W miastach, które po 1945 r. znalazły się w granicach Polski, stale jesteśmy konfrontowani z obcą historią. We Wrocławiu takich miejsc jest sporo. Czy mamy uczynić je częścią naszej tradycji? Jakie wydarzenia z nimi związane wybrać? O których pamiętać? Można też podejść do przestrzeni miejskiej i zawartej w niej kulturowej spuścizny w inny sposób. Jeśli użyjemy często przeze mnie przywoływanego w ostatnich wpisach określenia „w przestrzeni miejskiej czas czytamy“ czy „przestrzeń miejska jako muzeum czasu“, kontrowersje te tracą na ostrości, rzeczą ważniejszą jest odkrywanie różnych warstw w dziejach poszczególnych miast, poznawanie ich, interpretowanie. Jednym z takich wydarzeń mało obecnych w świadomości współczesnych mieszkańców stolicy Dolnego Śląska było powstanie w 1933 r. jednego z pierwszych obozów koncentracyjnych (eufemistycznie nazwanego „aresztem zapobiegawczym“) w nazistowskich Niemczech. Utworzono go pod koniec kwietnia 1933 r. na terenie fabryki nawozów „Silesia“ mieszczącej się przy ul. Bardzkiej (Strehlener Chaussee) w dzielnicy Tarnogaj. Istniał przez kilka miesięcy. Przebywało w nim ok. 400 więźniów, m.in. wysocy rangą politycy SPD, byli burmistrzowie oraz inni przeciwnicy nazizmu. Dzisiaj o obozie nie informuje żadna tablica. Jedynym śladem materialnym jest ceglany budynek.
Niewielki obóz koncentracyjny powstał na terenie fabryki nawozów „Silesia“ mieszczących się przy dzisiejszej ul. Bardzkiej (Strehlener Chaussee) 28 kwietnia 1933 r. Działał do 10 sierpnia tego roku. Był od początku przeznaczony jako miejsce odosobnienia dla przeciwników politycznych nowego reżymu (eufemistycznie nazywano go „aresztem zapobiegawczym“). Po pożarze budynku Reichstagu zaczęły się masowe aresztowania. Doszło do nich także we Wrocławiu i na całym Śląsku. Zatrzymywano komunistów i socjaldemokratów. Początkowo aresztowanych osadzano w więzieniu na ul. Łąkowej (Am Anger), jednak ilość aresztowanych szybko przekroczyła jego pojemność. 10 kwietnia doszło do kolejnej fali aresztowań. Zatrzymano wtedy ponad 200 osób.
Organizację obozu powierzono nowemu prezydentowi policji, SA-Obergruppenführerowi, Edmundowi Heinesowi. Przystąpił z dużym zaangażowaniem do wykonania tego zadania. Obiekt potraktował jako swój „prywatny obóz“, w którym umieszczał także swoich osobistych przeciwników.
Więźniowie musieli sami zbudować obóz. Jego podstawą stało się sześć baraków z blachy falistej. W czasie I wojny światowej przetrzymywano w nich franduskich jeńców wojennych, potem zakłady chemiczne używały ich jako magazynu. Więźniowie otoczyli baraki drutem kolczastym, podłączono do niego prąd. Byli pilnowani przez policję i policję pomocniczą. Szybko wzniesiono nowe baraki. Umieszczono w nich 80 dwupiętrowych prycz, więźniowie spali na workach ze słomą. Baraki nie miały okien, dachy przeciekały, drzwi były nieszczelne. Nie posiadały żadnego wyposażenia sanitarnego. Wartownicy posiadali osobny barak. Jeden obiekt przewidziano na latrynę i umywalnię, magazyn i kuchnię.
W obozie przetrzymywano 200-400 osób. W chwili rozwiązania obozu liczył on 423 więźniów. Więziono tu wielu prominentnych polityków okresu Republiki Weimarskiej: burmistrzowie, prezydent policji, wysocy funkcjonariusze partii politycznych oraz landraci. Najbardziej znanymi byli prezydent Reichstagu, Paul Löbe i nadprezydent prowincji dolnośląskiej, Hermann Lüdemann.
Działalność obozu nie była żadną tajemnicą. Donosiła o nim lokalna prasa, drukowano obszerne sprawozdania, opatrywano je nawet zdjęciami. Była to z pewnością jedna z form zastraszenia mieszkańców miasta czy regionu i zniechęcenia do działań skierowanych przeciwko nazistom. I rzeczywiście bano się tego miejsca. Walter Tausk, żydowski przedsiębiorca, zapisał w swoim dzienniku pod koniec sierpnia 1933 r.:
(…) Wrocław otrzymał swój obóz koncentracyjny na Tarnogaju. Jest to były obóz francuskich jeńców wojennych z wojny światowej, w którym do aktualnego użytku pozostały jedynie trzy baraki (sic! – Krzysztof Ruchniewicz) z blachy falistej. Obóz przywrócili do dawnego stanu byli jeńcy wojenni, którzy musieli wykorzystać własne doświadczenie w budowie ogrodzeń z drutu kolczastego itp. Potem umieszczono tam pierwszych więźniów (…). Na początek ulokowano tam 120 ludzi. Gazety prześcigały się w długich opisach tego wydarzenia, jakby do miasta zjechał cyrk z dzikimi zwierzętami albo jakbyśmy rzeczywiście mieli wojnę i do miasta przybyli jeńcy kolorowi względnie rosyjscy. (…) Nigdy w życiu nie zapomnę tego widoku, powinna też o nim wiedzieć potomność (s. 123-124).
Kilka akapitów dalej dodawał:
Po pewnym czasie podczas jakiejś ciepłej niedzieli odbyłem pod wieczór pieszą pielgrzymkę, żeby bliżej poznać okolicę Strehlener Chaussee (obecnie ul. Bardzka – Krzysztof Ruchniewicz), której przedtem wcale nie znałem. Idąc dość powoli, po 45 minutach doszedłem do obozu koncentracyjnego, koło którego jednak nie przeszedłem, tylko zawróciłem z powrotem. Tej pięknej, letniej niedzieli zobaczyłem przygnębiający widok. Obóz wyglądał jak żołnierski okop. Zasieki z drutu kolczastego jak pod Verdun. Przy szosie i za bramą chmara policji i SA-manów z karabinami i rewolwerami, stojących na warcie, ale i zażywających niedzieli. Trzy stare baraki z blachy falistej ustawione rzędem. Na dalszym planie tej o wiele za małej klatki widać było szare skupisko postaci – to więźniowie, którzy albo wypoczywali, albo odbywali „szkolenie (s. 125).
Naziści organizowali też „przemarsze tryumfalne“ więźniów przez miasto. Pochodom towarzyszyła muzyka. Także te manifestacje miały charakter propagandowy i swego rodzaju wychowawczy, nie były organizowane przypadkowo. Ich uczestników publicznie upokarzano.
Pierwszym komendantem obozu został SA-Sturmbannführer Heinze (od lipca 1933 funkcję tą pełnił SA-Standartenführer Rohde).
Żywność w obozie była racjonowana. Dzienna racja żywnościowa wynosiła zaledwie 200 gram chleba, trochę marmelady i sztuczny miód, czasami kawałek kiełbasy. Więźniowie musieli pracować 9-12 godzin dziennie. W południe otrzymywali posiłek w miejscu pracy. Była to rzadka zupa. Na kolację więźniowie otrzymywali kawę zbożową i resztki zupy z obiadu.
Więźniom powierzano różne prace. Początkowo zatrudniano ich w obozie, potem poza nim na różnych budowach. Nie istniały stałe pory pracy. Więźniów budzono często o 3 nad ranem. W niedziele, dzień wolny, musieli prać ubrania czy brać udział w ćwiczeniach fizycznych. W obozie stosowano przemoc fizyczną. Bicie i chłosta należały do codziennych doświadczeń więźniów. Znęcano się nad nimi także w inny sposób. Musieli stać godzinami na baczność, brać udział w tzw. „alarmach przeciwpożarowych“. W praktyce oznaczało to dodatkowe ćwiczenia fizyczne. Organizowano nocne „polowanie na zająca“. Polegało ono na strzelaniu do więźniów, którzy symulowali ucieczkę z obozu. Złą sławę miały zwłaszcza przesłuchania, które w skrócie określano „z.b.V“ (zur besonderen Vernehmumg – na szczególne przesłuchanie). Więźniów przewożono do siedziby NSDAP, tzw. „Braune Haus” przy Bischofstraße 13 (dzisiaj ul. Biskupia) i tam znęcano się nad nimi. Tak sytuację w obozie wspominał Paul Löbe:
W nocy przychodzili bandyci w mundurach, budzili więźniów kopniakami i wyprowadzali na zewnątrz. Było słychać ich krzyki i skowyt bitych do nieprzytomności w „baraku sanitarnym”. Wynoszono ich później na zewnątrz i wkładano głowy do beczki, aby doszli do siebie (s. 226).
10 sierpnia 1933 roku obóz zlikwidowano po kontroli spowodowanej napływającymi skargami od rodzin więźniów. Część więźniów przewieziono do obozów w Emslandzie (Emslandlager), pozostałych zatrzymano w prezydium policji. W następnych miesiącach zostali zwolnieni.
Myślę, że warto pomyśleć o ufundowaniu tablicy pamiątkowej, która zwracałaby uwagę, także dzisiejszych mieszkańców, na istnienie tego obozu i przetrzymywanych tam osób. Obóz we Wrocławiu należał do jednego z pierwszych obozów założonych przez nazistów w Niemczech. W czasie krótkiej dzialalności objawiły się wszystkie późniejsze cechy wielkich obozów koncentracyjnych: baraki, drut kolczasty pod napięciem, praca przymusowa, głód i przemoc, okrucieństwo stosowane z premedytacją ze strony nadzoru.
Korzystałem z opracowania Andrei Rudorff pt. Breslau Dürrgoy, w: Wolfgang Benz, Barbara Distel (Hrsg.), Der Ort des Terrors. Geschichte der nationalsozialistischen Konzentrationslager, Band 2: Frühe Lager, Dachau Emslandlager, München 2005, S. 83–86 oraz taże, „Privatlager“ des Polizeipräsidenten mit prominenten Häftlingen. Das Konzentrationslager Breslau-Dürrgoy, w: Wolfgang Benz, Barbara Distel (Hrsg.), Instrumentarium der Macht. Frühe Konzentrationslager 1933-1937, Berlin 2003, s. 147-170.
Cytaty pochodzą:
Paul Löbe, Der Weg war lang. Erinnerungen, Berlin 1954.
Walter Tausk, Dżuma w mieście Breslau, wybór, przekład i opracowanie Ryszard Kincel, Warszawa 1973.
Szanowny Panie Profesorze
Z tego co udało mi się do tej pory ustalić baraki, o których Pan wspomina, powstały sporo przed I wojną światową na przełomie 1890/91 roku. Był to teren ówczesnego lewobrzeżnego składu (Depot) twierdzy Wrocław. Zmagazynowano w nim zawczasu materiały budowlane (m in. blachę falistą, kozły stalowe, drut kolczasty etc.) i część wyposażenia potrzebnego później do mobilizacyjnej rozbudowy twierdzy, która przypadła ostatecznie na sierpień roku 1914. Zespół obiektów oznaczony był także jako „Militair Baraken” (m in. na dokumentach dot. budowy obwodnicy towarowej z APWr) . We francuskojęzycznej dokumentacji twierdzy (Geneva) obiekt figuruje na planie miasta jako „Zugeamt” (stąd ta lokalizacja ułatwiająca transport elementów) i „Batiment de l’Arsenal”. Generalnie nigdy nie miały to być baraki mieszkalne. Rozebrane prawdopodobnie krótko po zakończeniu ii wojny światowej. Z poważaniem
Oczywiście ma Pan rację. Pierwotnie baraki te miały inne przeznaczenie (magazyn). Po raz pierwszy wykorzystano je w innym celu w czasie I wojny światowej. Przez jakiś czas przetrzymywano w nich jeńcow francuskich. Po wojnie wykorzystywano nadal baraki jako magazyn. W 1933 r. więźniowie musieli sami przygotować baraki na cele obozu. Wykonali potrzebne wyposażenie, ogrodzenie itd.
Informacja wymagająca sprawdzenia. Jeśli sobie dobrze przypominam, to zanim powstał kościół na Tarnogaju, była tam kaplica. Mieściła się w jednym z tych blaszanych baraków. Potem go usunięto, gdy zapadła decyzja o budowie nowej świątyni. Co się stało z tym barakiem, nie wiem.
W poniedziałek byłem na terenie byłej fabryki „Silesia” i szukałem po niej śladów. Niestety, nic nie znalazłem. Czy fragment drogi prowadzącej na dawne śmietnisko jest jakąś pozostałością, nie wiem.
Szanowny Panie Profesorze,
dziękuję za artykuł. Podczas marcowej kwerendy w Archiwum MSZ natknąłem się na pismo dotyczące KL Duerrgoy, którego tekst zamieszczam poniżej. W mojej ocenie należałoby godnie upamiętnić fakt istnienia na terenie Wrocławia tego obozu.
„Do Urzędu Głównego Związku Bojowników o Niepodległość [sic! PM] i Demokrację
Sekretariat Generalny VVN [Vereinigung der Verfolgten des Naziregimes – Stowarzyszenie Prześladowanych Reżymu Narodowosocjalistycznego – przyp. PM] Strefy Radzieckiej i Berlina prowadzi ścisłą ewidencję więzień i obozów nazistowskich z lat 1933-1945, w których więzieni byli z przyczyn politycznych i rasowych obywatele niemieccy, i obywatele wszystkich narodów podbitych przez hitlerowskie Niemcy.
Jeden z takich obozów znajdował się w miejscowości DUERRGOY koło Wrocławia/ miejscowość ta nie figuruje w skorowidzu nazw ustalonych na Ziemiach Odzyskanych i dlatego Ministerstwo Spraw Zagranicznych podaje ją w brzmieniu niemieckim./ O obozie tym, szczególnie o jego charakterze VVN nie posiada bliższych danych.
W związku z powyższym Sekretariat VVN zwrócił się do Polskiej Misji Wojskowej z prośbą, aby za jej pośrednictwem powołane organizacje w Polsce udzieliły informacji o wymienionym obozie i udostępniły je Sekretariatowi VVN.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych przesyła w załączeniu formularz z prośbą o ew. wypełnienie go – o ile Zarzd Główny Związku Bojowników o Niepodległość [sic! PM] i Demokrację dysponuje odpowiednimi danymi.
Identyczne Pismo Ministerstwo skierowuje do Głównej Komisji Badań Zbrodni Niemieckich [sic! PM] w Polsce.
Dyrektor Departamentu
M. Wierna”