Ujawnienie kompromitującej wpadki renomowanego niemieckiego wydawnictwa „Klett“, w którego jednym z podręczników do historii znalazło się określenie „polskie obozy“ zmusza do szerszej refleksji. Jak to było możliwe, by doświadczone wydawnictwo wypuściło taki bubel? Co robiła redakcja naukowa? Gdzie podziały się wszystkie gremia kontrolne dopuszczające podręcznik do użytku szkolnego? Jeśli niczego nie zauważono od 2009 r., gdy po raz pierwszy udostępniono ten podręcznik, to trzeba zadać pytanie, jaki jest stan wiedzy autora / autorów tego podręcznika i osób go redagujących. Dlaczego nauczyciele niczego nie dostrzegli? Wprawdzie wydawnictwo zaraz po upublicznieniu tej wpadki wydało oświadczenie, w którym zapowiedziało wycofanie książki z księgarni i dostarczenie uczniom poprawionej strony (sic!), ale problem pozostał. A co z byłymi uczniami? To nie jest już pomyłka takiego czy innego niedouczonego dziennikarza. Z podręcznika przewidzianego dla liceów co roku korzysta w Bawarii (i być może w innych landach) rzesza uczniów, dla wielu z nich, często nie tylko niemieckiej narodowości, to jedyny systematyczny kontakt z wiedzą o historii.
W ostatnich latach obserwujemy rozwój różnych projektów dydaktycznych. Jest to związane z poszukiwaniem nowych dróg do poznawania historii i nauczania o niej. Wszelkie znane mi badania w zakresie zainteresowania młodzieży historią pokazują zgodnie, że jest ono małe lub ogranicza się jedynie do wybranych fragmentów dziejów, zwłaszcza historii XX wieku. Pewną formą urozmaicenia miał się stać tzw. e-podręcznik, próba dostosowania formy przekazu wiedzy do używanych przez dzisiejszą młodzież narzędzi. Tak się jednak nie stało. W szkołach nadal istnieją duże opory przed wprowadzaniem takich narzędzi. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem. W krajach europejskich, także u naszego zachodniego sąsiada, tego typu „nowinki“ upowszechniają się powoli i z dużymi oporami.
Zatem mimo iż już wielokrotnie ogłaszano „śmierć“ tradycyjnego podręcznika do historii, stanowi on nadal – i kto wie, czy nie będzie też tak w przyszłości – główne źródło wiedzy uczniów. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że szkoła używając danego podręcznika zmusza wręcz do zapoznania się z materiałem, z którym młodzież w dorosłym już życiu nie będzie zwykle miała do czynienia. Historia nie jest tu żadnym wyjątkiem. Z tym większą uwagą należy podchodzić do zamieszczanych treści, a wydanie każdego podręcznika powinno być poprzedzone wieloetapową kontrolą.
W różnych krajach wygląda to rozmaicie. Przez dziesięciolecia wykształciły się też różnice w podejściu do powstania podręcznika. Przykładowo w Polsce są to książki autorskie, zwykle opracowuje je jeden lub dwóch autorów. W Niemczech istnieje inny model. Podręcznik jest opracowywany przez zespół autorów na zlecenie konkretnego wydawnictwa. Są to – podobnie jak w polskim przypadku – nauczyciele akademiccy czy nauczyciele praktycy. Powstanie takiego podręcznika poprzedzone jest wieloletnią pracą. Podręczniki są dopuszczane do użytku szkolnego przez ministerstwa kultury w poszczególnych landach zgodnie z decentralizacją polityki oświatowej w RFN.
Zamieszczenie w podręczniku do historii wydanym przez Klett-Verlag fałszywego określenia „polskie obozy“ zaskakuje. Nie chodzi o oficynę jakiej tysiące. To duże, doświadczone i szanowane wydawnictwo. Wpadka wydawnictwa także irytuje. Trzy lata temu Stowarzyszenie Historyków i Historyczek Niemiec wystąpiło z apelem, w którym zdecydowanie zwracano uwagę na konieczność eliminacji z komunikacji społecznej w różnych jej formach zwrotu typu „polskie obozy koncentracyjne“. Szczególnie wrażliwym obszarem jest to edukacja szkolna i media. Wydawało się, że apel powinien zostać przemyślany, zwłaszcza przez osoby zawodowo odpowiedzialne za upublicznianie treści służących nauce i oświacie. Zakładam, że w wielu wypadkach tak się stało. Tym niemniej omawiany tu przypadek poprzez regularne dodruki pozostaje w obiegu szkolnym w Bawarii od 2009 r. Trzeba było dopiero czujnego oka polskiego rodzica pewnego maturzysty, by sprawa została nagłośniona… W internecie zrobił się szum, błyskawicznie zareagował m. in. niemiecki ambasador w Polsce, ale mleko się rozlało, w dodatku, jak się okazało, mocno nieświeże.
Czy zapowiedź wydawnictwa o usunięciu (oddaniu na przemiał?) z magazynu istniejących egzemplarzy podręcznika i przesłaniu uczniom poprawionej strony do wklejenia załatwia sprawę? Jeśli chodzi o doraźne działania, to jest to – moim zdaniem – minimum tego, co przyzwoitość nakazuje zrobić. Przypadek ten jednak powinien jednak być materiałem do przemyśleń i działań nie tylko dla Klett-Verlag.
- Po pierwsze trzeba sprawdzić, czy chodziło o jednostkowy wypadek (mimo wszystko mam nadzieję, że tak),
- Po drugie przydałby się jakiś przegląd, analiza podręczników, używanych w niemieckich szkołach. Są odpowiednie gremia i specjaliści, którzy mogą się tym zająć. Sądzę, że taki raport zostałby z uwagą wysłuchany nie tylko w Polsce i po trzecie
- Może warto przygotować zeszyt uzupełniający do historii, w którym można byłoby pokazać wagę i znacznie kolportowania tego błędu, należącego do tzw. wadliwych kodów pamięci?
Kilka miesięcy temu proponowałem jednemu z kolegów dydaktyków, który jest współautorem materiałów dla nauczycieli historii dostępnych w internecie, by zainteresował się tym tematem. Wprawdzie na jego portalu pojawił się obóz Auschwitz, jednak w całkiem innym kontekście. Tematu nie podjął. Dzisiaj nie ma sensu już zwlekać, należy przejść do aktywnych działań. Tym razem „piłka“ leży po niemieckiej stronie.
Ponieważ wielokrotnie pisząc na ten temat, podkreślałem wagę i znaczenie edukacji w pokonywaniu tych problemów, brak stanowczych reakcji ze strony niemieckich wydawnictw i dydaktyków, potwierdzi tylko reprezentowane przez część polskiej opinii publicznej przekonanie, że w Niemczech „rewiduje się” historię III Rzeszy i nie ma innego wyjścia jak sądowne surowe karanie za wypowiedzi sugerujące, że Polacy są współwinni razem z Niemcami za Holocaust. Nie jest to dobry znak dla relacji polsko-niemieckich, na które ciągle, mimo upływu lat, wpływają zagadnienie historyczne.
Są więc odpowiednie gremia, specjaliści, a także czas, by aktywnie ten problem próbować rozwiązać. Zadowalanie się likwidacją skutków kolejnej tego typu rewelacji to za mało. Zresztą już znalazłem w sieci krytyczne glosy pod adresem osób naukowo zajmujących się dydaktyką szkolną w Polsce i Niemczech. Z punktu widzenia odbiorców takich informacji powstaje pytanie, na ile intensywna i efektywna jest tego rodzaju praca. Ambasador Niemiec, który od razu zareagował na informacje internetowe, nie powinien być stale obsadzany w roli przysłowiowego strażaka, który gasi kolejny pożar. To jest zadanie dla nas, także dla Wspólnej Komisji Podręcznikowej Polsko-Niemieckiej.
W 2012 prof.Thomas Sandkühler przejrzał niemieckie podręczniki
Der Holocaust im aktuellen Geschichtslehrbuch der Sekundarstufen I und II. Kontextualisierung, fachliche Qualität, Erinnerung, Berlin: Humboldt-Universität, Institut für Geschichtswissenschaften
https://www.geschichte.hu-berlin.de/de/bereiche-und-lehrstuehle/fachdidaktik/personen/1683293/sandkuehler-holocaust-im-aktuellen.pdf
Tej sprawy nie zauważył.