Powstanie warszawskie w rodzinnym przekazie

P

Od kilku tygodni częściej niż wcześniej odwiedzam Warszawę. Stolica przygotowuje się do uczczenia 80 rocznicy wybuchu powstania 1944 r., o czym przypominają choćby plakaty i bilbordy widoczne na ulicach. Historycy są wyczuleni na rocznice, mają nadzieję w takie dni na dłużej utrzymać zainteresowanie społeczeństwa sprawami z przeszłości. W najbliższych miesiącach czeka nas sporo ważnych rocznic związanych z XX w. Ważnych dla Europy, dla naszego państwa, dla Polaków jako wspólnoty, ważnych też dla nas osobiście, dla naszych rodzin. Sam próbuję wydobyć z zapamiętanych opowieści rodzinnych zatarte obrazy. 

Archeologia pamięci I

Rozmowy o przeszłości, wojennych przeżyciach nie były w mojej rodzinie częste. Raczej milczano na ten temat. Powstanie warszawskie jedynie wyjątkowo pojawiało się we wspomnieniach mojej Mamy. Przybyła do Wrocławia po zakończeniu wojny jako 8-letnia dziewczynka wraz ze swą matką i dwiema siostrami.  Przeszły przez obóz w Pruszkowie, potem tułały się po różnych miejscowościach.

Mama nie pamiętała niemal nic z tego okresu. O swym ojcu wiedziała tylko, że został zabrany przez Niemców i już nie wrócił… Jej starszą siostrę, ranioną podczas walk, babcia – filigranowa kobieta – niosła na plecach aż do Pruszkowa. Po wyzwoleniu stolicy wróciły do miasta i wegetowały przez pewien czas w jakiejś piwnicy wśród ruin.

O powstaniu i przeżyciach zwykłych cywili, jakimi byli moi dziadkowie ze strony mamy, robotnicza rodzina z Woli, specjalnie się nie rozmawiało. Mama właściwie wyparła te wspomnienia. Chętniej wspominała pierwsze lata we Wrocławiu, swoją młodość. Wyparte jednak powraca, czasem niespodziewanie.

Pamiętam jak podczas oglądania filmu animowanego z miłym szczurkiem w roli głównej, zdenerwowana Mama poprosiła o natychmiastowe wyłączenie telewizora. Zaskoczonemu wnukowi niechętnie wyjaśniła, że bajka przypomniała jej przeżycia z dzieciństwa, ciemne piwnice zbombardowanych domów i kryjące się w nich szczury.

Archeologia pamięci II

Jedna z moich cioć, a właściwie ciotecznych babć ze strony ojca, Jadwiga, Elżbietanka o zakonnym imieniu Cecylia (bo lubiła muzykę…), pracowała w czasie wojny w szpitalu św. Antoniego na warszawskim Mokotowie, prowadzonym przez jej zakon. Nie była warszawianką. Trafiła tam w 1940 r. po wyrzuceniu jej domu zakonnego z ziem Polski wcielonych do Niemiec.

Przeżyła powstanie, niosąc pomoc rannym. Ponieważ znała dobrze niemiecki (rodzina pochodziła z Kaszub), służyła też pomocą jako tłumaczka. Po upadku powstania znalazła się z pozostałymi siostrami w obozie w Pruszkowie.

Od 1946 r. mieszkała we Wrocławiu w klasztorze sióstr Elżbietanek. W latach 60. XX w. była matką generalną zgromadzenia. Nie miałem okazji jej poznać. Zmarła, gdy miałem dwa lata. Jakiś czas temu przejąłem archiwum rodzinne. Rzadko je przeglądam, zawsze brakuje czasu. Dziś jednak otworzyłem wielkie pudło. Wśród dokumentów znajduje się szkic do biografii matki Cecylii, różne zaświadczenia, ankiety osobowe…

Na ogół bardzo lakoniczne informacje, suche, pozbawione emocji. Mokotów walczył do 27 września, szpital św. Antoniego był przepełniony, bombardowany… Ludzie cierpieli, głodowali, widzieli wokół śmierć, byli przerażeni. Bali się, co będzie, gdy powstańcy się poddadzą. Cecylia nigdy nie spisała swoich wspomnień.

Losy rodzinne

Wojna pozostawiła głębokie rany na obu gałęziach mojej rodziny, ale nie obnoszono się z nimi. Przecież takich rodzin były setki tysięcy, miliony. Moja Mama była półsierotą. Podobnie mój Ojciec. Wojny nie przeżył bowiem żaden z czterech braci Cecylii, łącznie z moim dziadkiem (zmarł w ZSRR w 1946 r.).

Jednak te tragiczne przeżycia nie były szczególnie rozpamiętywane, rzadko je przywoływano, zwykle bez szczegółów. Może nie chciano podsycać żalu, może uważano, że nie są to tematy dla dzieci. Kiedy podrośliśmy, nie pamiętam, by służyły budowaniu negatywnego stosunku nas, młodszego pokolenia, do Niemców czy Rosjan.

W rodzinnych papierach zachowało się piękne świadectwo o Cecylii z jej tuż powojennej pracy w szpitalu w Grudziądzu. Osobista tragedia nie wpędziła jej w nienawiść, w co aż trudno uwierzyć, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, gdy tak chętnie podkreślamy nasze – niebezpośrednie przecież – rany i straty.

Po wszystkim, co sama przeszła, co spotkało jej rodzinę, była w stanie w niedawnym wrogu, niemieckim jeńcu, dostrzec człowieka – chorego, głodnego, opuszczonego – i potraktować go na równi z innymi potrzebującymi pomocy.

Zdjęcie pochodzi z wystawy Muzeum Dulagu 121 w Pruszkowie

 

O autorze

Krzysztof Ruchniewicz

professor of modern history, blogger - @blogihistoria and podcaster - @2hist1mikr. Personal opinion

Wstaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Krzysztof Ruchniewicz

professor of modern history, blogger - @blogihistoria and podcaster - @2hist1mikr. Personal opinion

Newsletter „blogihistoria”

Zamawiając bezpłatny newsletter, akceptuje Pan/Pani zasady opisane w Polityce prywatności. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest możliwe w każdej chwili.

Najnowsze publikacje

Więcej o mnie

Kontakt

Translate »