Dyskusja, do której impulsem stał się pewien artykuł o rzekomym uprawianiu propagandy przez polskich niemcoznawców, ciągle trwa. Wczoraj głos zabrał na swoim blogu prof. Ryszard Stemplowski. Dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” zamieściła artykuł Adama Leszczyńskiego. Poniżej linki do tych tekstów, jak i do krótkiego wywiadu ze mną w GW (dziękuję za możliwość publikacji na blogu).
Rozmowa z prof. dr hab. Krzysztofem Ruchniewiczem, dyrektorem Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego.
Barbara Stanisz: Centrum im. Willy’ego Brandta to „instrument niemieckiej propagandy historycznej w Polsce”, jak pisze tygodnik „wSieci”?
Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Nie potrafię wyjaśnić, skąd bierze się takie myślenie. Nasze Centrum to wspólny projekt naukowy U. Wr. i Niemieckiej Centrali Wymiany Akademickiej, realizowany od 2002 r. Zajmujemy się współczesnymi Niemcami i Europą we współpracy z wieloma zagranicznymi partnerami.
Autorowi prawicowego tygodnika nie podoba się mówienie dobrze o Niemczech?
Jako naukowca kompletnie nie interesuje mnie ocenianie przedmiotu badań jako dobrego lub złego. Moim zadaniem jest badanie współczesnych Niemiec i Polski i ich wzajemnych stosunków. Układały się one różnie, nie brak w nich wydarzeń tragicznych. To także znajduje odbicie w naszej pracy, podobnie jak zjawiska przełamujące wrogość i budujące porozumienie. Jako interdyscyplinarny zespół badaczy nie przykładamy wagi do politycznych, instrumentalnych ocen. Wśród nas są nie tylko historycy, ale też socjolodzy, literaturoznawcy, politolodzy, Polacy i Niemcy. Patrzymy na relacje polsko-niemieckie z różnych punktów widzenia, konfrontujemy je z naukowymi standardami i godzimy się na to, by były przedmiotem debaty. O naszych pracach można dyskutować, ale nie w sposób, który prezentuje tygodnik „wSieci”.
Co pan pomyślał, jak się poczuł, po przeczytaniu artykułu pt. „Triumf niemieckiej propagandy”?
Że autor tekstu jest sfrustrowany i kompletnie nie ma pojęcia o pracy naszego Centrum. Przytacza jednostronne opinie sprzed wielu lat. Nie spodobało mi się też bardzo, że obraża koleżanki i kolegów zajmujących się tą tematyką, wybitnych specjalistów, powszechnie znanych w naukowym świecie. Zasiadamy w różnych gremiach naukowych, staramy się patrzeć na stosunki polsko-niemieckie z różnych perspektyw. Praca w CSNE to także działalność publiczna. Wśród naszych projektów jest m. in. projekt www.niemcy-online.pl, w ramach którego dziennikarze codziennie piszą o tym, co dzieje się w Niemczech i przybliżają Polakom wiedzę o zachodnim sąsiedzie. Czy można to nazywać tubą propagandową?
Zwykle podzielone środowisko polskich historyków wystosowało list w waszej obronie?
W środowisku naukowym nie ma zgody na upolitycznianie tego, co robimy. Jesteśmy badaczami i w przeciwieństwie do polityków najważniejsza jest dla nas reputacja. Każdy może sięgnąć do moich publikacji i wejść ze mną w konstruktywny dialog. Ale nie, gdy robi to w sposób niekompetentny i obraźliwy.
Politycy, zwłaszcza populiści, myślą w zupełnie innych kategoriach. Dla nich liczą się wyborcy tu i teraz. Dbają o to, kto i co o nich myśli, jak wypadają i gdzie mogą zyskać najłatwiej poparcie, także hasłami nacjonalistycznymi. Nas, naukowców to nie interesuje. Robimy swoje i nie chcemy się upolityczniać. Nawet jeśli niektórzy spośród nas to robią, tak jak autor tego tekstu.
Zob. także:
Ryszard Stemplowski, W sieciach „polityki historycznej”, „www.stemplowski.pl”, (15.02.2016).
Adam Leszczyński, Nie pamiętam, by kiedykolwiek tylu historyków podpisało wspólnie list otwarty, „Gazeta Wyborcza“, 16.02.2016.
Wrocławski historyk odpowiada „wSieci”: Badania, a nie propaganda, „Gazeta Wyborcza”, 16.02.2016.