Przed kilku tygodniami byłem w Halle. W programie było m.in. zwiedzanie miasta. Mój przewodnik spóźniał się, toteż sam rozpocząłem poznawanie Halle. Moją uwagę zwróciły wmontowane w kamień chodnika mosiężne plakietki (tzw. Stolpersteine), które przypominały deportowaną rodzinę żydowską, która pochodziła z Polski. Zrobiłem zdjęcie.
Chwilę potem pojawił się mój przewodnik. O sprawie właściwie zapomniałem. Wczoraj kwestia „wybojów” przypadkowo pojawiła się ponownie. Postanowiłem znaleźć coś więcej na ten temat.
Autorem pomysłu jest niemiecki artysta z Kolonii, Gunter Demnig. W 1990 r. postanowił uczcić 50. rocznicę deportacji ok. 1000 Sinti i Romów z Kolonii. Z jednego z placów, skąd prowadzono deportowanych w kierunku dworca, wymalował białą farbą linię, na której można było odczytać datę i liczbę deportowanych. Dwa lata później, w 1992 r., postanowił upamiętnić tzw. rozkaz Heinricha Himmlera dotyczący deportacji „Cyganów” w 50 rocznicę wydania. Przed ratuszem kolońskim wkopał pierwszy kamień, na którym umieścił kilka linijek tekstu tego rozkazu. W latach 1995-96 wykonał pierwsze „wyboje” w Kolonii, potem w Berlinie. W ten sposób chciał upamiętnić ofiary nazizmu, których nazwisk nie pamiętano lub też nie chciano o nich pamiętać. Zwykle chodziło o Żydów, którzy ginęli w anonimowej masie ofiar, pochłaniającej poszczególne ludzkie losy.
Początkowo Demnig nie miał zgody władz miejskich na realizację swych pomysłów. Jego akcja cieszyła się jednak coraz większym powodzeniem. Przełomem był 2000 r. i zgoda władz Kolonii na umieszczenie w chodniku 600 „wybojów”. Każdy kamień jest wykonany podobnie. Wieńczy go mosiężna plakietka niewielkich wymiarów. Można na niej przeczytać imię i nazwisko ofiary, datę urodzin oraz miejsce śmierci. Informacje te często poprzedzone są formułką „Tu mieszkał/a…”. W przypadku projektu Demniga nie chodzi o potykanie się o wystające z chodnika kamienie, artysta umieszcza swe prace na równi z chodnikiem. Zależy mu jednak, by osoby stąpające po nich, zwróciły uwagę, zainteresowały się losem osób, o których mowa. Od samego początku artysta uważał swój projekt za „oddolny pomnik”, inicjatywę oddolną, na którą jednak zachowuje on ciągły wpływ.
O umieszczenie „wybojów” w swej miejscowości mogą się ubiegać osoby prywatne, stowarzyszenia czy szkolne klasy. Wcześniej muszą przeprowadzić studia archiwalne, zebrać dokumentację. Następnie osoby te czy instytucje przejmują patronat i opiekują się tym miejscem. Za wykonanie „wyboju” artysta pobiera opłatę. Początkowo osobiście wykonywał swoje dzieła, z powodu dużego zainteresowania tym projektem w różnych niemieckich miastach, nie był w stanie tego dalej robić, zastrzega sobie jednak własnoręczne umieszczenie pierwszego „wyboju” w nowym mieście.
Odsłonięcie „wybojów” odbywa się w uroczysty sposób. Często uczestniczą w tym akcie władze miasta. O projekcie można poinformować się także na osobnych stronach internetowych (poniżej zamieszczam skan strony informujący o osobach wymienionych na zdjęciu z Halle).
Szacuje się, że w 650 miastach w Niemczech i innych krajach europejskich (11) ufundowano ok. 30 tys. „wybojów”. Liczba osób zaangażowanych w ten projekt trudno określić. W Polsce umieszczono „wyboje” jedynie w dwóch miastach, we Wrocławiu i Słubicach (do powodów wrócę poniżej).
Projekt Demniga nie był we wszystkich miastach niemieckich witany entuzjastycznie. Niektóre z nich odmówiły zgody na umieszczenie „wybojów”. Kontrowersje budzi forma upamiętnienia. Dla wielu osób pomysł umieszczenia nazwisk ofiar na chodniku, po którym codziennie stąpają ludzie, był nie do zaakceptowania. Ponadto zwracano uwagę, że projekt był poświęcony jedynie ofiarom, o sprawcach nie było w nim mowy. Krytycy projektu podkreślali też ich zdaniem komercyjny charakter przedsięwzięcia Demniga. Artysta za każdym razem umiejętnie odpierał krytykę. Z pewnością jego projekt przeczył dotychczasowej „zrytualizowanej” formie upamiętnienia, którą można było obserwować w oficjalnych miejscach upamiętnienia (Gedenkstätten).
Zdaniem Demniga, losy poszczególnych ofiar nie odgrywały tam roli, mówienie o masach przestało z biegiem czasu docierać do zwykłych obywateli. O ofiarach chciał wspominać poprzez ich pojedyncze losy. W ten sposób miała też powstawać mapa złożona z konkretnych ludzi i ich historii, stale poszerzana o nowe nazwiska. Nie jest to też projekt, w którym określono koniec działań. Dużo zależy od współpracujących miejscowości.
Ponieważ ufundowanie 'wybojów’ dla wszystkich prześladowanych nie może być nigdy zrealizowane – pisała badająca projekt, Brinda Sommer –, projekt pomnika pokazuje w sposób dobitny niewyobrażalny ogrom narodowosocjalistycznej polityki zniszczenia (Vernichtungspolitik) (cytat za: Harald Schmid, s. 13).
Swoim projektem Demnig nie chciał nadmiernie prowokować. Skoncentrował swoją uwagę na konkretnych ofiarach. Umieszczenie sprawców na „wybojach” zmieniłoby całkowicie charakter projektu i mogłoby wywołać niepotrzebne reakcje. Był zdania, że lokalne społeczności studiując losy ofiar zmuszone były też bliżej poznawać ich sprawców. Sprawy te można było bliżej przedstawiać w publikowanych materiałach, czy to w tradycyjnej drukowanej formie, czy w internecie.
Projekt Demniga ma od początku charakter spontaniczny. Akces może zgłosić każda lokalna inicjatywa. Autor nie mógł od samego początku założyć, że jego pomysł spotka się z tak dużym zainteresowaniem. Z tych też względów zarzut komercyjnego charakteru można było odrzucić bez większych problemów.
Jakie znaczenie ma projekt Demniga dla niemieckiej pamięci? Czy jest on konkurencyjny dla pamięci zrytualizowanej, którą uprawia się w Niemczech od lat w różnych miejscach upamiętnienia? Dlaczego w Polsce projekt ten się nie przyjął? Z pewnością akcja kolońskiego artysty jest odpowiedzią na wyzwanie, przed którym stoją dzisiaj Niemcy (i nie tylko oni). Wskutek stopniowego odchodzenia świadków wydarzeń z lat 1933-1945, coraz częściej zadaje się pytanie o pamięć tych czasów, formy upamiętnienia. Powoli pamięć komunikatywna przeradza się w kulturową.
Projekt Demniga zwraca uwagę na jednostkowy charakter ofiar, opowiada o ich tragicznych losach w przekonujący sposób. Zmusza też do zastanowienia się nad dotychczasowymi formami obchodzenia się z pamięcią.
Z punktu widzenia estetycznego i koncepcyjnego – pisał jeden z niemieckich autorów, Harald Schmid – 'wyboje’ podkreślają w pewnym sensie przeciwstawny biegun berlińskiego pomnika holokaustu: nie centralnie, lecz w sposób zdecentralizowany, nie finansowany milionami z państwowych pieniędzy, lecz wspierany przez patronat obywatelski, nie o charakterze monumentalnym, lecz wtopiony w ziemię, nie charakteryzujący się abstrakcyjną symboliką, lecz konkretny, bezpośrednio wskazujący palcem w przeszłość (Harald Schmid, s. 17).
W Polsce projekt ten nie cieszył się większym zainteresowaniem (za wyjątkiem Wrocławia i Słubic). Można – jak się wydaje – wskazać kilka powodów. Projekt kolońskiego artysty dotyczy różnych ofiar III Rzeszy. Można zadać pytanie, czy wśród tych licznych upamiętnionych w Niemczech osób znajdują się też polskie ofiary? Czy zwrócono w ogóle uwagę na ten problem? Upamiętnione w Polsce osoby to Niemcy. Kto miałby w Polsce wyjść z inicjatywą upamiętnienia za pomocą „wybojów” milionów polskich ofiar, choćby tylko setek tysięcy spośród nich?
Z pewnością inicjatywie Demniga nie można odmówić racji. Przyczyniła się w Niemczech do wzrostu zainteresowania lokalnych społeczeństw okresem narodowosocjalistycznym. Była to już kolejna akcja tego typu, o czym warto pamiętać (myślę tu przede wszystkim o konkursie historycznym dla uczniów o nagrodę prezydenta republiki, który w RFN organizowany jest od lat 70.).
Niezależnie od tego, wydaje się, że problem upamiętnienia polskich ofiar również wymaga ponownego przemyślenia. Być może jedną z form jest także personalizacja ich losów. Sporo czyni się już w tym zakresie. Przenieść pomysł Demniga na polski grunt w czystej postaci raczej nie można. Warto może jednak zastanowić się nad wszczęciem akcji tworzenia kamieni pamięci (Erinnerungssteine). Stwarza to więcej możliwości i uwalnia od gorsetu zaproponowanego przez Demniga. Jedno warto wykorzystać z jego pomysłu. Od samego początku powinna to być akcja oddolna, wypływać z potrzeby lokalnych społeczności.
Cytowana literatura:
Panie Profesorze,
fajnie, że „potknął się” Pan o Stolpersteine.
Do Pana komentarza pozwolę sobie dodać komentarz moich żydowskich znajomych o polskich korzeniach, których oprowadzałam ostatnio po Berlinie. Usłyszałam, że w Polsce taka inicjatywa doprowadziłaby do „ozłocenia” chodników miast…
Znany mi też jest spór mieszkańców małego miasteczka Witzenhausen (północna Hesja), w którym ponad dwa lata trwały debaty o NIE-umieszczaniu Stolperstein’ów. W zamian za to w 2011 roku w miasteczku na domach, gdzie mieszkali Żydzi zawisły wielkie i brzydkie tablice z krótkim (!) życiorysem dawnych żydowskich mieszkańców i dokładnym (!!) opisem ich zamordowania (np. szczegóły utopienia w fontannie miejskiej). Tablice jednak nie rzucają się w oczy spośród szyldów reklamowych. Ale – sumienie władz miasta zdaje się zostało uspokojone poprzez akt wyznania winy poprzednich mieszkańców…
Odważę się postawić tezę, że „wyboje” na stałę wpisały się w krajobraz kulturowy niektórych niemieckich miast. W chwili obecnej w Berlinie funkcjonuje od jakiegoś czasu specjalny portal internetowy – http://www.stolpersteine-berlin.de – na którym można zaznajomić się z ideą „wyboi” i zobaczyć ich lokalizację na obszarze Berlina. Co ciekawe na stronie funkcjonuje wyszukiwarka nazwisk, która umożliwia przeszukiwanie bazy danych osób upamiętnionych Stolperstein’em.
Cała idea w mojej ocenie jest godna pochwały, gdyż zmusza do refleksji przeciętnego przechodnia lub turysty dając mu czytleny komunikat: „Tutaj wydarzył się ludzki dramat”. Taka refleksja pojawiła się w mojej głowie, gdy poraz pierwsz na jednej z berlińskich ulic zobaczyłem małą miedzianą kostkę, na której wyryto imię i nazwisko, lata życia, i frazę „Deportowany do Auschwitz”…
Panie Mateuszu, ta kostka którą Pan zobaczył na jednej z berlińskich ulic, jest mosiężna, a nie miedziana.