Przejście na home office, wymuszone pandemią wirusa covid-19, skłoniło mnie i prof. Przemysława Wiszewskiego do realizacji różnych zamierzeń, które wcześniej przegrywały z innymi, bardziej naglącymi zadaniami. (więcej…)
Po prostu dziękuję!
Ostatnio zdarza mi się wracać wspomnieniami do czasów studenckich i seminarium z historii najnowszej. Prowadził je prof. Wojciech Wrzesiński. Miał opinię świetnego badacza, dobrego nauczyciela, postaci wyjątkowej, w dodatku „niepokornej“. W latach 80. oznaczało to niezgodę na narzucane przez władze patrzenie na historię, szukanie własnych ścieżek w badaniach i budowanie w nich obszarów niezależności. Seminarium było bardzo popularne, przewinęło się przez nie wiele ciekawych osób. Czasy politycznie były bardzo ożywione, a my dyskutowaliśmy, jak w badaniach unikać emocji, chłodno i z dystansem podchodzić do badanych spraw, a przede wszystkim jasno formułować swoje myśli i używać merytorycznych argumentów w dyskusjach.
Nieznana dziewczyna
W drodze na lotnisku w Paryżu siedziałem w metrze przez dłuższą chwilę naprzeciwko młodej muzułmanki. Miała chustę na głowie, okulary, w ręku książkę. Przez chwilę obserwowałem ją. Chciałem zrobić jej zdjęcie, jednak powstrzymałem się. Nie dlatego, że nie mogłem jej zapytać o zgodę, z tym nie mam żadnych problemów. Zrezygnowałem ze zrobienia zdjęcia, gdyż pojawił się jakiś dylemat. Jak zareaguje, czy w ogóle mogę jej zrobić zdjęcie? To tylko historia, choć można ją bez większych problemów odnieść do innych spraw. Gdzie są granice, do których możemy się posunąć? Czy może nie warto zrezygnować nawet z najlepszego ujęcia, zdjęcia, które mogło zwieńczyć moją krótką wyprawę do miasta nad Sekwaną?
#Blogihistoria. Zaproszenie do współpracy
Jedną z moich ambicji jest włączanie w prowadzone badania i dydaktykę nowych mediów. Wymaga to sporo wysiłku i nadrabiania różnych zaległości. Od jakiegoś czasu łączę tradycyjne formy wypowiedzi z tekstami w internecie. Nie potrafię tego jeszcze ocenić, choć oczywiście widzę zasadniczą różnicę. Napisanie artykułu – naukowego czy popularno-naukowego – i opublikowanie go w sposób tradycyjny zabiera więcej czasu, trzeba się liczyć z preferencjami redakcji, poddać procedurze oceniającej, a przede wszystkim czekać, czekać… W przypadku tekstów na blogu takich obostrzeń nie ma, co oczywiście ma swe plusy i minusy. Powstaje jednak zasadnicze pytanie, jak traktować tego rodzaju teksty? Czy jest to tylko „zabijanie“ wolnego czasu? Jakie jest zdanie autorów innych blogów poświęconych historii? Chciałbym zachęcić do odpowiedzi na kilka pytań. Linki do nich będę sukcesywnie zamieszczać.