Brak połączenia kolejowego między Wrocławiem a Zgorzelcem / Görlitz czy Wrocławiem a Berlinem ma też dobre strony. Podróż trzeba dwa razy przemyśleć i lepiej przygotować się. Istnieją połączenia autokarowe, jednak nie zawsze można na nie liczyć. Czasami zdarzają się znaczące spóźnienia. Jedynym niezawodnym środkiem lokomocji pozostaje więc auto. Z autostrady warto zjechać na chwilę na przykład w poszukiwaniu dobrej kuchni, bary na trasie ze zunifikowanym, pozbawionym charakteru menu szybko się nudzą… A przecież całkiem niedaleko od kolumn aut sunących na trasie wschód-zachód znaleźć można urocze miejsca ze smakowitymi daniami i miłą obsługą. Wczoraj odwiedziłem po raz kolejny właśnie pewną gospodę przy zjeździe z autostrady do Zgorzelca.
W ostatnich latach warunki podróżowania po autostradzie A4 poprawiły się, przybyło stacji benzynowych i punktów gastronomicznych. Jednak z nieznanych mi powodów część autostrady A18 z Berlina do Wrocławia na odcinku od granicy do Krzyżowej pozostaje nadal komunikacyjnym skansenem z przekąsem nazywanym „najdłuższymi schodami Europy“. I chyba nic nie wskazuje na to, by miało się tu coś zmienić w najbliższych latach. Ktoś po prostu zapomniał, że pozostał kawałek autostrady do modernizacji. Podróżujący z zachodu, podskakując rytmicznie na wybojach, może sobie rozmyślać o przekraczaniu granic cywilizacyjnych. Będąc sobie samemu „sterem i okrętem” za kierownicą własnego auta, możemy na szczęście regulować tempo i przebieg podróży.
Trasa w kierunku Zgorzelca obfituje w różne atrakcje. Przez wiele kilometrów po lewej stronie widać masyw Ślęży, potem kolejne wzgórza. Jeśli jest ładna pogoda, monotonna podróż autostradą tak nie nuży. Gorzej, gdy panuje plucha i mgła. Wczoraj pogoda nas nie rozpieszczała. Wrocław pożegnaliśmy w pięknym słońcu, w miarę zbliżania się do Zgorzelca pogoda zaczęła się pogarszać. Spadła temperatura, niebo pociemniało, zaczęło znów siąpić. Typowy paskudny listopad w październiku… Do wykładu żony zostało jeszcze sporo czasu, a podróżowaliśmy bez obiadu. Skoro więc perspektywa spacerowania po Zgorzelcu nie wydawała się nęcąca, postanowiliśmy przynajmniej coś dobrego zjeść.
Zajechaliśmy do jednej z restauracji na przedmieściach Zgorzelca, noszącej nazwę „Zagroda Kołodzieja”. Nie była to nasza pierwsza tam wizyta. Świetnie położona, wyśmienita kuchnia, historyczny budynek były wystarczającą zachętą do odwiedzin. Nie rozczarowaliśmy się i tym razem. Zupy pierwszorzędnie przyrządzone i przyprawione (zamówiłem barszcz z kołdunami, a żona zupę rybną), drugie danie palce lizać (pierś z kaczki i kluski śląskie do tego zasmażana czerwona kapusta z suszonymi owocami!). Parująca, aromatyczna herbata i dyskretnie sączące się stare szlagiery w tle. Zagroda ostatnio rozbudowuje się. Do części restauracyjnej doszły (lub wkrótce dojdą) kolejne pokoje gościnne. Już teraz można tam skorzystać z dużej sali na ponad 100 osób.
Budynek gospody ma ciekawą historię, jest przykładem charakterystycznego dla architektury łużyckiej budownictwa przysłupowego. Można mieć wrażenie, że stoi tu od wielu dziesięcioleci. Nic podobnego. Przeniesiono go ze wsi Wigancice Żytawskie, gdzie zbudowano go w 1822 r. Do 1947 r. należał do rodziny Stephan, a po wojnie mieszkało w nim pięć polskich rodzin. Budynek w pierwotnym kształcie dotrwał do naszych czasów. Jest to zasługą obecnych właścicieli Elżbiety i Jerzego Gotthardtów.
W drugiej połowie lat 90. XX wieku zapadła decyzja o likwidacji wsi Wigancice Żytawskie w związku z rozbudową kopalni KWB „Turów“. W tym czasie narodził się pomysł translokacji zabytkowego budynku. Inne wcześniej rozebrano lub zdewastowano. Prace przeprowadzono w ekspresowym tempie: demontaż budowli trwał 3 dni, przez następne dwa tygodnie elementy drewniane poddano czyszczeniu i konserwacji i w ciągu 9 dni w 2005 r. postawiono dom na nowo przy zabytkowej alei lipowej w pobliżu wjazdu do Zgorzelca. Piętrowy budynek ma konstrukcję zrębowo-przysłupowo–ryglową. O jego dużej wartości stanowi zwłaszcza mansardowy dach, kamienne opaski, portal, okiennice oraz elementy małej architektury, jak drzwi czy kraty. „Zagrodę Kołodzieja“ po rekonstrukcji wpisano do rejestru zabytków.
Po wsi Wigancice Żytawskie nie pozostał żaden ślad. Budynek zajazdu oraz zebrane w jego pobliżu nieliczne pamiątki, jak szyld miejscowości czy skrzynki pocztowe, stanowią teraz swego rodzaju ogród pamięci po tętniącym przez wieki życiu małej wiejskiej wspólnoty. Jest to też doskonały przykład koegzystencji dziedzictwa historycznego z potrzebami współczesnymi i nowoczesnymi funkcjami.