Od kilku miesięcy toczy się dyskusja o dalszych losach pomników i tablic z czasu komunizmu. Nie jest to sprawa nowa, jednak ostatnio widać wyraźne ożywienie, odgórnie chyba inspirowane. We wczorajszej „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Wiktora Ferfeckiego pod tytułem: „Znikną komunistyczne pomniki“. Dowiadujemy się, że ok. 500 takich obiektów ma wkrótce być rozebranych i zniknąć z przestrzeni miejskiej / wiejskiej. Czy jest to jednak działanie właściwe? Czy nie pozbawiamy się tym samym znaku pamięci o części naszej historii, tej bardziej zagmatwanej niż czytankowa wersja?
Usunięcie z przestrzeni publicznej „ostańców” komunistycznych jest realizacją ustawy z 2016 r. Postanowiono w niej ostatecznie pozbyć się nazw uli, mostów, placów czy innych obiektów użyteczności publicznej, które w różny sposób afirmują dawny system, przypominają o jego wartościach, bohaterach i historycznych interpretacjach wtedy obowiązujących. We wspomnianym artykule prasowym przytoczono wypowiedzi różnych polityków wspierających te działania.
Tomasz Rzymkowski z Kukiz’15 miał powiedzieć:
Jestem gorącym zwolennikiem usuwania takich monumentów, bo to jest kwestia publicznej pedagogiki.
Następnie dodawał:
O ile można uznać, że zajęcie się pozostałościami po reżymie komunistycznym jest potrzebne, o tyle proponowana realizacja budzi moje wątpliwości. Czy konieczne i słuszne jest usuwanie wszystkiego? Czy przynajmniej niektóre obiekty nie powinny pozostać jako znak tamtych czasów, swoiste memento, skłaniające do refleksji? Czy nie bardziej właściwe i pożyteczne byłoby opatrzenie ich np. tablicą objaśniającą?
Problem ten towarzyszył mi w trakcie oglądania dzisiaj jednego z ciekawszych projektów muralowych we Wrocławiu. W ubiegłym roku wybrano kilka fasad budynków i umieszczono na nich tzw. „treścioformy“ wrocławskiego poety, reprezentanta poezji konkretnej, Stanisława Drożdża. Jedna z realizacji nosi tytuł „Zapominanie“. Dróżdż zwizualizował ten proces redukując stopniowo litery składające się na to słowo. Zapis przyjął formę odwróconego trójkąta prostokątnego. W kolejnych linijkach tekstu zanikają litery aż w końcu pozostaje tylko kropka. Symbolizuje ona ślad pisma i pamięci.
Oto mamy przed sobą wizję bezwzględnego postępu „zapominania“. To proces nieodwracalny, nie ma więc powrotu do punktu wyjścia. Co zostanie zapomniane, nie istnieje. A jeśli nie istnieje, nie ma po nim żadnych uwierających śladów, to czy łatwo będzie wierzyć, że TO w ogóle było? Było czymś realnym, ciążącym na ludzkim życiu, na poczuciu jego sensu i godności? Tak jak na naszej egzystencji ciążyła tamta polityczna podległość, której znakami w postaci pomników, obelisków, tablic, nazw ulic, państwowego godła widniejącego na monecie i dowodzie osobistym usiana była nasza życiowa przestrzeń.
Czy na tym ma polegać „pedagogika społeczna“? Na totalnym wymazaniu i zapomnieniu? A może efektem będzie tylko ignorancja i historyczna niewrażliwość?
Zob.
Krzysztof Ruchniewicz, Strach się śmiać, „blogihistoria”, 5.12.2016.