W debacie na temat przyszłego pomnika w Berlinie (Polen-Denkmal) pojawił się projekt nazywany kompromisowym. Zakłada on m.in. wprowadzenie do mapy stolicy Niemiec placu 1 września 1939 r. Trochę zaskakuje, że w komentarzach akurat ten punkt propozycji przeszedł bez echa. Data jak najbardziej historyczna. Tylko czy nadaje się na nazwę topograficzną? Jakie skojarzenia może z sobą nieść?
Ulice jako quasi-pomniki
Nazewnictwo ulic ma długa tradycję. W średniowieczu nadawano nazwy ulicom, przy których mieściły się cechy rzemieślnicze, mieszkały różne grupy społeczne. By odróżnić wspólnoty kościelne ulicom na ich obszarze nadawano osobne nazwy, zwykle związane z imionami świętych.
W okresie absolutyzmu pojawiły sie imiona władców.
Wraz z postępującą urbanizacją miast od II połowy XIX wieku ulicom i placom nadawano nazwy w sposób usystematyzowany, sięgano do znaczących wydarzeń historycznych, zasłużonych postaci (pisarzy, artystów, potem polityków, wojskowych i innych), wpisując się w trend nacjonalizacji przestrzeni publicznej.
Wyjątkowo pojawiały się nazwy ulic związane z żyjącymi jeszcze postaciami. W III Rzeszy i państwach komunistycznych w nazewnictwie rozwijano już bez większych obiekcji kult jednostki, usuwano także wcześniej nadane nazwy, jeśli nie odpowiadały panującej ideologii.
W społeczeństwach demokratycznych, po upadku reżymów totalitarnych w innych państwach, przyjęła się tendencja upamiętnienia nazwami pracy / ulic znaczących wydarzeń, wybitnych postaci.
Plac / ulica 1 września (1939)
W ostatniej propozycji rozwiązania konfliktu wokół tzw. Pomnika-Polskiego (Polen-Denkmal) zawarto nadanie miejscu jego lokalizacji nazwy 1 września 1939 roku. Nazwa nie powinna budzić kontrowersji, w końcu wszyscy wiemy, co się w tym dniu zdarzyło. Ale czy nazwa ta została trafnie dobrana? Co ona ma przypominać Niemcom? Czy istnieje jedna pamięć niemiecka?
1 września to data wybuchu II wojny światowej, centralnego wydarzenia XX w. Ale czy data ta nadaje się do nazwania placu? Wysoka temperatura sporu wokół Polen-Denkmal przekonuje mnie, że nadal mamy do czynienia z wieloma pamięciami. Dla jednych może to być faktycznie data wywołania przez Niemcy ludobójczej wojny, dla innych dzień otwierający okres spektakularnych zwycięstw Wehrmachtu (choć finałem wojny była klęska Niemiec). Potrafię sobie wyobrazić grupy neofaszystów, którzy wkrótce plac tak nazwany potraktują jako miejsce swych demonstracji i wieców, znajdując kolejny „zastępczy” symbol dla manifestacji swych przekonań.
Brak placu / ulicy 1 września 1939 r. w Polsce
By upewnić się w swych wątpliwościach, sprawdziłem w Google Maps, czy istnieje w Polsce plac / ulica 1 września 1939 roku. W końcu tego typu upamiętnianie wydarzeń z historii narodowej jest w Polsce powszechne. Okazało się, że taki plac / ulica nie istnieje, choć mamy nazwy związane z wojną obronną Polski w 1939 roku i jej głównymi bohaterami.
Nadając ulicom patronów (szeroko pojętych) chce się coś uczcić, oddać hołd czy podkreślić dumę. Dzień wybuchu wojny i początku ogromnych tragedii jak najbardziej winien być pamiętany, ale czy to aby odpowiedni sposób? Czy nie prowadzić będzie do nieporozumień? Bo co wynika z przywołania samej daty? Na Białorusi ciągle są ulice 17 września 1939 r., raczej nie służą upamiętnieniu ataku ZSRR na Polskę.
Czy kultura / kultury pamięci są narodowe?
Kolejna wątpliwość wiążę się z twierdzeniem, że taki plac w Berlinie stanie się częścią niemieckiej kultury pamięci (jak chcą pomysłodawcy kompromisu)? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bliższy mi jest wniosek, że tak nie jest. Dotyczy to całego pierwszego okresu wojny w latach 1939-1941. Pisało o tym wielu moich niemieckich kolegów po fachu, ostatnio wypowiedział się na łamach FAZ Martin Schulze-Wessel w artykule: „Odrębne miejsce pamięci”.
O deficytach tej pamięci, a raczej lukach w wiedzy na ten temat pisał także Konrad Schuller.
A może to miejsce na mapie Berlina powinno nosić miano Placu obywateli polskich – ofiar niemieckiej wojny niszczycielskiej i okupacji (Der Platz der polnischen Staatsbürger – der Opfer des deutschen Vernichtungskrieges und Okkupation)? Nazwa nieco przydługa, ale kierunek chyba wart rozważenia. Bo w końcu o to chodziło – o upamiętnienie ofiar rozpoczętej 1 września 1939 r. wojny. W tym przypadku próba stworzenie nowego elementu (nowej) niemieckiej kultury pamięci miałaby sens.
Wszystkie wyrażone w artykule wątpliwości są tak zasadne, że można im tylko przyklasnąć. Wokół samego pomnika toczy się polityczna dyskusja, bo tak jak etyka nie może wyłącznie konstytuować rzeczywistości politycznej, tak i samo upamiętnienie polskich ofiar wojny i okupacji w Berlinie posiada oprócz oczywistego moralnego wymiaru relewancję polityczną. Nie inaczej było też z pomnikiem Holocaustu w Berlinie. Bardziej niż spiżowy pomnik przekonuje mnie forma centrum dokumentacji, bo architektura nie przemawia tak dosadnie do nowych cyfrowo-ikonograficznych pokoleń jak wizualizacja zagadnienia. A przecież chodzi w tym przedsięwzięciu o to, by pamieć o ludzkiej tragedii wdarła się do tych, którzy nie będą mieli szansy skonfrontować się z żywymi jej świadkami. Propozycja nazwy placu zaproponowanego przez Krzysztofa Kowalca – w dziesiątkę!
Ja sobie tez potrafie wyobrazic te grupy neonazistów, zbierających się na placu 1 wrzesnia.
Natomiast zaproponowana nazwa, chociaz politycznie przykladnie poprawna, a także uwzględniająca łatwość tworzenia w języku niemieckim baaardzo długich wyrazów, mogłaby chyba byc zastąpiona bardziej poręczną. Na przyklad: „Plac polskich ofiar nazizmu”. Obejmuje zarówno ogół obywateli polskiego państwa, ktore padło ofiara ataku, jak i wcześniejsze ofiary spośród Polonii niemieckiej oraz gdańskiej.