Fundacja, w której radzie naukowej zasiadam, znów pojawiła się w mediach polskich i zagranicznych. Za tym zainteresowaniem kryją się różne wątpliwości i pytania, z którymi są obecnie konfrontowani członkowie tego gremium. Starałem się je rozwiać, w miarę swoich możliwości w krótkim wywiadzie dla tygodnika „Newsweek“. Mam nadzieję, że kryzys wywołany przez kierownictwo Fundacji wkrótce zostanie zażegnany, a refleksja nad jego przyczynami wyeliminuje podobne zajścia w przyszłości.
Źródło: Newsweek.
Prof. Ruchniewicz: O historii nie można mówić bez kontekstu. O całej historii trzeba mówić tylko rzetelnie. Także o wypędzeniach. Tak nie było w przypadku wystawy w Berlinie – mówi “Newsweekowi” prof. Krzysztof Ruchniewicz z Centrum im. Willy’ego Brandta na Uniwersytecie Wrocławskim.
NEWSWEEK: Czy pomysł wystawy o wypędzonych w Niemieckim Muzeum Historycznym bez ukazania kontekstu deportacji był uczciwy? Czy nie jest tak, że historia bez kontekstu zmienia się w mało obiektywny reportaż lub wręcz w propagandę?
Krzysztof Ruchniewicz: Jest to problem rzetelności badawczej i spełniania obowiązków stawianych przez społeczeństwo przed ludźmi nauki i edukacji. Przypomnę, że mamy do czynienia z dwoma projektami. Pierwszy to grecka wystawa przygotowana przez Anemon Productions, drugi to przedstawienie założeń przyszłej wystawy Fundacji: „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie”. Członkowie Rady Naukowej tejże Fundacji, której jestem członkiem, nie znali treści tych projektów, nie uczestniczyli w ich konsultowaniu. Projekt grecki w części polsko-niemieckiej, który zobaczyłem w internecie, zaskoczył mnie dużą ilością błędów.
NEWSWEEK: Na czym one polegały?
Krzysztof Ruchniewicz: Zabrakło kontekstu wydarzeń, całkowicie pominięto drugą wojnę światową, niemiecką politykę okupacyjną wobec Polski i jej obywateli, w tym stosowanie wypędzeń i wysiedleń, powoływano się na błędne dane liczbowe co do ofiar. Nie były to jednak jedyne zarzuty. Kilka tygodni temu w tygodniku “Der Spiegel” przytoczono wyniki badań niemieckiego historyka Stephana Scholtza, który wykazał, że część znanych zdjęć pokazujących ucieczkę, wypędzenie i wysiedlenie Niemców to albo twór propagandy nazistowskiej, albo fotografie w rzeczywistości wcale nie pokazujące Niemców.
NEWSWEEK: Czyli całkowicie mylące?
Krzysztof Ruchniewicz: Tak. Na jednym z takich znanych zdjęć, wielokrotnie powielanych, które użyto również na greckiej wystawie, widzimy ludzi przechodzących przez most. Mają to być Niemcy uciekający przed frontem. W rzeczywistości chodzi o tzw. dipisów, przedstawicieli różnych narodów represjonowanych przez nazistów, którzy po wojny tłumnie wracali do domów. Choć dyrektor Fundacji w wywiadzie dla dziennika „Die Welt“ zapewniał, że nie dopuści do pokazywania żadnych wątpliwych zdjęć lub fragmentów filmów, okazało się, że zawartości importowanej wystawy nie zweryfikował także pod tym względem.
NEWSWEEK: A druga wystawa?
Miała dać przedsmak głównego projektu wystawienniczego Fundacji, ale również okazała się być wielkim problemem. Rada Naukowa została nią po prostu zaskoczona, nie miała szansy wcześniej się z nią zapoznać. Tu także pojawiły się kontrowersje. Dla członków Rady jest rzeczą oczywistą, że wysiedlenie Niemców będzie ukazane na przyszłej wystawie jako problem ważny, ale też jeden z wielu tego typu, z którymi mieliśmy do czynienia w XX wieku, stuleciu przymusowych migracji różnych narodów. Dyrektor podjął jednak samodzielnie inną decyzję, uznał, że wysiedlenie Niemców ma być punktem ciężkości całej przygotowywanej wystawy. Jego działania musiały się więc spotkać ze zdecydowaną reakcją Rady Naukowej, powołanej przecież w celu czuwania nad merytorycznym kształtem wystawy.
NEWSWEEK: Czym kierował się Mandfred Kittel, dyrektor Fundacji?
Krzysztof Ruchniewicz: Nie potrafię tego wyjaśnić. Podejmował przecież bardzo brzemienne w skutkach decyzje. W tym przypadku mamy do czynienia z wyjątkowym projektem muzealnym. Zrodził się on, co warto w tym miejscu przypomnieć, w wyniku kompromisu między głównymi siłami politycznymi Niemiec, rządzących CSU/CSU i SPD, by w formie takiego właśnie „widocznego znaku“ zakończyć głęboki konflikt wokół sposobu upamiętnienia niemieckich wysiedleńców. Zaproponowana wcześniej przez przewodniczącą Związku Wypędzonych, Erikę Steinbach propozycja wywołała ogromne kontrowersje, przez kilka lat ciążyła negatywnie na relacjach polsko-niemieckich i niemiecko-czeskich. Utworzenie Federalnej Fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie także nie rozwiało wszystkich wątpliwości i w samych Niemczech, i zagranicą.
NEWSWEEK: Musiało dojść w końcu do przesilenia?
Krzysztof Ruchniewicz: Tak. Nadszedł pierwszy kryzys i część rady złożyła swoje mandaty. Postanowiono jednak raz jeszcze spróbować, rozszerzając m.in. skład rady naukowej. W następnych latach praca i relacje między radą naukową a radą fundacji, politycznym gremium decydującym, układała się bardzo poprawnie. Podobnie działo się w przypadku relacji z władzami Fundacji, przede wszystkim dyrektorem. Przed nim stanęły różne problemy: opracowanie koncepcji planowanej wystawy, rozpisanie konkursów na przebudowę siedziby, wyłonienie firmy do wykonania wystawy itd. Być może ogrom prac i wyzwań przerósł władze Fundacji. Warto podkreślić, że Rada Naukowa ma być ważnym wsparciem w tych działaniach. Zasiadają w niej osoby znane w świecie nauki niemieckiej, jak i z zagranicy. Ich praca ma charakter honorowy, nie otrzymują wynagrodzenia. Niestety, kierownictwo Fundacji nie skorzystało w stopniu odpowiednim z kompetencji Rady, a zwłaszcza pominęło ją przy decyzjach odnoszących się do wspomnianych wystaw.
NEWSWEEK: Pojawił się otwarty konflikt…
Krzysztof Ruchniewicz: Musiało to doprowadzić do stanowczych działań członków Rady. Chcę podkreślić, że 14 z 15 jej członków, osób różnej narodowości i przekonań, uznało działania dyrektora za podważające zaufanie we wzajemnych relacjach, jak i za szkodliwe dla powodzenia głównego projektu.
NEWSWEEK: Czy decyzja o likwidacji wystaw jest jedyną opcją?
Krzysztof Ruchniewicz: Osobiście uważam, że obie wystawy, jako niedostatecznie przygotowane, nie odpowiadające założeniom programowym i oczekiwaniom merytorycznym, powinny być zamknięte. Szkodzą bowiem całemu projektowi. Decyzje w tej sprawie jeszcze nie zapadły.
NEWSWEEK: Czy Niemcy potrzebują już teraz muzeum skupionego na “Niemcach ofiarach”?
Krzysztof Ruchniewicz: Fundacja nie ma wcale za zadanie zbudowania muzeum niemieckich ofiar. Nie ulega jednak wątpliwości, że w czasie II wojny światowej, a także w pierwszych latach po 1945 r. ludność niemiecka poniosła wiele bolesnych strat. Przez wiele dziesięcioleci były one wielką raną. Trzeba jednak za każdym razem podkreślać, co je wywołało, jakie były ich powody. Ukazywanie cierpienia niemieckiej ludności cywilnej jest także częścią historii Niemiec, jest elementem historii wielu rodzin. Wystawa, która ma powstać do 2016 r., podejmie ten problem jako jeden z kilku, którym naznaczony był XX w. I nie chodzi tu, bo czasami można i takie głosy spotkać, by zrównywać mechanicznie cierpienia różnych grup ofiar. Natomiast należy zaoferować rzeczowe ujęcie tego problemu, osadzone w kontekście historycznym, wskazać na pewną specyfikę i dać zwiedzającym szansę na zrozumienie przyczyn takich tragicznych wydarzeń, ich miejsca w historii europejskiej.
NEWSWEEK: Występują za tym także autorytety w Polsce.
Krzysztof Ruchniewicz: Przypominam, jak przed laty, Jerzy Giedroyc, redaktor paryskiej „Kultury“ wezwał polskich i niemieckich wypędzonych do opowiadania o swoich losach. Miał to być pierwszy warunek, by nawiązać dialog, by poprzez wzajemne przeżycia pokonywać bariery, zbliżyć się. Pamiętajmy bowiem, że ta wystawa będzie składała się także z przedstawienia losów wojennych i powojennych polskich deportowanych, wysiedlonych, zesłanych. Zapewne tematyka ta poruszana będzie również w wystawach czasowych. Berlińska metropolia, odwiedzana przez miliony turystów, może więc stać się miejscem, gdzie i nasze doświadczenie historyczne będzie popularyzowane w nowoczesny sposób.
NEWSWEEK: Czy nie jest tak, że są wciąż Niemcy, którzy chcieliby zrobić ze swojego kraju niemal ofiarę z 1939 r. Steinbach mówiła jako “polskiej prowokacji” a kwestia rewizji granic pozostaje wciąż ukrytym celem niektórych “oszołomów”.
Krzysztof Ruchniewicz: U nas również mamy do czynienia z osobami, które wyznają radykalne i fałszywe poglądy na kwestie historyczne i nie tylko. Są jednak marginesem, choć czasem krzykliwym, opinii publicznej i nie inaczej jest w Niemczech. Nie sądzę ponadto, by należało stale przykładać tyle uwagi do wypowiedzi byłej już przewodniczącej Związku Wypędzonych. W ostatnich tygodniach nastąpiły znaczące zmiany. Przed nowym przewodniczącym stoją inne problemy. Wraz z odchodzeniem tych, dla których Związek ten utworzono, powstaje ogromny problem przyszłości tej struktury. Trzeba z naciskiem pokreślić, że w życiu politycznym współczesnych Niemiec Związek nie odgrywa żadnej roli, nie wpływa na politykę władz. Niemcy nie podważają swej odpowiedzialności za wybuch II wojny światowej i swej winy za nazistowskie zbrodnie, uznają bez zastrzeżeń kształt polsko-niemieckiej granicy. Potwierdzają to wielokrotnie na różne sposoby. Nie możemy jednak oczekiwać, że wymusimy na nich niezajmowanie się niektórymi aspektami własnej historii. Ważne, by odbywało się to w dialogu z zainteresowanymi stronami, uwzględniało prawdę historyczną i służyło porozumieniu.