Jutro po raz kolejny odbędą się obchody rocznicy wielkiego bombardowania Drezna w lutym 1945 r. Obchody te mają wyjątkowy charakter. Żadne inne miasto w Niemczech, którego los wojenny był podobny, nie akcentuje tak mocno tych wydarzeń. Jest tego kilka przyczyn. Przez wiele lat namnożyło się sporo mitów wokół tamtych lutowych dni, które wykorzystywane są instrumentalnie przez różne grupy: od skrajnej prawicy aż po skrajną lewicę. Co znamienne, wyniki badań historyków, znane już od lat, nie trafiają do żadnej ze stron konfliktu.
Drezno jest bez wątpienia jednym z ważniejszych miejsc na mapie pamięci Niemiec XX w. Ośrodek wspaniałej kultury, pełen historycznych zabytków i zbiorów, stolica Saksonii i metropolia niemiecka. Pod koniec wojny, 13 lutego 1945 r., rozpoczęły się wielogodzinne alianckie naloty dywanowe, które zamieniły „Florencję Północy” w dymiące zgliszcza i cmentarz tysięcy drezdeńczyków. Nadal duże wrażenie robi zdjęcie anioła z drezdeńskiego ratusza, spoglądającego kamiennymi oczyma na morze ruin. Jednak oglądającemu tą i inne fotografie obserwatorowi muszą od razu nasunąć się porównania z podobnymi zdjęciami z innych miast europejskich, które wojna zniszczyła doszczętnie.
Symbolem ich losu jest niewielki Wieluń, Warszawa, Mińsk, Coventry czy Rotterdam. Przywołując nazwy tych miast, wskazuje się jednak od razu na ważny aspekt przyczynowo-skutkowy, który musi się pojawić, gdy wspomina się tragedię Drezna. W pamięci mieszkańców miasta zepchnięty został on jednak w głęboki cień. Własne doświadczenia i przeżycia, co wydaje się w jakiejś części oczywiście naturalne, zdominowały postrzeganie tamtych dni. Ułatwiło to jednak późniejsze manipulowanie pamięcią i obrazem wydarzeń.
Jako pierwsza dokonała tego nazistowska propaganda. W marcu 1945 r. dziennikarz Rudolf Sparings napisał artykuł, w którym znalazły się główne elementy późniejszego mitu czy legendy unicestwionego Drezna. Pisał m.in., że Drezno było nic nie znaczącym politycznie ośrodkiem sztuki i kultury, zamieszkałym przez niewinną ludność cywilną. Nie posiadało też żadnego znaczenia wojskowego. Z tych też powodów jego zniszczenie było zwykłym barbarzyństwem aliantów. Podawaną w mediach III Rzeszy liczbę ofiar zawyżono świadomie (do 500 tys. ofiar).
Taki sposób opowiadania o Dreźnie szybko się przyjął. Jego efektem było powstanie selektywnej pamięci, całkowicie skupionej na zniszczeniu miasta, a rugującej ze świadomości okres poprzedzający alianckie naloty. Drezno należało bowiem do najważniejszych ośrodków nazizmu. Tu odbyło się jedno z pierwszych w III Rzeszy „palenie książek”. Jeszcze przed wejściem w życie „ustawy o urzędnikach państwowych” zaczęto zwalniać urzędników żydowskiego pochodzenia. W Dreźnie, starym centrum kultury europejskiej, odbyła się pierwsza wystawa tzw. „sztuki zdegenerowanej”, która była wzorem dla późniejszego przedsięwzięcia tego typu w Monachium w 1937 r. Innymi przemilczanymi faktami z dziejów miasta w III Rzeszy było spalenie synagogi w czasie „nocy kryształowej” w 1938 r. oraz funkcjonowanie tzw. obozu żydowskiego Hellenberg.
Po 1945 r. wykształciły się dwie formy pamięci, państwowa/oficjalna i niezależna od dyrektyw i manipulacji władz. Komuniści wschodnioniemieccy wykorzystywali zniszczenie Drezna do oskarżania Zachodu, zgodnie z obowiązującą wtedy zimnowojenną propagandą. Od początku lat 1950 organizowano wielkie manifestacje. Mówiono na nich o „krajowych i zagranicznych demoralizatorach Niemiec„. Dobre, antyfaszystowskie Niemcy miały stać się ofiarą „wewnętrznych demoralizatorów„, kliki złożonej z hitlerowców i kapitalistów, którzy ich wspierali. „Zagranicznymi demoralizatorami” byli angloamerykańscy „terrorystyczni bombardierzy” (Terrorbomber). Ten sposób przedstawiania Drezna w propagandzie antyzachodniej NRD był widoczny także w latach 1960, jednak pod koniec dekady, w okresie tzw. Ostpolitik retoryka zimnowojenna przestała być przekonująca.
Pamięć niezależną od władz kultywowano oczywiście w rodzinach, tam siłą rzeczy skupiano się na jednostkowych przeżyciach i przekonanie o „niewinnym Dreźnie” stanowiło naturalne przedłużenie poczucia własnej niewinności. Podtrzymywanie pamięci o tamtych dniach za swe zadanie uznały jednak także Kościoły, jak i współpracujący z nimi artyści działający w przestrzeni niezależnej od władz.
Ważnym wydarzeniem było stworzenie w 1976 r. w jednej z kaplic Kościoła Dworskiego w Dreźnie (Dresdner Hofkirche) miejsca pamięci poświęconego ofiarom 13 lutego i ofiarom wszelkiej przemocy. W centrum barokowego ołtarza postawiono pietę wykonaną przez rzeźbiarza i malarza, Friedricha Pressa (największa figura wykonana z miśnieńskiej porcelany!). Poniżej po lewej stronie umieszczono datę 30 stycznia 1933 r., przejęcie władzy przez niemieckich nazistów, a po prawej znalazła się data 13 lutego 1945 r. W ten sposób chciano pokazać wspomniany związek przyczynowo-skutkowy, prowadzący od oddania władzy Hitlerowi do zagłady miasta.
Po pojawieniu się grup opozycyjnych w NRD na początku lat 1980 po raz pierwszy pamięć niezależna mogła zostać wyartykułowana publicznie. Jej podstawą miał być trzeźwy osąd historii, zwłaszcza krytyczna ocena okresu narodowosocjalistycznego.
W RFN mit o Dreźnie-ofierze nie przyjął się. Na przeszkodzie stała prozachodnia polityka kanclerza Adenauera i forsowany wtedy negatywny obraz ZSRR. Doszło tu więc do innego rodzaju manipulacji. Dobre relacje z USA czy Wielką Brytanią były priorytetem. Trudno było w tej sytuacji wyobrazić sobie stawianie jakichkolwiek oskarżeń pod ich adresem. Mimo iż miasta na zachodzie Niemiec były również bombardowane w czasie wojny i mogły wykazać nawet większą liczbę ofiar niż Drezno, temat bombardowań nie był w RFN eksponowany. Dopiero po zjednoczeniu Niemiec pojawił się w publicznej debacie i wywołał silne reakcje.
Zjednoczenie Niemiec nie zmieniło wiele w postrzeganiu znaczenia Drezna jako ważnego miejsca pamięci, choć warunki kształtowania i funkcjonowania pamięci uległy ogromnej zmianie. Do dzisiaj nie udało się stworzyć jednej narracji o zniszczeniu miasta w lutym 1945 r. Burzliwe debaty prowadziły do radykalizacji stanowisk. Na przełomie XX i XXI w. coraz wyraźniejszy stał się nurt rewizjonistyczny. Zniszczenie Drezna ugrupowania prawicowo-nacjonalistyczne zestawiały ze zbrodniami nazistów, i tym samym relatywizowały je. Wywoływało to sprzeciw różnych ugrupowań innych odcieni politycznych. Początkowo neonaziści uczestniczyli w obchodach rocznicowych organizowanych przez władze miasta przed Frauenkirche czy cmentarzem Heidenfriedhof. Jednak od kilku lat przygotowują własne obchody, całkowicie odpowiadające propagowanej przez nich wizji historii.
Na radykalizację i coraz wyraźniejsze rozchodzenie się stanowisk zareagowały władze miasta. Powołały niezależną komisję historyczną, która miała zbadać faktyczną liczbę ofiar oraz wyjaśnić inne zagadnienia nieraz w sposób zniekształcony przedstawiany przez różne osoby i środowiska, zwłaszcza skrajną prawicę. Ważnym zadaniem grupy było też stworzenie archiwum relacji świadków. Prace trwały kilka lat. 17 marca 2010 r. Komisja przedłożyła efekty swych poczynań.
Stwierdzono, że w nalotach 13 i 15 lutego w Dreźnie zginęło do 25 tys. osób. Tym samym jednoznacznie odrzucono dane liczbowe podane jeszcze przez nazistów, które szacowały ilość ofiar nawet na 500 tys. ofiar. Drezno nie było więc „niemiecką Hiroszimą”. Stwierdzono, że w czasie nalotów nie doszło – jak twierdzili niektórzy świadkowie – do polowań alianckich pilotów na uciekających cywili. Wyniki badań opublikowano, są także dostępne w internecie.
Dzięki staraniom władz miejskich oraz licznych organizacji społecznych zaczęto 13 lutego organizować tzw. łańcuch ludzki, by bardziej zaangażować obywateli miasta. Podobny łańcuch ma być stworzony także w tym roku. Hasłem przewodnim jest: „Z odwagą, szacunkiem i tolerancją – Drezno jasno się wypowiada”. Czy takie hasła mogą jednak przebić jednostronny przekaz płynący ze skrajnych pozycji politycznych?
Po przeczytaniu Pana tekstu mam refleksję na temat 11 listopada. Czy przez przypadek w Polsce również nie borykamy się z tym samym problemem? Zamiast świętować radośnie kolejne rocznice odzyskania niepodległości w społeczeństwie dochodzi do podziałów. Nie brakuje też bijatyk i starć z policją. Trochę to smutne, że władze Warszawy i władze państwowe nie potrafią wypracować alternatywny, która zaangażowałaby całej społeczeństwo. Przykład Drezna pokazuje, że takie działania są możliwe i przynoszą efekty. Być może popularyzacja wyników badań historycznych oraz przygotowanie odpowiednich scenariuszy lekcji byłyby również jakimś rozwianiem?