W drugiej połowie stycznia podjąłem temat polityki historycznej. Starałem się przedstawić definicję, twórców / wykonawców oraz narzędzia jej realizacji. Jeden z aspektów tego tematu chciałem rozwinąć później. Wróciłem do niego dopiero przed kilkoma dniami. W kontekście polityki historycznej zainteresowała mnie rola historyków oraz polityków, którzy legitymują się wykształceniem historycznym. Być może kolejnym krokiem winno być przygotowanie zasad postępowania etycznego (istnieją już takie na świecie). Myślę, że dyskusję nad takim dokumentem warto rozpocząć.
Wskazanie twórców oraz narzędzi realizacji polityki historycznej nie wyczerpuje problemu. Osobnym zagadnieniem są mechanizmy realizowania tej polityki w odniesieniu do wydarzeń i bohaterów. To pamiętanie i zapominanie. Są to kategorie, które do dzisiaj – mimo upływu dziesięcioleci – są w centrum zainteresowania badaczy pamięci. Państwa w różny sposób wykorzystują pamięć / zapominanie dla kształtowania swej polityki historycznej. Można odnieść nawet wrażenie, że jedne wydarzenia wolą usunąć w „niepamięć“ jako mniej istotne, inne bardziej uwypuklić umieszczając je na planie pierwszym (często w jaskrawym kontraście do poprzedniego okresu, gdy temat taki funkcjonował marginalnie lub był wprost nieobecny), a jeszcze innym poprzez ich programowe przypominanie nadać odmienne od dotychczasowego znaczenia.
Nie należy się więc dziwić, że często takie praktyki nazywane są w nauce jako manipulacje historyczne. Zdaniem Joanny Tokarskiej-Bakir, wykorzystanie mechanizmu pamięci / zapominania jest często stosowane przez świat polityki i w ten sposób zmanipulowane. Wyróżnia dwa podejścia – sugestio falsi i supressio veri. W pierwszym przypadku w przestrzeni publicznej świadomie są kolportowane nieprawdziwe lub częściowo prawdziwe – jak to określa – reprezentacje historii. Jest ono charakterystyczne dla państw niedemokratycznych (choć zdarza się także i w starych demokracjach). Jawne kłamstwo po wykryciu jest często w tych drugich jednoznacznie potępiane, a winni muszą liczyć się z konsekwencjami, także prawnymi. Drugie z wymienionych podejść dotyczy świadomego przemilczenia konkretnych reprezentacji historii, wydarzeń lub postaci. Dzięki temu zabiegowi zaciera się o nich pamięć, nie funkcjonują one w przestrzeni publicznej.
Te praktyki manipulacyjne były stosowane wobec własnej, narodowej, historii, zwłaszcza historii najnowszej, ale też powszechnej, przede wszystkim relacji z sąsiadami. Komunistyczne władze Polski starały się wymazać z pamięci część faktów z historii narodowej. Szczególnej obróbce poddano dzieje II RP, okres II wojny światowej, relacje polsko-radzieckie i stosunek Polaków do komunizmu. Przebudowa świadomości historycznej poszła bardzo daleko. Z przestrzeni publicznej usunięto pomniki niewygodnych bohaterów, zmieniono nazwy ulic, wprowadzono nowe święta i z tym związane rytuały komemoratywne. Ważnym medium w tej przebudowie stała się szkoła. Głównym wrogiem zewnętrznym był świat kapitalistyczny, z USA i RFN na czele. ZSRR, główny partner, był przestawiany w pozytywnych barwach jako sojusznik i przyjaciel Polski, traktowano go jako wzór do naśladowania.
Te praktyki manipulacyjne były jednak tylko częściowo skuteczne. Antyniemieckość podsycana argumentami historycznymi, ale przede wszystkim tragicznymi doświadczeniami wielu polskich rodzin była dobrze zakorzeniona przez długie dekady. Antyamerykańskość egzystowała chyba jednak tylko jako byt propagandowy (przegrywając z mitem USA jako wyśnionego celu emigracji), podobnie jak polsko-radziecka przyjaźń. ZSRR odbierano jako swego rodzaju następcę carskiej Rosji, mocarstwo które niewoli Polaków niezależnie od systemu politycznego. Reakcje społeczne , zwłaszcza w okresach ostrych kryzysów wewnętrznych, ujawniały silne poczucie nieufności do oficjalnej wersji historii i jej nośników (hasło wypełniania “białych plam”)
Do wymienionych mechanizmów można dodać kolejne (za niemiecką badaczką Aleidą Assmann). Są to: kompensacja, eksternalizacja, wyłączenie oraz przeinaczenie. W pierwszym przypadku mechanizm ten polega na tym, że negatywne wydarzenie próbuje się zdyskontować przez pozytywne. Nie jest to nieznany mechanizm. Często występuje on w państwach, które nie są pewne swej historii, muszą za każdym razem przekonywać do niej innych, bo dopiero uznanie zewnętrzne potwierdza własną wartość. Z rezerwuaru wydarzeń i osób wybiera się więc te, które mają stawiać historię tego państwa w korzystnym świetle, podkreślać jego wyjątkowość.
W drugim wymienionym przypadku odpowiedzialność czy winę przenosi się na innych. Mechanizm ten jest widoczny szczególnie dzisiaj w praktyce politycznej. Podział na „my – oni“, w którym obu stronom nadaje się często wręcz obraźliwe określenia, możemy na podstawie obserwacji polskiej życia publicznego wesprzeć wieloma przykładami.
Trzeci mechanizm dotyczy świadomego wypierania konkretnego doświadczenia, doprowadzenie do jego uśpienia w świadomości społecznej. Jeszcze nie tak dawno w minionej epoce używano określeń, które miały ukryć prawdziwy charakter rządów komunistycznych, przedstawić je w znośnej, do przyjęcia formie.
Ostatni przypadek polega na sformułowaniu takiej narracji, która jest podporządkowana celom, jakie chce się osiągnąć. Można bez przesady zilustrować ten mechanizm obróbką, jakiej poddają niektórzy politycy, osobę Lecha Wałęsy. Poprzez ciągłe stawianie zarzutów o jego współpracę ze służbami specjalnymi w jednym okresie życia, usuwa się w cień, niejako unieważnia jego niekwestionowane zasługi i całą biografię. Podobnie dużo kontrowersji budzi obchodzenie się – nacechowane wielką dowolnością – ze zwolennikami czy przeciwnikami obozu rządzącego, którzy byli związani z dawnym reżymem.
Na koniec pozostaje do rozważenia pytanie, na ile historyk powinien się angażować w kreowanie polityki historycznej. Problem ten jest niewątpliwie kontrowersyjny. Często osoby, z których pomocy korzystają politycy, określane są mianem propagandystów historycznych, zarzuca im się sprzeniewierzenie etosowi zawodowemu, zobowiązaniu do obiektywności rozumianej jako apolityczność itd.
Nie ulega jednak wątpliwości, że aktywny udział w dyskusjach społecznych jest ważny, wręcz konieczny. Refleksja nad sposobem traktowania przeszłości w bieżącej polityce jest podstawowym z naszej perspektywy zagadnieniem, choć należy mieć świadomość ograniczeń, w jakich się poruszamy. Inicjowanie debat ważnych z punktu widzenia życia społecznego jest też ważnym zadaniem uczonych, wręcz obowiązkiem wobec współobywateli. Podobnie jak włączanie się do już rozpoczętych. Tylko w ten sposób możemy przekazać nasze stanowisko jako głos specjalistów, możemy też strony takich debat uwrażliwić na niebezpieczeństwo instrumentalizacji lub słabo maskowanej manipulacji. Z pola widzenia nie można jednak stracić celu takich działań. Warunkiem aktywności jest więc wspieranie państwa demokratycznego i państwa prawa, umacnianie jego funkcjonowania przez pogłębienie wiedzy historycznej i wykształcenie krytycznego i trzeźwego do niej podejścia.
Natomiast politycy, którzy często posiadają wykształcenie historyczne, z większą odpowiedzialnością winni podejmować się zadań z zakresu polityki historycznej. Także dla nich ważną kwestią jest odpowiedź na pytanie, czy i jak chcą wzmacniać dialog historyczny, co z historii eksponować i w jakim celu. Poszukiwanie balansu między rozwijaniem narodowej dumy a trzeźwą, czasem trudną, refleksją nad historią powinno być celem stale prowadzonej publicznej debaty.
Wydaje się również, że forsowanie wizji przeszłości według tylko jednej narodowej polityki historycznej, wiedzie do uproszczeń i wykluczeń, które łatwo przekute być mogą w kontrargumenty i kontrdziałania. Trudno dzisiaj bowiem znaleźć państwo będące narodowym monolitem (lub było nim w przeszłości). W większości mamy do czynienia z wielonarodowymi społecznościami, które w imię wewnętrznej obywatelskiej spójności winny odnajdywać się także w programie i działaniach polityki historycznej.
Do tego dochodzi jeszcze szczególne wyzwanie, przed jakim stoi Europa jako wspólnota. To znalezienie tych łączących elementów, także w przeszłości, które będą wpierać wartości uznawane za fundament demokracji, wolności i pokoju. Drogą do uzyskania tak rozumianej polityki historycznej, która nie wykluczałaby żadnej ze stron, jest forsowanie dialogu, także w kwestiach historycznych. Wymaga to jednak odejścia od postrzegania materii historycznej przede wszystkim jako magazynu eksponatów użytecznych do jednostronnych, samoafirmujących się narracji o przeszłości.
Artykuł podnosi jedno z najistotniejszych zagadnień, w które wplątani są historycy. Przed niemal 300 laty Fryderyk II po zdobyciu Śląska wezwał historyków, by po zbójeckim zagarnięciu Śląska udokumentowali mu jego historyczne prawa Prus do tego regionu. Wcześniej było tylko gorzej, skoro dziejopisarze stali na usługach politycznych decydentów. Manipulacja historią ma się świetnie, choć podzielam opinie Ch. Clarka, że historyk jest od epistemologicznego badania przeszłości, nie od majstrowania przy niej. Na wszystkie opisane w artykule jej modele można znaleźć tysiące przykładów. Od białych plam w historiografii Luksemburga odnośnie udziału jego obywateli w formacjach SS w latach II wojny, po kłamstwo katyńskie. Na szczęście powstałe po w II wojnie dojrzałe demokracje rewidują w duchu porzucenia manipulacji historii swój stosunek do przeszłości. Hiszpania po Franco odrzuciła interpretacje o misji cywilizacyjnej w Am. Pd., Belgia skonfrontowała się z krwawą przeszłością w Kongo, Szwecja w Norwegii. A tylko ślepi na obydwoje oczu nie widzą rozrachunku Niemiec ze swoją przeszłością. Im można odpowiedzieć słowami Chrystusa: Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.