Nagła śmierć znanego i cenionego niemieckiego historyka Hansa-Ulricha Wehlera wywołała głęboki rezonans nie tylko w świecie naukowym. Reakcje te wyraźnie przeczą obiegowemu przeświadczeniu, że nie ma ludzi niezastąpionych. Nie znam poważniejszej gazety niemieckiej, która nie zamieściłaby choćby krótkiej informacji o zgonie historyka z Bielefeld. W tych wystąpieniach przewijały się dwa wątki: podkreślano naukowe osiągnięcia Wehlera, zwłaszcza nowatorskość w podejściu do badań historycznych, a także uwypuklano jego wielką aktywność publiczną. Nie było chyba ani jednego ważkiego tematu ostatnich dekad, którego by nie komentował Wehler, zawsze z ogromnym emocjonalnym zaangażowaniem, choć z dużym szacunkiem dla strony przeciwnej. Można go było – w pozytywnym sensie – zaliczyć do „politycznie zaangażowanych historyków”. Natomiast w Polsce – co mnie zaskoczyło – nikt nie zauważył jego śmierci, nie poświęcono jej żadnej uwagi w mediach, także elektronicznych. Czy słusznie? Przecież Wehler jak mało który z historyków niemieckich tzw. pokolenia wojennego, znał nasz kraj i jego historię. Chcąc skorzystać z akt archiwalnych, w drugiej połowie lat 50. XX wieku udał się do Polski i nauczył się języka polskiego. Nie stronił też przed odważnym wypowiadaniem się na tematy polskie w RFN, choć musiał się liczyć z nie zawsze przyjemnymi konsekwencjami. Na ten polski wątek w biografii wielkiego niemieckiego historyka chcę zwrócić szczególną uwagę.
(więcej…)