Od kilku dni obserwujemy z coraz większym niepokojem bezradność głównych instytucji państwowych zajmujących się historią (Muzeum II wojny światowej czy IPN) wobec ataku ze strony propagandy rosyjskiej. Czy ta niezdolność do znaczącej i skutecznej reakcji może jednak zaskakiwać? Forsowany przez kilka lat uproszczony, jednostronny ogląd historii powszechnej i Polski teraz zaczyna się mścić. Polski zdecydowany głos, który powinien mocno wybrzmieć, jakby uwiązł w gardle osobom i organom, które jeszcze nie tak dawno ostro perorowały o naszej niezgodzie na fałszowanie historii. Pamiętamy buńczuczne zapowiedzi ścigania karnego, podnoszone zachwyty nad przygotowanymi przez twory w rodzaju Polskiej Fundacji Narodowej projektami popularyzacji naszej historii. Kręcenie hagiograficznych filmików o dumnym narodzie, czy robienie ulicznych wystaw, najlepiej o „ratujących Żydów”, to jednak coś innego niż przygotowanie, a następnie podjęcie przemyślanych i szerokich działań w odpowiedzi na wyjątkowo perfidne i bezwzględne zagranie rosyjskich specjalistów od propagandy. Chyba po naszej stronie mamy jednak do czynienia nie z fachowcami, a – jak zresztą można było podejrzewać – partaczami historii. Trochę to przypomina zabawę dziecka z zapałkami, w nieudolnych rękach efekt może być odwrotny od zamierzonego; z małego płomienia może powstać pożar trudny do opanowania.
Rosyjskie rewelacje
Przełom roku 2019/20 otworzył kolejny, mało przyjemny, rozdział w relacjach polsko-rosyjskich. Prezydent Rosji, ten sam który uczestniczył w obchodach rocznicowych na Westerplatte w 2009 roku, w czasie kilku wystąpień oskarżył Polskę o współudział w wybuchu II wojny światowej1. Temat podchwyciły szybko prorządowe media rosyjskie. Wystąpienie Putina nie powinno dziwić. W przeszłości Moskwa wielokrotnie występowała z różnymi zarzutami pod adresem Polski, choć nie ustami tzw. pierwszej osoby w państwie. Dzieje się to stosunkowo regularnie w kontekście okrągłych rocznic przypominających wybuch II wojny światowej. Pakt Ribbentrop-Mołotow i współudział w wybuchu wojny i jej pierwszym okresie to ciągle są fakty trudne do strawienia.
W tym roku będziemy obchodzić kilka ważnych rocznic związanych z ostatnią wojną, jak i tworzeniem nowego ładu po jej zakończeniu. Będą z nimi związane upamiętnienie wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau, czy konferencji Wielkiej Trójki w Jałcie i Poczdamie. Podczas obchodów każdej z tych rocznic Rosja chce się jawić jako główny członek koalicji antyhitlerowskiej i zwycięzca nad faszyzmem. Tzw. Wojna Ojczyźniana traktowana jest nadal dość bezkrytycznie. Nagłaśnianie lat 1941-1945 kontrastuje z dość pobieżnym traktowaniem okresu wcześniejszego, czyli lat 1939-1941. Wojna z nazistowskimi Niemcami służy umacnianiu narodowej dumy w stopniu, z którego w Polsce zbyt rzadko zdajemy sobie sprawę. Jest także użytecznym narzędziem legitymizującym władze Rosji po dziś dzień, zatem i reżym Putina2.
Zgłoszone przez prezydenta Rosji zarzuty w kontekście przyczyn wybuchu II wojny mają przekierować w inne miejsce zainteresowania i pytania o odpowiedzialność ZSRR, a pośrednio i współczesnej Rosji, jego dziedziczki, za wybuch wojny i współudział w wytyczeniu w Europie Środkowo-Wschodniej strefy wpływów. Ustalenie ich zasięgu zawierał osławiony tajny protokół wraz ze stosowną mapą opatrzoną podpisem samego Stalina. Skoro ZSRR tylko „walczył o pokój” i sobie nic nie miał do zarzucenia, a rozmowy z Berlinem podjął po wielu innych państwach, to dlaczego tajny protokół przez tyle dekad pilnie strzeżono i zaprzeczano głośno jego istnieniu? Wybiórcze i bałamutne twierdzenia rosyjskiego przywódcy można by oczywiście zignorować czy wyśmiać. Ale czy to wystarczy w obecnym naszym położeniu?
Klęska polskiej polityki historycznej
Postawione przez prezydenta Putina pseudohistoryczne zarzuty, a zwłaszcza reakcje na nie w Polsce – i nie tylko – pokazują klęskę polityki historycznej, znaku firmowego ekipy rządzącej nad Wisłą od pięciu lat. Jeśli uznać, że jest ona jednym z narzędzi tzw. soft power, które miano „naostrzyć” po latach rzekomych zaniedbań III RP, to obsługujący je politycy i ich poplecznicy obdarzeni stanowiskami w wymienionych na początku instytucjach, chyba niewiele zrozumieli z jego funkcjonowania.
Polityka historyczna w obszarze międzynarodowym jest wtedy skuteczna (choć nie zawsze można liczyć na powodzenie!), jeśli jest realizowana ponad podziałami politycznymi w kraju, uprawiana konsekwentnie przez dłuższy czas, a jej przekaz znajduje na zewnątrz sojuszników. Odpieranie zarzutów, umiejętne ich dezawuowanie ma oczywiście swoje granice. Łatwiej jest przy tym rzucać oskarżenia i ferować wyroki pod adresem innych państw i narodów niż dokonać i zaakceptować własne historyczne rozrachunki, w ten sposób rozbrajając przed czasem „bomby”, które mogliby wykorzystać ludzie tacy jak prezydent Rosji.
Wiele czasu i energii niektórzy w Polsce poświęcili sprawie rzekomych zorganizowanych działań RFN na polu „wybielania” historii Niemiec w XX wieku. Rozliczanie współczesnych Niemiec za wielokrotnie już przez nich rozliczoną i potępioną przeszłość znalazło finał w podnoszeniu żądań wypłaty reparacji. Powstawało wrażenie, że teraz rany i cierpienia naszych dziadów rozliczymy jak księgowi odpowiednim przelewem. Zresztą nie jest ważne, jakie to wrażenie zrobi, bagatelizowane są głosy krytyczne w kraju, ważne że jakiś kapitał polityczny wśród stronników partii rządzącej można było na tym zbić3. Sejmowa komisja posła Mularczyka poza szumnymi zapowiedziami wrzuciła jednak szybko jałowy bieg. Inaczej być nie mogło, ale cała sprawa źle wpłynęła na to, co jest najważniejsze – dobrosąsiedzkie stosunki w dzisiejszym naszym zachodnim sąsiadem.
Chłopcem do bicia stali się ludzie, którym jeszcze nie tak dawno okazywano szacunek za ich odwagę w podejmowaniu trudnych kwestii w historycznych rozrachunkach. Były one bolesne, ale stanowiły – jak to pojmowaliśmy – o naszej dojrzałości jako naród i społeczeństwo. Teraz ci wszyscy przełamujący „odwieczne wrogości” zyskali łatkę zdrajców lub użytecznych – dla zewnętrznego wroga – idiotów. Ich wieloletne działania nazwano głupio, ale zgrabnie „pedagogiką wstydu”. Cóż mieliśmy uprawiać po odrzuceniu „krytycznego patriotyzmu”? „Patriotyzm afirmatywny”? A może „pedagogikę bezwstydu”?
Zmarnowane szanse
W 2018 r., w stulecie polskiej niepodległości, mieliśmy dość okazji, by dokonać krytycznych rozliczeń z II RP, w tym jej polityką zagraniczną. Przestaliśmy jednak rozumieć, że spokojna krytyka nie równa się całkowitemu odrzuceniu, potępieniu; że historia to blaski (jakże miłe polskiemu sercu), ale i cienie, nawet karty narodowego upadku. Skoro jednak te ostatnie na tematy piosenek i koszulek dostarczanych przez „patriotyczny przemysł” nie bardzo się nadają, to łatwa „pop-historia” ich nie chce.
Upajać się pięknym wizerunkiem niezłomnego narodu, dla którego honor jest bezcenny, jest jednak straszliwie łatwo. Nie przygotowuje to jednak do stawienia czoła niewygodnym kwestiom, bolesnym sprawom, uwierającym narodowe sumienie. Kryształowych ludzi ze świecą szukać, podobnie jak narodów. Zachwyt nad samym sobą, w dodatku nieco histerycznie podsycany, jest łatwą do namierzenia i zaatakowania słabością.
W Rosji zapewne od razu dostrzeżono, jak uwikłaliśmy się w związku z pomysłem ustawowego ścigania za treści podważające naszą (a może jedną z naszych?) interpretację historii. Ile emocji niezbyt ładnych się ujawniło. I jak ożywiła się dyskusja – o ile tak to można nazwać – o polskim antysemityzmie. Oby kwiaty na grobie żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, ni tego ni z owego złożone przez premiera, nie okazały się wiązanką na trumnę skuteczności naszej polityki historycznej. Ciosanie na nią desek obejmowało także próbę „wygumkowania” niektórych postaci z panteonu historycznych osobistości oraz podkręcenie pozycji innych.
„Wstawanie z kolan”
Zważywszy na obsadę pierwszej trójki Polaków rozpoznawalnych w świecie, próba usunięcia z niej Lecha Wałęsy, kojarzonego w świecie ze zwycięskim pokojowym ruchem wolnościowym, jest samobójczym działaniem. Forsowanie nowych bohaterów też szybko natknęło się na wyraźne granice. Przypadek postaci określanych zbiorczo i w sposób uproszczony jako „wyklęci” ilustruje dobrze kłopoty w uprawianym w Polsce historycznym marketingiem. Dodajmy do tego jeszcze niezdolność do konstruktywnego podjęcia kwestii historycznych z naszymi innymi niż Rosja wschodnimi sąsiadami.
Słabe efekty „dobrej zmiany” w polityce historycznej wynikają jednak nie tylko z jej trudnych do osiągnięcia celów (wszyscy mają nas podziwiać), ale i z jakości kadr „rzuconych” na ten odcinek. Obsadę kierownictw czołowych instytucji wymieniono na zaufane osoby lub podjęto działania sabotujące działanie niemile widzianych dyrektorów (Muzeum Polin). Konkretnych nazwisk nominatów nie ma potrzeby wymieniać, ich na ogół małego dorobku naukowego i kompetencyjnego też.
To fakty powszechnie znane. Po takich osobach, na ogół dość nieporadnie zarządzających instytucjami o potężnych budżetach, trudno spodziewać się szeroko zakrojonych i z sensem prowadzonych działań. Czy do opinii publicznej w kraju, nie mówiąc o zagranicy, dotarły jakieś poważne przejawy aktywności Muzeum II wojny światowej w związku z zeszłoroczną rocznicą lub historycznym harcownictwem prezydenta Rosji? Wątpię. Placówka, powstała ogromnym kosztem, uległa całkowitej marginalizacji.
Czy będzie przesadą, jeśli powiemy, że mamy tu do czynienia ze swego rodzaju partaczami historii, którzy swym przeciwnikom nie sprawią wielkiego kłopotu?
Partacze historii
W przypadku wypowiedzi prezydenta Rosji nie chodzi o wznowienie sporu historycznego, którego prowadzenie jest w stosunkach między narodami czymś dość powszednim. Na ten problem zwrócono już nie raz uwagę. Jednak użycie przez niego historii jako instrumentu politycznego obnażyło prawdziwy – a nie deklarowany – charakter polskiej polityki historycznej i jej kreatorów. Okazali się oni po prostu partaczami. Spójrzmy na strony internetowe tych instytucji, które z definicji mają dbać o wizerunek Polski w świecie, zwalczać fałszywe twierdzenia, w sposób jednoznaczny przekazywać rzeczowy – pozytywny – obraz naszej historii.
Na stronie internetowej Muzeum II wojny światowej przypomniano ubiegłoroczne inauguracyjne wystąpienie pisarza historycznego Rogera Moorhouse’a o pakcie Ribbentrop-Mołotow. Poprzedzono je oświadczeniem w związku z wypowiedziami prezydenta Rosji. Nie bardzo wiem, do kogo jest ono skierowane. W anglojęzycznej wersji strony owego oświadczenia już brak, zamieszczono jedynie wystąpienie Brytyjczyka. Natomiast IPN zadowolił się publikacją oświadczenia w trzech językach. Brak informacji o działaniach, jakie podjął instytut, by w Europie czy świecie przeciwstawić się propagandzie prezydenta Rosji. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, jak dużym budżetem ma dysponować ta instytucja4. Jakie są efekty tej rzeki pieniędzy? Oczywiście, wśród wydawnictw nie brak książek wartościowych i ważnych. Zapewne powstałyby one i tak, gdyby te pieniądze były rozdzielane na badanie w inny sposób, bez udziału IPN.
Najbardziej zastanawia milczenie na stronie Polskiej Fundacji Narodowej o „rewelacjach” prezydenta Rosji. W zakładce aktualności ani po polsku, ani po angielsku nie odnotowano ataków rosyjskiego polityka i nie przedstawiono polskiej reakcji. A jeszcze nie tak dawno buńczucznie walczono z wszelkim przejawami przekłamań i pomyłek historycznych, zwłaszcza w przypadku niemieckiego sąsiada. Czy Rosja jest traktowana na jakiś szczególnych zasadach?
Krajobraz po bitwie
Nie są to optymistyczne konstatacje. Zwłaszcza, że nie widać za wielu wystąpień w obronie Polski zagranicznych partnerów. Na własne życzenie, na co zwrócił uwagę ostatnio prof. Adam Rotfeld w wywiadzie z Jackiem Żakowskim, obecne władze Polski wpadły w izolację. Profesor mówił:
Pojawia się jeszcze jedna sprawa, związana z uprawianym przez lata w przestrzeni krajowej i na zewnątrz manipulowaniem okolicznościami katastrofy smoleńskiej i wysuwanymi przy tej okazji najcięższymi zarzutami, jeśli tylko było to użyteczne w rozgrywce o władzę. Obarczano nimi również prezydenta Rosji, niezbyt się przejmując możliwymi konsekwencjami. Powiedzieć wszak można wszystko, zwłaszcza na forum pewnej komisji… Skutkiem nie jest jednak wyjaśnienie wypadków sprzed 10 lat, które i tak winno się sprowadzić do uznania, że nic innego niż przebieg wydarzeń opisany w istniejących już ustaleniach gremiów powołanych do tego jeszcze w 2010 r. nie miało miejsca, a mało poważne dywagacje, które w istocie ośmieszyły Polskę. Pozwoliły ją traktować jako państwo niezbyt serio, zdolne do zaprzeczania samemu sobie. Trafnie ujęła konsekwencje tego publicystka Dominika Wielowieyska:
Nie chodzi zatem o szanse naszej polityki historycznej, ale w ogóle o skuteczność obecnej polityki zagranicznej jako całości. Nie wystarczy zakrzyczeć ewidentnie kryzysowych spraw, zrzucać winy na – przysłowiowego już – Tuska. One pozostają i nadal dostrzegalne są gołym okiem. Domagają się natychmiastowej sanacji, a przede wszystkim – choć zabrzmi to jak sformułowanie science fiction – odbudowania zaufanie partnerów w Europie i Polsce. Reakcje ambasadorów zaprzyjaźnionych krajów wprawdzie godne są odnotowania, jednak milczenie przywódców europejskich jest bardzo wymowne. Oby nie oznaczało ono, że prezydent Putin może spokojnie przygotowywać kolejne propagandowe fajerwerki na nasz temat.
Zdjęcie tytułowe: Alegoria szczęścia włoskiego malarza doby renesansu Lorenzo Leombruno, Brera Pinacoteca, Mediolan.
Przypisy:
-
- Zob. Anna Mierzyńska, Rozgrywka Putina. Chce nastawić Zachód przeciw Polsce. W Rosji temat nie istnieje, „oko.press”, 1.01.2020 (ostatni dostęp: 14.01.2020); Sławomir Dębski, Putin ma w głowie wyłącznie sowiecką wersję historii. Tę z programów szkolnych ułożonych na podstawie broszury Stalina, „Gazeta Wyborcza. Ale Historia”, 8.01.2020 (ostatni dostęp: 14.01.2020); Michał Sutowski, To twarde interesy geopolityczne stoją za dyplomatycznym ostracyzmem wobec Polski, „Krytyka Polityczna”, 9.01.2020 (ostatni dostęp: 14.01.2020) ↩︎
- O polityce historycznej Kremla zob. Maria Domańska, Mocarstwowy mit wojny we współczesnej polityce zagranicznej Kremla, „osw.waw.pl”, 31.12.2019 (ostatni dostęp: 14.01.2020). Szerzej zob. Wojciech Materski, Od cara do „cara”. Studium rosyjskiej polityki historycznej, Warszawa 2017. ↩︎
- Szerzej zob. Nigdy nie otrzymamy reparacji.O zadośćuczynieniu w relacjach niemiecko-polskich z Janem Barczem i Jerzym Kranzem rozmawia Jan Woźniak, „klubjagiellonski”, 10.01.2020 (ostatni dostęp: 14.01.2020). ↩
- Zob. Adam Leszczyński, Nasz drogi IPN. Za co dostanie w 2019 roku aż 423 mln zł z naszych podatków?, „oko.press”, 3.01.2020 (ostatni dostęp: 14.01.2020) ↩︎
Tu są różne rzeczy pozbierane. Trudno się z autorem nie zgodzić, gdy polemizuje z różnymi niefortunnymi pomysłami, zwłaszcza z takimi, z których trzeba się było z podkulonym ogonem wycofywać. Zgodzić się jeszcze można, że szczególne ich nasilenie wiąże się z poczynaniami ekipy obecnie rządzącej – ale monopolu w tej dziedzinie na pewno ona nie ma. Przypomnę orła z czekolady czy pochodzący z tego samego czasu komiks o Chopinie. To są jednak drobiazgi; najbardziej kontrowersyjna częścią wywodów jest diagnoza problemu, jego przyczyn, a i możliwości łagodzenia czy rozwiązania.
1) Jak wielu historyków zawodowych, autor przecenia rolę historii jako instrumentu w kształtowaniu relacji między narodami i państwami. W tym wypadku nawet nie historii rozumianej jako bagaż zaszłości, ale historii rozumianej jako opowieść o przeszłości. Jest ona wprawdzie ważna, ale na pewno nie ma rangi decydującej tam, gdzie w grę wchodzą twarde interesy polityczne oraz gospodarcze.
2) A tak właśnie rzecz się dzieje z poczynaniami Rosji Putina. Trafnie na to wskazuje przytoczony przez autora tekst Michała Sutowskiego z „Krytyki Politycznej”. Decyduje geopolityka, a historia jest jedynie werbalnym instrumentem. Pretekstem. Oczywiście można wykazywać, że przeciwnik sięgnął po ten pretekst, gdyż dojrzał słabości naszej polityki historycznej. Równie dobrze można jednak byłoby dowodzić, że pokusę stworzyła dlań wojna polsko-polska, w tym i to, że rozciąga się ona także na sferę opisu i interpretacji przeszłości narodowej. W takiej sytuacji sięgnięcie do wątków, z których niektóre czekały jak na tacy, nie wymagało nawet od doradców Putina szczególnego wysiłku intelektualnego.
3) Trudno tu abstrahować od strony merytorycznej wynurzeń Putina. Są tam logiczne nonsensy (wskazanie na poufną korespondencję ambasadora państwa będącego obiektem agresji jako zachętę dla agresora i przyczynę wojny) oraz brutalny język. Oznacza to, że nie oczekuje debaty merytorycznej, stąd też partnerem dla „dialogu”, w takim kształcie jak został zarysowany, nie może być żadna instytucja naukowa.
4) Polityczna wymowa tych wynurzeń sprowadza się do relatywizowania kwestii winy za wybuch wolny. Wyciągnięcie oskarżycielskiego palca w kierunku Polski stanowi novum; w przypadku sugestii współwiny państw zachodnich jest powtórzeniem argumentów powojennej propagandy sowieckiej. W ten sposób niwelacji podlega współodpowiedzialność sowiecka, zmniejsza się też odpowiedzialność Niemiec. Jest to gra na dezintegrację wspólnoty zachodniej. Z polskiego punktu widzenia wątkiem najbardziej niebezpiecznym jest odwołanie się do stereotypu polskiego antysemityzmu.
5) Jeśli więc pójść za sugestią autora i szukać w Polsce winnych wytworzenia się sytuacji kryzysowej to trudno tu nie wspomnieć „zasług” tej części opozycji, która w ostatnim czasie sięgała do tego samego wątku, starając się dowieść rzekomego antysemityzmu grupy rządzącej. Trzeba jednak wykazać wobec nich wyrozumiałość, gdyż nie wiedzieli, co czynią… Miejmy nadzieję, że przynajmniej teraz na jakis czas zamilkną. Ale na tę wyrozumiałość z podobnych przyczyn zasługują i napiętnowani przez autora „partacze historii”, a teraz oto stoją w obliczu sytuacji, na którą nie mogą nic poradzić. Nie mogą – tu autor ma rację. Ale gdyby na ich miejscu stali luminarze polityki historycznej przedniej ekipy, a nawet (proszę mi wybaczyć argument ad hominem) sam autor, tez mógłby rozłożyć ręce. To nie jego wina (ani zadnego ze wspomnianych „partaczy”), ze Polska leży pomiędzy Rosja a „twardym jądrem” UE. Tak czy owak wszczęcie przez Putina awantury nie jest dobrym momentem do wewnętrznych rozliczeń.