Lato i wakacje nie sprzyjają poważnym tematom. Może by i wypadało odnieść się do zamieszania wokół Fundacji Ucieczka, Wypędzenie i Pojednanie czy do niezasłużonej krytyki, która spotkała prezydenta Bronisława Komorowskiego za jego słowa o Stauffenbergu, ale już tyle razy podejmowałem takie kwestie… Korzystając z wolnego weekendu, jak co roku, wybrałem się do Austrii po zapas wina. Wszak in vino veritas.
Prosit!
Na przełomie czerwca i lipca udaję się wraz z przyjaciółmi do Austrii, by zadbać o zawartość naszych (umownych) piwniczek na wino w następnym roku. Od kilku lat jeździmy do tego samego winiarza, które odkrył jeden z nas. Spędzamy miły wieczór, który pozwala nam poznać i skosztować wina minionego roku, dowiedzieć się o sukcesach i porażkach na tym polu. I tym razem nie było inaczej. U naszych gospodarzy zaszły jednak duże zmiany. Przeszli na emeryturę, w pełni zasłużoną, a gospodarstwo, w którym połączone są różne działy rolnictwa, przejał syn. Rodzicie – jak to jest przyjęte – wyprowadzili się do innego domu, pozostawiając rodzinny dom kolejnemu pokoleniu. Produkowane przez nich wina są naprawdę dobre. W ofercie jest po kilka gatunków wytwarzanych z białych i czerwonych gron.