Miałem okazję być już kilkakrotnie w Paryżu. Częste podróże tępią wrażliwość na nowe miejsca. Jednak paryskie dni zawsze przynosiły mi coś nowego, zaskakującego. Tym razem spotkałem inny Paryż. Nadal widać w nim skutki niedawnego ataku terrorystycznego. Na ulicach częste patrole wojskowe i policyjne. Wchodząc do księgarni, musiałem pokazać zawartość torby. Przy wejściu na Sorbonę znów musiałem ją otworzyć, sprawdzono też moje dokumenty. Dziwne uczucie, odzwyczaiłem się od takich przeżyć. Gdzieś tam odżyło w mojej głowie mgliste wspomnienie Wrocławia pod koniec grudnia 1981 r., ale także w 1997 r. Paryż, wspaniała europejska stolica, od kilku miesięcy jest przecież miastem stanu wyjątkowego. Z jednej strony zagrożenie, ale z drugiej wiele przykładów solidarności i bliskości mieszkańców.
Tragedia Paryża z listopada ubiegłego roku pod nawałą kolejnych wydarzeń, także naszej krajowej polityki, zblakła. Przyjechałem nad Sekwanę, myśląc o sprawach, które mam załatwić w ciągu kilku godzin, a nie o ewentualnym zagrożeniu. Szybko jednak uświadomiłem sobie, że Paryż się zmienił. Moja linia metra miała spore opóźnienie. Wywołała je pozostawiona na którejś ze stacji bezpańska paczka, którą trzeba było skontrolować. W stolicy Francji, wielomilionowych mieście, odczuwa się dalej skutki listopadowych zamachów. Trwa żałoba po zabitych. Każdy z nich pozostawił rodziny, przyjaciół, znajomych, choćby sąsiadów wstrząśniętych jego losem. Liczba ofiar i ich przypadkowość zrodziły strach. Nie tak łatwo się go pozbyć. Podsycają go w jakiejś części także stosowane środki bezpieczeństwa. Na ulicach uzbrojeni żołnierze i policjanci. Przed budynkami użyteczności publicznej stoją wzmocnione warty. Obecna sytuacja Paryża przypomniała mi, przy wszystkich zastrzeżeniach na temat możliwości lub nie takich porównań, Wrocław w tragicznych momentach: 1981 i 1997 r.
Paryscy przyjaciele z jednej strony mówili oczywiście o strachu, żalu z powodu bezsensownej śmierci tylu ludzi, z drugiej jednak podkreślali, że to doświadczenie zaczęło mocniej łączyć mieszkańców miasta. Skłoniło ich do refleksji nad wartościami, które są dla nich ważne i które łączą większość paryżan, tworzą tożsamość miasta. Reakcją na ataki terrorystyczne nie był jedynie lęk. Owszem, bano się, ale nie skłoniło to ludzi do ucieczek z ulic miasta, schowania się w zaciszu mieszkań czy domów. Paryżanie wylegli na balkony, na ulice i place miasta. Nie zrezygnowali z życia towarzyskiego, odwiedzania restauracji, udziału w publicznych spotkaniach. Sprzeciw wobec przemocy można manifestować na wiele sposobów, na wiecach i pochodach, w medialnych oświadczeniach, ale też w codziennym życiu, w utrzymywaniu jego dotychczasowego kształtu, zwyczajów, piękna codzienności. Gdy otarliśmy się o stratę, bardziej doceniamy to, co jednak nam los dał. Stąd duma z miasta i jego mieszkańców.; stolicy „słodkiej Francji”, ale też jednej ze stolic świata, na ulicach której stykają się z sobą codziennie ludzie różnych ras, narodów i kultur.
To poczucie jedności, ale i dumy też we Wrocławiu znamy. Na nim opierała się solidarnościowa twierdza Wrocław, to ono wspaniale rozwinęło się przy układaniu worków z piaskiem i obronie Ossolineum przed „wielka wodą”. Tragiczne wydarzenia mogą budować wspólnotę, choć oczywiście zależy, jak je potraktujemy, czego będziemy się w nich dopatrywać. Paryżanie zdali też egzamin ze swej otwartości i tolerancji, w które przecież bezpośrednio uderzyli terroryści. Nie pozwolili, aby strach i nienawiść nad nimi zapanowały. Na ulicach Paryża nie zapłonęły kukły muzułmanów, a skrajna prawica, choć bardziej popularna niż wcześniej, nie wygrała wyborów regionalnych w grudniu 2015 r. Oczywiście, nie oznacza to że problemy zniknęły, a sprawa imigracji nie wymaga głębokiego namysłu i nowych rozwiązań. Nie powinno się ich jednak szukać pod naciskiem ulicy.
Wrocław od kilku tygodni jest Europejską Stolicą Kultury. Do swego wizerunku od lat wpisuje takie wartości jak tolerancja, szacunek dla inności, ciekawość różnicy, otwartość i przyjaźń. To piękna opowieść, ktoś powie, że czasem piękniejsza niż nasza rzeczywistość. Tak chyba musi być. Mieszczą się w niej wartości, które łączą nas nie tylko z paryżanami. Trzeba nie tylko deklarować przywiązanie do nich, ale i ich bronić. 18 listopada ubiegłego roku, gdy na wrocławskim rynku zorganizowano nacjonalistyczną demonstrację i spalono przy tej okazji kukłę Żyda, Wrocław pozwolił nimi zachwiać. Stało się tak, choć kilka dni wcześniej ulicami miasta przeszedł marsz pamięci w rocznicę „kryształowej nocy”. Grupa głośnych nacjonalistów, próbuje unieważnić takie gesty, dowieść że są to przekonania ważne dla marginalnej części wrocławian. Takie słowa słyszymy co roku w trakcie marszy skrajnej prawicy. Ostatnio próbuje ona zwiększyć ich siłę oddziaływania antyislamskimi odniesieniami, ot taki sztafażyk chwili dla podniesienia „klikalności”. Posunięto się do tego chyba dlatego, że dotychczasowe ksenofobiczne okrzyki wyniesione na ulice z okolic stadionów i różnych zakamarków, mają za mały rezonans wśród wrocławian. Może wizja krwiożerczych hord spod znaku Półksiężyca poruszy kogoś bardziej niż krzyki o „Wielkiej Polsce Katolickiej”.
Próba aktywowania w mieście jakiejś polskiej odmiany PEGIDY nie wypaliła, manifestacji nie będzie. Może pomysłodawcy sprawdzili czym lub kim owa PEGIDA jest. Nie oznacza to jednak, że Wrocław nie powinien jasno wyrazić swego stanowiska. Wrocławianie nie powinni wobec werbalnej nienawiści, ale i ewentualnych przejawów jawnej dyskryminacji i pogwałcenia praw mniejszości przechodzić obojętnie. Przypomnijmy sobie różne analizy badaczy wrocławskiej społeczności końca lat 90. XX w. Podkreślali oni, że właśnie zakończyło się formowanie poczucia więzi wrocławian z ich miastem. O ile wcześniej można było definiować mieszkańców stolicy Dolnego Śląska poprzez różne miejsce pochodzenia ich rodzin, to po 1997 r. coraz częściej artykułowano identyfikację najprostszą, właśnie wrocławską. Jej fundamentem jest doświadczenie historyczne, zwłaszcza XX w., w którym nie zabrakło przemocy, nienawiści ich strasznych konsekwencji.
W drodze na lotnisko zatrzymałem się na krótko przed katedrą Notre Dame. Spotkałem tam dwóch starszych mężczyzn, którzy karmili gołębie. Ptaki sprawiały wrażenie oswojonych, a panowie szczęśliwych. Ten sielski obrazek kontrastował ze scenką rozgrywającą się obok. Trzech uzbrojonych po zęby żołnierzy przemierzało plac, rozglądając się czujnie. Opiekunowie gołębi sprawiali wrażenie stałych bywalców, paryskiego ulicznego folkloru. Żołnierze byli oznaką dzisiejszej sytuacji. Czy przejściowej?