europejska integracja. Ogromny udział w tym dziele mieli również ci politycy, którzy – mimo zmieniających się koniunktur pozostali wierni swym zasadom i nadrzędnym celom. „Warto być przyzwoitym” – te trzy słowa wypowiedziane przez jednego z nestorów pojednania polsko-niemieckiego, zmarłego w ubiegłym roku prof. Władysława Bartoszewskiego, ciągle zachowują swą wymowę i znaczenie…
Wystawa otwarta wczoraj w Bundestagu, zorganizowana przez Muzeum Historii Polski, nosi tytuł „Polacy i Niemcy. Historia dialogu“. Czy rzeczywiście jest efektem i dowodem dialogu? Jest to trochę przygnębiające, że z tak ważnej okazji nie zadano sobie trudu przygotowania wspólnej wystawy, ewentualnie nie pokazano równocześnie w Warszawie wystawy niemieckiej na ten temat. Jak oceniać obecny stan stosunków, skoro nawet tak prostej sprawy nie dało się zrobić? Na planszach pokazywanych w gmachu Bundestagu brak kilku ikonicznych zdjęć, które na niemieckich wystawach są oczywistością. Zrezygnowano z pokazania przywódcy “Solidarności“, Lecha Wałęsy i podkreślenia jego zasług dla destrukcji całego systemu. Czy można sobie wyobrazić opozycję enerdowską bez Wałęsy i Solidarności? Niemiecka wystawa „Uczcie się polskiego“, która była pokazywana w Polsce i Niemczech, jest tego najlepszym potwierdzeniem. Jak potraktować poniższe słowa dyrektora Muzeum Historii Polski o przywódcy Solidarności i byłym prezydencie Polski?
To bardzo przykre, że legenda Solidarności, rozpoznawalna w świecie, symbol upadku komunizmu nie jest reprezentowana na tej wystawie — powiedział poseł PO Marek Krząkała. To nie był świadomy wybór, dobieraliśmy (osoby) pod kątem rzeczywistej roli w stosunkach polsko-niemieckich — wyjaśnił Kostro. Jak zapewnił, wystawa nie została zrobiona „pod taką czy inną linię polityczną”. Jeżeli Wałęsy brakuje, to tylko dlatego, że nie odegrał on istotnej roli w tych relacjach — powiedział szef MHP.
Zadziwiające stwierdzenie. Wręcz przykład historycznego rewizjonizmu. W Niemczech nikt by się nie poważył tak zmarginalizować roli Wałęsy, ale i Solidarności. Każdy podkreśla tam ogromne znaczenie wydarzeń w Polsce dla przemian w Niemczech. Jednym z wielu dowodów było zaproszenie Wałęsy na centralne obchody zburzenia muru berlińskiego w 2009 r. i poproszenie go, by popchnął pierwszą kostkę wielkiego domina, wyobrażającego wyzwolenie się spod komunizmu całego bloku wschodniego, w tym i Niemiec Wschodnich? Amnezja? Niewiedza? A może coś gorszego?
Ta wystawa ma zwiastować odrzucenie dotychczasowej metanarracji w opowiadaniu o relacjach polsko-niemieckich. Zwiedzający nie znajdzie na niej ani wspomnianego Lecha Wałęsy, ani Okrągłego stołu. Nie znajdzie też różnych kluczowych postaci dla porozumienia i pojednania polsko-niemieckiego. Natomiast nie zabrakło miejsca dla Lecha Kaczyńskiego czy obecnej premier, Beaty Szydło, którzy – idąc za wypowiedzią p. Kostro – mają zdaje się wielkie zasługi dla polsko-niemieckich relacji. Jeśli tak ma być realizowana polityka historyczna, to trzeba ją uznać za narzędzie bardzo grubo ciosane.
Zaskakujące jest jeszcze coś innego. Wystawa, która miała się stać wystawą jubileuszową, jest wystawą jednego aktora, polskiego aktora. Czy to jest dobry prognostyk na przyszłość? Czy tak mają wyglądać nasze relacje? Wydawało się, że ten etap wzajemnego opowiadania o sobie jest już za nami i w końcu możemy jako partnerzy dyskutować o przyszłości, o wyzwaniach dla relacji bilateralnych, a zwłaszcza dla wspólnej Europy, w której oba kraje mają (a może jeden z nich miał) ważną pozycję. Czy mamy tu jakieś wspólne propozycje? Cóż, był to, jak to czasami bywa, jedynie sen, być może marzenie niepoprawnego obserwatora sceny polsko-niemiecko-europejskiej.
Widziałam wystawę na otwarciu, bardzo problematyczna, nudna i stereotypowa, także wizualnie (znowu wystawa planszowa jak sprzed lat), Niemcy mieli skwaszone miny, polscy dziennikarze – zawstydzeni. Komentarz jednej z nich na pytanie zrezygnowanego znanego dziennikarza – co napisać – „po prostu – Amen”. Przemówienie marszałka Kuchcińskiego – pełne resentymentów, cytatów z Jana Pawła II i tego, że będziemy uczyć Niemców (po polskim papieżu był dopiero niemiecki) oraz, że Polacy wygrali wojnę, ale ją przegrali, a Niemcy odwrotnie i że dopiero teraz będziemy uczyć się dialogu. Rozumiem strach prowadzących publiczne instytucje w Polsce o miejsca pracy. Nie rozumiem samozadowolenia kuratora wystawy. Ale najbardziej nie rozumiem zajadłego języka, niepotrzebnego podgrzewania atmosfery i personalizacji zarzutów przez zainteresowanych organizatorów oraz postronne osoby wobec dobrej, prawdziwej recenzji. Nie umiemy rozmawiać, a może nie chcemy. Przestaliśmy krytycznie myśleć. Nie dopuszczamy innych refleksji. Przerzucamy swoje błędy i kompleksy na innych. W sprawach polsko-niemieckich i polsko-polskich. To wielka szkoda i duże zaskoczenie. To ślepa uliczka.
Kogo nie zapytam o wrażenia z tej wystawy, ten stwierdza, że jej autorzy przespali ostatnie 25 lat rozwoju tych stosunków i znają je bardziej z książek, doniesień medialnych i z zacisza archiwów muzealnych czy pokoi uczelniach niż z autopsji. Obejrzałam scenariusz tej wystawy i potwierdzam to wrażenie. Po 25 latach w Niemczech pokazuje się wystawę raczej o stosunku Polski do relacji polsko-niemieckich, zapominając o niebywałym rozwoju tych relacji na poziomie społecznym, zwyczajnie ludzkim, w dziedzinie kultury, literatury, filmu itd. To, co z tego widać na wystawie, to kpina. Już nie mówiąc o tym, że nie ma do czego się uśmiechnąć, wzruszyć, a Polacy i Niemcy już się tego nauczyli, chociażby w ramach spotkań organizowanych przez Maximilian Kolbe-Werk (Dzieło Maksymiliana Kolbego), jeśli już mówimy o traumach wojny. Nic nie wskazuje, że te spotkania Polaka z Niemcem stały się właśnie tym cudem, to polsko-niemieckie zbliżenie człowieka z człowiekiem – najprawdziwsze pojednanie, które przeradzało się w partnerstwo a nawet przyjaźń. To jest ten fundament, który wniesiono też po powstaniu „Solidarności” z Wałęsą na czele. To „Solidarność” i Lech Wałęsa porwali młode pokolenia Niemców z RFN i NRD do przajazdów do Polski, a nie kto inny. I to zasługuje na więcej niż kilka zdań. To ich przyjmował Wałęsa po zwolnieniu z interny i rozmawiał z nimi o Niemczech i Europie. A zaproszenie prezydenta Herzoga na obchody rocznicy Powstania Warszawskiego było kamieniem milowym w polsko-niemieckich relacjach. Tego z wystawy nikt się nie dowie. Gdzie jest mowa o popsuciu polsko-niemieckich relacji przez PiS, skandalicznym wywiadzie Kaczyńskiego w „Spieglu”, dzień przed pierwszą wizytą w Berlinie, o pozytywnym efekcie tego, bo niemieckie media sięgały po opinię polskich pisarzy, których tytuły w ogromnych ilościach przekładano wtedy na niemiecki, więc o Polsce było głośno. Gdzie jest okres prawdziwego rozwoju relacji i kultury politycznej w stosunkach polsko-niemieckich za rządów Donalda Tuska, kiedy w Niemczech respektowano Polaków i tak jest dalej. Te 8 lat to był kolejny kamień milowy.
Nie rozumiem, dlaczego po 25 latach, kiedy możliwe jest w Niemczech zrobienie wspólnych polsko-niemieckich wystaw, ktoś w Polsce firmuje znów tunelowe, czysto polskie spojrzenie i to w Bundestagu. To jest dla mnie deformacja historii i przedstawianie jej w fałszywym świetle. Żaden kraj w Europie nie ma tak dobrych i intensywnych relacji, jak polskie i niemieckie społeczeństwa, a politycy byle jakiej antyniemieckiej opcji już są wobec siły tych relacji bezsilni. I całe szczęście. Bo to jest właśnie ten sukces ostatniego 25-lecia relacji Polaków i Niemców.
Kiedy planowano budowę Muzeum II wojny światowej cieszyło mnie, kiedy mówiono, że stworzy się tym możliwość poznania różnych europejskich narracji historycznych. I to mówili właśnie nieliczni polscy politolodzy i historycy, których sobie cenię, a na których psy się wiesza za krytykę tej straszącej w Bundestagu wystawy. Krzysztofie, przyznaję Ci rację – niestety zaprzepaszczono tę szansę, bo można było tę wystawę przygotować inaczej, a nie tak po prostu przestawić z Krzyżowej, do Sejmu i z Sejmu do Bundestagu.
Nie dziwię się, że nikt nie protestował przeciwko poprzednim prezentacjom tej wystawy, bo była pokazywana w raczej niedostępnym spontanicznie dla publiczności Sejmie, więc nie jest to żaden argument. A Krzyżowa leży za górami, za lasami, chociaż jest to piękne, warte odwiedzenia miejsce i pracują tam niezwykli ludzie.
„Nie znajdzie też różnych kluczowych postaci dla porozumienia i pojednania polsko-niemieckiego” – wystawy nie widziałem – kogo ważnego brakuje?
Pomniejszanie wzgl. nie uwzględnianie roli Lecha Wałęsy to nie nowość. W 25 rocznicę porozumień sierpniowych, czyli w 2005 r. placówki dyplomatyczne RP otrzymały do dystrybucji okolicznościową wystawę. Do dzisiaj jestem pełen podziwu dla autora wstępu do katalogu, któremu na wielu stronach mówiących o historii Solidarności udało się uniknąć nazwiska Lecha Wałęsy. Majstersztyk!
„Dialog powinien być stale na nowo inicjowany” napisał w jednym ze swoich programowych tekstów o relacjach z Niemcami kard. Bolesław Kominek. Tak się chyba dzieje i są projekty polsko-niemieckie z obszaru „polityki historycznej” realizowane wspólnie. Dosłownie przedwczoraj w „Przystanku Historia” otwarto polską wersję wystawy mobilnej: Pojednanie/Versöhnung in progress… Kościół katolicki i relacje polsko-niemieckie po 1945 r., zorganizowanej przez Ośrodek „Pamięć i Przyszłość”, Maximilian-Kolbe-Stiftung i Instytut Pamięci Narodowej, przy dużym wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej (https://ipn.gov.pl/aktualnosci/2016/centrala/wystawa-pojednanieversohnung-in-progress-kosciol-katolicki-i-relacje-polsko-niemieckie-po-1945-r.-warszawa,-31-maja-2016?SQ_CALENDAR_DATE=2016-05-31). Tydzień temu ta sama wystawą w wersji niemieckiej została otwarta w Lipsku. W planie wystawa ma odwiedzać miasta w Polsce i Niemczech, tegoroczne stacje (po trzy w każdym państwie) finansuje w większości Instytut Pamięci Narodowej. Planowana jest wersja w języku angielskim, gdyż jak się okazuje tematyka pojednania polsko-niemieckiego jest niezwykle intersująca np. dla krajów byłej Jugosławii. W zeszłym roku stacjonarne wersje wystawy zostały otwarte w tym samym dniu – 18 listopada 2015 r. (w 50. rocznicę podpisania Orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich) we Wrocławiu i w Berlinie. Wystawa wykuwała się w dialogu, często bardzo trudnym, ale jak pisał kard. Kominek „możliwym i koniecznym”. Moim zdaniem ten dialog podobnie jak nasza wystawa zawsze będzie in progress…
Myślę sobie, obserwując działania w ramach tzw. polityki historycznej władz Polski, że tu ma miejsce dialog – ale z innym partnerem, niż ten oficjalnie projektowany. Obecne elity źle się czują w towarzystwie osób mówiących innymi językami, w otoczeniu innych kultur. Nie traktują też ich jako ważnych podmiotów komunikacji. Politykę prowadzi się w domu, tu jest omfalos, centrum świata. To, co na zewnątrz, nas nie dotknie, co najwyżej coś tam zaburczy w rurach. Nie ma sensu tego słuchać i rozumieć. Komunikować można się tylko z mieszkańcami własnego domu. I tyle. Cała reszta jest pochodną – niezbyt chyba istotną dla elity władzy, ale też dla coraz większej części naszej społeczności. I to wydaje mi się najgorsze. Trzeźwy obserwator z zewnątrz widzi, kto udaje, że do niego mówi. Ale nasza społeczność, którą kształtuje się tymi komunikatami i kształtować będzie się coraz mocniej, może się zostać zdominowana przez sentyment prosty, ciepły i zabójczy w dłuższym horyzoncie – swoje jest najswojsze i przez to najlepsze, a swoi wiedzą jakie to swoje jest, więc róbmy to swoje co nam swoi robić każą. A to co na zewnątrz? A kogo to interesuje? I ciężko będzie to zmienić, pokazać ten świat, jego bogactwo jako rzecz potrzebną jak tlen. Podsumowując – to nie jest dialog głuchych. To polski monolog na użytek polskiej, wewnętrznej polityki. A polityka historyczna ma przecież służyć polskiej racji stanu. Więc służy, trzeba jeszcze tylko zmienić programy nauczania na studiach i w szkołach.