Na seminarium magisterskie Profesora Wrzesińskiego trafiłem w 1988 r. Był to mój mały sukces. Nie brakowało bowiem chętnych, by wziąć udział w Jego zajęciach. Słynęły one bowiem i z wysokiego poziomu, i z ciekawych tematów, podejmujących kwestie ambitne, trudne i nierzadko odkrywcze. Profesor był badaczem historii najnowszej, który weryfikował i dyskutował z tzw. oficjalną linią. Na Jego zajęciach panowała atmosfera swobody dyskusji i poglądów. Był jednak jeden warunek. Trzeba było umieć uzasadnić swoje zdanie, przekonywać do swych racji merytorycznymi argumentami.
Pamiętam, jak długo przekonywałem Go do wybranego przeze mnie tematu pracy magisterskiej. Profesor pozostawiał swoim uczniom wiele swobody. Doradzał, dyskutował, ale nie przeszkadzał, dawał wolną rękę, przy czym szybko uświadamialiśmy sobie, że oznaczało to również wielką odpowiedzialność. Szybko więc stawaliśmy się kimś w rodzaju kierownika własnego projektu magisterskiego, czasem i z takimi konsekwencjami, jak znaczne opóźnienie w jego sfinalizowaniu… W moim przypadku ważnym argumentem przekonującym Profesora o sensowności mojego pomysłu była deklaracja wykorzystania i rozwinięcia znajomości języka niemieckiego.
Kilka miesięcy później siedziałem już w pociągu i jechałem do Niemiec, by tam zebrać potrzebne materiały do pracy magisterskiej. Była to moja pierwsza naukowa wyprawa. Powstała praca magisterska otworzyła mi – przy wsparciu i dalszej opiece Profesora – drogę do kariery naukowej. Zostałem asystentem w zakładzie Profesora. W tym czasie Profesor pełnił funkcję Rektora UWr., co dla mnie było o tyle szczęśliwą okolicznością, iż pozwolił mi właściwie bez ograniczeń korzystać z Jego gabinetu w Instytucie. Świeżo upieczony magister mógł usiąść za profesorskim biurkiem. Nieraz siedziałem za nim do wieczora.
Lata mijały. Współpraca z Profesorem oznaczała udział w różnych projektach naukowych, ale i organizacyjnych. M. in. w 1999 r. wraz z kol. Jakubem Tyszkiewiczem otrzymaliśmy zadanie prowadzenia sekretariatu Zjazdu Historyków Polskich we Wrocławiu. Przychylności Profesora zawdzięczam również długie pobyty stypendialne w Niemczech, które pozwoliły mi zebrać materiały do doktoratu, nawiązać szereg nowych kontaktów. W 2002 r. m. in. dzięki pozytywnej opinii Profesora powierzono mi – od niedawna doktorowi – stanowisko dyrektora nowo powołanego Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich. Profesor wszedł w skład Rady Naukowej tej placówki, co poszerzyło i zmieniło także zakres naszej współpracy. Z dobrymi, ale – co muszę przyznać z żalem – także mniej pozytywnymi skutkami.
Moje kontakty z Profesorem nie należały do łatwych. Nieraz i nie dwa byliśmy w sporze, nasze drogi się rozchodziły. Temperatura wzajemnych uczuć wyraźnie spadała. Pomimo tych sytuacji, w chwilach dla mnie ważnych, na moją prośbę, bez narzucania się zawsze spieszył z radą i pomocą. W takich razach przekonywałem się, że bycie nauczycielem i promotorem (koniecznie trzeba tu przywołać niemieckie określenie: Doktorvater) to wyzwanie, ale i powołanie, wobec którego osobiste sprawy musiały schodzić na plan dalszy, liczył się wspólny cel, dążenie do niego. Za tą naukę i osobisty przykład jestem Profesorowi bardzo wdzięczny.
W ostatnich miesiącach ponownie nawiązaliśmy intensywniejszy kontakt. Zatroskany o stan i dalszy rozwój historii najnowszej we Wrocławiu, Profesor postanowił raz jeszcze – mimo przejścia na emeryturę – „wrócić do gry”. Zwołał nas, liczne grono swych uczniów (dzisiaj już profesorów tytularnych, doktorów habilitowanych i doktorów), by dyskutować o kondycji historii najnowszej. Pierwsze spotkanie miało charakter sondażowy, Profesor świetnie się do niego przygotował. Wygłosił krótkie, treściwe, a miejscami także bardzo bolesne dla naszego środowiska przemówienie. Nie poprzestał jednak na wytknięciu braków, wskazał też perspektywy, zaproponował możliwe kierunki dalszych badań.
Nasza reakcja była bardzo żywa. W tym i następnych spotkaniach wzięło udział wiele osób. Wydawało się, że znów odrodzi się tradycja niegdyś prowadzonych przez Profesora seminariów z historii najnowszej. Ostatnie przed wakacjami spotkanie poświęciliśmy relacjom polsko-litewskim, do czego impuls dała ostatnia książka kol. Aleksandra Srebrakowskiego. Zastanawialiśmy się nad programem na przyszły semestr. Ze strony Profesora padły konkretne propozycje. Być może uda się nawiązać do tych spotkań i – mając na uwadze pamięć i wdzięczność Jego uczniów – kontynuować je.
Pozwalam sobie przypuszczać, że już z innej perspektywy Profesor będzie towarzyszyć naszym dyskusjom, nie szczędzić zdecydowanych ocen, których niestety już nie usłyszymy… Możemy je sobie tylko wyobrazić, znając Jego wiedzę i temperament. Nie ulega wątpliwości, że był wyjątkową osobą, która mogła połączyć i różne generacje, i różne sposoby uprawiania historii najnowszej. W swych działaniach i wypowiedziach nikogo nie pozostawiał obojętnym, zmuszał do zajęcia stanowiska. Ta cecha czasem nas bolała, czasem złościła, ale była też godna szacunku.
Profesor Wojciech Wrzesiński zmarł 2 lipca w wieku 79 lat w swoim domu we Wrocławiu.