Do niektórych miejsc wracamy chętnie. Nie jest ważne, że zna się je niemal na „wylot“. Za każdym razem odkrywamy coś nowego, inspirują nas na nowo. Te banalne stwierdzenia towarzyszyły mi w czasie krótkiego wypadu do Portofino. Powodem nie było samo miejsce, a osoba, której biografię poznałem rok temu.Tym razem chciałem odwiedzić mały cmentarz, gdzie z żoną pochowany jest mój bohater.
O niemieckim dyplomacie Alfredzie Mumm von Schwarzenstein pisałem szerzej przy innej okazji. Po powrocie do domu sięgnąłem do jego publikacji. Znalezienie książki „Mein ligurisches Heim“ nie było jednak takie proste (książka ukazała się w niewielkim nakładzie w 1915 r.). W końcu udało mi się dzięki pomocy przyjaciół pożyczyć egzemplarz w jednej z niemieckich bibliotek. Lektura na szczęście nie przyniosła rozczarowania.
Mumm von Schwarzenstein umiejętnie połączył tekst z obrazem. Należał do pionierów fotografii hobbystycznej, utrwalał chętnie zarówno krajobrazy, jak i sceny życia codziennego. Z czasem osiągnął taką perfekcję, że – mimo upływu dziesięcioleci – podziwiać można kompozycję, wybór motywu, dobrą technikę. Jego zdjęcia nadal charakteryzują się dużą świeżością, a przede wszystkim stanowią świetny dokument czasu. Zdjęcia i tekst stanowią jedność, jedna forma uzupełnia drugą.
W Portofino na miniaturowym cmentarzu protestanckim poniżej kościoła św. Jerzego znajduje się nagrobek Alfonsa i jego żony Jeannie. Dyplomata, fotograf, wielki miłośnik Ligurii zmarł w 1924 r. Cmentarz jest niewielki, wchodzi się przez ukrytą w skale furtkę, która łatwo przeoczyć. Sprawia wrażenie trochę zapomnianego. W kącie składowane są narzędzia ogrodnicze i… ogrodowe krasnale. Szkoda że nie postarano się choć o jeden mały drogowskaz i tablicę z biografią tego niezwykłego małżeństwa. Oboje w Portofino i Ligurii widzieli o wiele więcej niż urokliwą wakacyjną “destynację“. Była ich prawdziwym życiem.