Za kilka miesięcy odbędzie się ewaluacja dyscyplin. Nie jest to dla nas, ich członków, nowa informacja. Od kilku lat przygotowujemy się niej. Nie potrafię już zliczyć ile oświadczeń musiałem wypełnić, by uzupełnić tzw. sloty moimi publikacjami (za każdym razem coś było nie tak, bo zmieniały się przepisy lub ich interpretacje i trzeba było formularz aktualizować). Częścią oceny jest obok aktywności naukowej – i to chyba po raz pierwszy – wskazanie wpływu naszych badań na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki. W przypadku nauk humanistycznych nie powinno stanowić to większego problemu. W końcu część z nas jest aktywna w popularyzowaniu swych dyscyplin, zwłaszcza w przestrzeni cyfrowej. Czy jednak nasze instytuty, które – jak mniemam zmuszone okolicznościami uwzględnią naszą (pozanaukową) aktywność – tak naprawdę akceptują ją, wspierają lub wesprą w przyszłości?
Rewolucja cyfrowa w historii
Od kilku lat z dużym zaciekawieniem obserwuję zmiany w badaniach historycznych i metodach ich popularyzacji. Do tradycyjnych doszły nowe cyfrowe narzędzia i przestrzenie.
Jeszcze 10, 15 lat temu nie myśleliśmy, że kształcenie cyfrowe historyków będzie miało takie duże znaczenie i musi zająć odpowiednie miejsce w programach studiów. Liczbę koleżanek i kolegów, która używała narzędzi cyfrowych w swym warsztacie, można było policzyć na palcach jednej ręki. Jedynie nieliczni zastanawiali się nad konsekwencjami rewolucji cyfrowej dla kształtu naszych badań i generalnie pracy. Literatura na ten temat jest przejrzysta, liczy niewiele pozycji.
Jak ważny jest to temat, mogliśmy się przekonać praktycznie z dnia na dzień w czasie pandemii. W ubiegłym semestrze prowadziłem zajęcia dla przyszłych nauczycieli historii. Musiałem znacznie zmodyfikować sylabus, dostosować go do nowych wyzwań. Studenci realizowali projekty multimedialne. Tworzyli strony internetowe, zakładali konta w mediach społecznościowych, nagrywali podcasty.
Brak zainteresowania
Mimo zamieszczania przeze mnie regularnych informacji o postępach studentów w realizacji projektów multimedialnych, zainteresowanie koleżanek i kolegów „po fachu” było niewielkie, by nie powiedzieć żadne. Żaden też instytut nie uznał za ważne, nawiązać kontakt, wymienić się doświadczeniami, wzajemnie ocenić swoje pomysły w celu ich udoskonalenia.
Pobieżne przejrzenie oferty multimedialnej różnych instytutów historii w Polsce pokazuje, że rewolucja cyfrowa nadal tam nie dotarła. Strony zwykle nie odpowiadają obecnym wyzwaniom, nie zawierają oferty multimedialnej.
Jedynym wyraźnym efektem trwającej pandemii są naprędce nagrane (takie sprawiają wrażenie), często bardzo długie wykłady. Nie przeczę, że poruszają ważkie tematy, jednak internet rządzi się dzisiaj całkiem innymi prawami, wysiedzenie przed ekranem przez 1,5 godziny jest ogromnym wyczynem.
Potrzeba emancypacji
Wydawało się, że z pomocą może przyjść ewaluacja dyscyplin, która wymusi zmianę sposobu widzenia nauki i jej roli w społeczeństwie. Poza oceną osiągnięć naukowych, ustawodawca żąda bowiem podania, zacytuję:
opisu wpływu działalności naukowej na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki zawierający informacje na temat związku między wynikami badań naukowych lub prac rozwojowych a otoczeniem społeczno-gospodarczym.
Czy aktywność części z nas w przestrzeni cyfrowej nie wpisuje się do tego zadania? Tworzymy blogi, fanpage, podcasty czy vlogi. W ten sposób popularyzujemy naukę, za pomocą nowoczesnych narzędzi dzielimy się naszą wiedzą. Stale doskonalimy swój warsztat.
Jednak jest to aktywność w czasie wolnym, ponosimy wszystkie koszty finansowe jej uprawiania. Jestem ciekaw, jak zareagują dyscypliny na naszą aktywność: czy bez żenady wpiszą ją do swoich osiągnięć, czy w końcu docenią ją, rozważą możliwość zaproszenia do bardziej sformalizowanej współpracy i określą jej warunki.