Po dwóch latach wznowiono w Sejmie prace nad uchwaleniem nowelizacji ustawy o IPN, która wprowadza tzw. paragrafy historyczne czy pamięciowe. 26 stycznia b.r. zostały one przyjęte przez Sejm. Ustawodawca, nie pierwszy zresztą raz, całkowicie zlekceważył wcześniejsze dyskusje, krytyczne opinie różnych środowisk i głosy wyrażające obawy co do sensu i skuteczności penalizacji akurat tego aspektu debaty w przestrzeni publicznej.
Nowelizacja ustawy
Problemem nowelizacji ustawy o IPN interesuję się od lat, zapewne podobnie jak wielu historyków. Wielokrotnie na blogu wypowiadałem się przeciwko rozwiązaniom legislacyjnym wprowadzającym sankcje karne, zwłaszcza w postaci pozbawienia wolności. Formułowanie tzw. paragrafów historycznych czy pamięciowych jest dla mnie przejawem niewiary w system edukacyjny, jak i samoregulującą rolę demokratycznej debaty.
Prace nad zmianą ustawy trwały od dwóch lat. Pretekstem było pojawiające się w mediach poza Polską określenia „polskie obozy koncentracyjne“ w odniesieniu do drugiej wojny światowej. I tu pojawia się pierwszy problem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie negował potrzeby reakcji, polska dyplomacja i media wielokrotnie zabierały głos w tej sprawie. Winni takich postępków składali przeprosiny i usuwali te treści. Zaznaczmy, że nie chodziło o wprost formułowane twierdzenie, że Polacy stworzyli i prowadzili np. obóz zagłady w Auschwitz. Określano go jako „polski” obóz, bo leżał na ziemiach okupowanej Polski.
Powtarzanie takich zwrotów mogło jednak doprowadzić do zakorzenienia się „wadliwego kodu pamięci”, zwłaszcza w sytuacji, gdy ostatnia wojna staje się problemem historycznym, odległym od osobistych doświadczeń i żywego przekazu świadków, znanym tylko dzięki pośrednictwu mediów czy muzeów. Jednym z efektów przeciwdziałań były nowe programy edukacyjne, które miały uwrażliwiać na ten problem.
Powody i treść zmian
Obserwując debatę publiczną w Polsce można odnieść wrażenie, że wspomniany problem jest masowym zjawiskiem. Dane naszego MSZ wcale tego nie potwierdzają. Problem w części jest sztucznie powiększany, a następnie wykorzystywany przez różne organizacje jako uzasadnienie ich bytu i konieczności ich finansowania. Staje się także elementem bieżącej walki politycznej. Uchwalona przez Sejm nowelizacja może doprowadzić wzmocnienia tych tendencji.
Składa się ona z dwóch części. Pierwsza dotyczy ścigania i karania osób zaprzeczających „zbrodniom ukraińskich nacjonalistów“, druga przewiduje ściganie i karanie osób, które – „wbrew faktom“ przypisują państwu polskiemu i Polakom „odpowiedzialność lub współodpowiedzialność“ za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę
Oskarżeni o te „przestępstwa“ – w Polsce i zagranicą – muszą się liczyć z procesem, karą grzywny albo nawet pozbawienia wolności do lat 3.
Odwrotny efekt od zamierzonego
Uchwalenie tych zmian, w przeddzień obchodów kolejnej rocznicy wyzwolenia KL Aschwitz-Birkenau i Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu, było co najmniej niefortunne. Wywołało od razu gwałtowny sprzeciw Izraela i organizacji żydowskich oraz protest naszego wschodniego sąsiada, Ukrainy. W zmianach doszukano się próby kneblowania wszelkich świadectw i dalszych badań nad Holokaustem, które miałyby pokazywać cierpienie Żydów ze strony ich „polskich sąsiadów“. Głos zabrały najważniejsze osoby w Izraelu, premier rządu polskiego musiał rozmawiać ze swym izraelskim odpowiednikiem. Na rozmowę czeka ambasador tego państwa w Polsce. Duże zaniepokojenie uchwaloną ustawą wyraziła Ukraina.
Wzrostu napięcia w relacjach polsko-izraelskich czy polsko-ukraińskich, którego jesteśmy teraz świadkami, nie zahamowały oświadczenia ministra w kancelarii prezydenta, Krzysztofa Szczerskiego czy przedstawicieli MSZ. Ze strony partii rządzącej zamiast komunikatu łagodzącego czy wyjaśniającego intencje otrzymaliśmy krótki przekaz. We wpisie na TT (nowa forma komunikowania się w ważnych sprawach) rzeczniczka partii stwierdziła jednoznacznie:
Kto i gdzie oskarża Polskę i Polaków o niemieckie zbrodnie? Może tylko jacyś zagraniczni odpowiednicy „skończonych idiotów” jedzących w lesie torty z wafelkowymi dekoracjami?
Apel z Blois nadal aktualny
Nie ma potrzeby przywoływać tu wszystkich głosów krytycznych, które towarzyszą pracom nad nowelizacją tej ustawy w ostatnich dwóch latach. Wypowiadano się w tej sprawie wielokrotnie, co łatwo odnaleźć w przepastnych zasobach sieci. Głosy w debacie zebrała ostatnio Anna Wójcik w artykule pt. „Nowelizacja ustawy o IPN…, do którego chętnie odsyłam. Należy jednak podkreślić, że ustawa w tym kształcie staje się potężnym narzędziem, które poprzez swoją wieloznaczność i nieostre sformułowania może w znacznym stopniu ograniczyć swobodę wypowiedzi.
Jeśli dodamy do tego, że organizacje pozarządowe zyskują uprawnienia wniesienia powództwa o ochronę dobrego imienia Narodu Polskiego lub Państwa Polskiego to tworzy się droga aktywności, której negatywne skutki łatwo sobie wyobrazić. Ciężkie zarzuty łatwo jest bowiem formułować, a droga postępowania sądowego jest zwykle długa…
Wypada w tym miejscu raz jeszcze zaapelować do polityków słowami, które padły przed laty w tzw. Apelu z Blois:
Dalsze losy tej ustawy z przyjętą nowelizacją spoczywają obecnie w rękach Senatu, a potem prezydenta RP.
Całkowicie się zgadzam. Co więcej, wiem, że ludzie myślą, że nazwa „polskie obozy” akurat ostatnio zaczęła się pojawiać w zachodnich mediach i że Polacy w jakimś sensie zostali sprowokowani do obrony. A przecież to nieprawda, sprawa jest bardzo stara, a kilkadziesiąt lat żmudnych, ale wytrwałych działań, m.in. Polonii amerykańskiej (to znam z badań), plus takie wydarzenia jak powstanie Solidarności czy wybór papieża-Polaka, przyniosły zauważalne pozytywne zmiany. Bieżąca narracja o konieczności obrony dobrego imienia Polaków zdaje się głosić coś wprost przeciwnego. A tym samym tak jakby deprecjonuje tamte działania i utrwala „okopową” tożsamość publiczności.