Nigdy nie myślałem, że użyję tego sformułowania. Po dzisiejszym dniu, jednak tylko to przychodzi mi do głowy. Dzisiaj zbobyliśmy najwyższy szczyt nad jeziorem Como, Monte Legnone (2609 m.n.p.m). Do tego wyczynu przygotowywaliśmy się intensywnie. W ostatnich dniach trochę z niepokojem spoglądaliśmy na niebo, próbę zdobycia innego szczytu, Monte Grignone z powodu nagłego pogorszenia pogody musieliśmy przerwać i wracać czym prędzej do schroniska. Tym razem pogoda dopisała, z rana był przyjemny chłód, na szczycie wprawdzie zła pogoda znów dała o sobie znać, jednak nie pokrzyżowało to już naszych planów.
Mieliśmy ambitny cel, przyjeżdżając w tym roku do Menaggio. Po zdobyciu mniejszych szczytów, chcieliśmy porwać się na tutejszego giganta, Monte Legnone. Widzimy go codziennie z naszego tarasu. Prezentuje się trochę złowieszczo, skalisty, ciemny, wydaje się prawie nie do zdobycia. Po kilku dniach przygotowujących wedrówek, które nie zawsze z powodu pogody kończyły się sukcesem, wreszcie wyruszyliśmy. Pogoda nam dopisała. Wczoraj wprawdzie była burza, ale progronozy na dzisiaj były bardzo optymistyczne. I całkowicie się potwierdziły.
Ruszyliśmy wraz z Andreą z Menaggio o 8.00 rano. Potem droga wiodła nas wzdłuż jeziora, aż w końcu krętymi drogami dojechaliśmy na 1600 m.n.p.m. Naszym punktem startowym było schronisko Roccolli Lorla. Krajobraz zmieniał się z godziny na godzinę. Pierwszy etap wspinaczki był bardzo przyjemny. Las, paprocie, polany i malownicza ścieżka. Szlak jest dobrze oznakowany, nie było problemu ze znalezieniem właściwej drogi.
W przeciwieństwie do naszych wcześniejszych wypadów, podczas których nie spotykaliśmy żadnych turystów, tym razem aż sie od nich roiło. Wraz z nami szczyt chcieli zdobyć Włosi, Niemcy, Amerykanie… Po dotarciu do Ca’ da Legn, górskiego szałasu, droga radykalnie się zmieniła. Odtąd kroczyliśmy już ostro pod górę, zieleń zastąpiły skały.
Zdobycie szczytu nie odbyło się bez pomocy przytwierdzonych do skał stalowych lin. Trzeba przyznać, że bardzo ułatwia to wędrówkę również osobom mało wprawionym w górskie podboje. Idzie się mozolnie pod górę ponad dwie godziny, ale po drodze co rusz rozpościerają się wspaniałe widoki. A ten ze szczytu zapiera wręcz dech w piersi. Przed nami rozpostarła się panorama Alp. Widoczność dzisiaj była świetna. Mogliśmy zobaczyć takie szczyty, jak Monte Rosa czy Matterhorn. Następnie Monte Viso i Ortler.
Bez większych problemów mogliśmy prześledzić także nasze dotychczasowe zmagania górskie. Wszystkie te szczyty od Monte Crocione po Monte Grignone były niemal na wyciągnięcie ręki.
Szczyt Grignone, nazywany przez nas złośliwym, znów dał o sobie znać. Z jego strony wydobyła się ogromna mgła, która częściowo po pół godzinie spowiła i nasz szczyt. Monte Legnone zwycięsko odparł jednak wilgotny i szary najazd. W czasie zejścia nic nie przezkadzało nam w cieszeniu się widokami. Nawet Grignone uległa i mogliśmy podziwiać ten niezdobyty dla nas narazie szczyt.