Rewolucja cyfrowa to także przewrót w pracy historyka. To nie tylko nowe instrumenty (komputer w miejsce maszyny do pisania), ale i ogromna zmiana w dostępie do wszelkich informacji oraz upowszechniania wyników badań. Radykalnym zmianom uległy nasze formy komunikowania się, czy to wewnątrz środowiska, czy też między badaczami a obiorcami „historycznych treści”. Uległy? A może ulec powinny? (więcej…)
Perypetie historycznego blogera
Nie jest ważne, czy krótki czy dłuższy tekst, czy naukowy czy popularnonaukowy. Do każdego trzeba się solidnie przygotować, zebrać potrzebne materiały, przemyśleć konstrukcję i formę… To w końcu podstawowe problemy, przed którymi staje każdy z nas. A potem… Do dzieła! Ale tu też pojawiają się nowe wyzwania, natury bardziej technicznej. Z pewną nostalgią można wspominać lata, gdy do dyspozycji miało się jedynie kartkę i ołówek lub solidną maszynę do pisania. Czasy te minęły bezpowrotnie, choć – mimo rozwoju techniki – nieraz wracam i do tych „przeżytych“ form. Historyk musi dzisiaj łączyć dwie umiejętności. Korzystać i z tradycyjnych, drukowanych źródeł i materiałów, oraz umieć poruszać się po gąszczu cyfrowej przestrzeni. Ta ostatnia staje się coraz bardziej złożona i zróżnicowana, zbiory dostępnych materiałów przyrastają niemal każdego dnia. Stworzenie własnego workflow, by użyć tego modnego słowa, staje się koniecznością.
400 na 4
Czas wyhamować. W ostatnich tygodniach teksty na blogu ukazują się prawie codziennie. Dużo się działo. Ani się obejrzałem, a licznik pokazał mi 400 wpis. Czy to jest okazja do świętowania? Jak w przypadku każdej okrągłej liczby, odpowiedź winna być pozytywna. Zawsze to pretekst, by spojrzeć raz jeszcze na ten uboczny „produkt“ mojej aktywności.
#Blogihistoria. Zaproszenie do współpracy
Jedną z moich ambicji jest włączanie w prowadzone badania i dydaktykę nowych mediów. Wymaga to sporo wysiłku i nadrabiania różnych zaległości. Od jakiegoś czasu łączę tradycyjne formy wypowiedzi z tekstami w internecie. Nie potrafię tego jeszcze ocenić, choć oczywiście widzę zasadniczą różnicę. Napisanie artykułu – naukowego czy popularno-naukowego – i opublikowanie go w sposób tradycyjny zabiera więcej czasu, trzeba się liczyć z preferencjami redakcji, poddać procedurze oceniającej, a przede wszystkim czekać, czekać… W przypadku tekstów na blogu takich obostrzeń nie ma, co oczywiście ma swe plusy i minusy. Powstaje jednak zasadnicze pytanie, jak traktować tego rodzaju teksty? Czy jest to tylko „zabijanie“ wolnego czasu? Jakie jest zdanie autorów innych blogów poświęconych historii? Chciałbym zachęcić do odpowiedzi na kilka pytań. Linki do nich będę sukcesywnie zamieszczać.
Walecznych 500 idzie na front
Kiedy przed rokiem (22 maja minął dokładnie rok) postanowiłem stworzyć własny blog, miałem różne wątpliwości. Nie byłem pewien, czy poradzę sobie z techniką, a zwłaszcza, czy znajdę czas na regularne zamieszczanie wpisów. Jednego się nie bałem. Blog postanowiłem poświęcić temu, czym się zajmuję i na czym się (tak mi się przynajmniej wydaję) znam. Nie miał to być kolejny blog o modzie, kuchni, publicystyce politycznej, a jeden z niewielu blogów naukowych poświęconych Niemcom i relacjom polsko-niemieckim. Do uruchomienia bloga zachęcili mnie ostatecznie moi doktoranci. Zwłaszcza jeden z nich, nieważne teraz nazwisko, w pewnym momencie zaznaczył, gdy ważyły się losy na „tak“ czy „nie“, że warto spróbować, a miarą „sukcesu“ będą reakcje czytelników, zwłaszcza te publikowane na ich blogach. Dzisiaj z rana w necie znalazłem wpis, cenionej przeze mnie pisarki i dziennikarki z Berlina, Ewy Marii Slaskiej na temat jednego z moich ostatnich tekstów. Jest to więc piękny „prezent urodzinowy“, a jednocześnie potwierdzenie słuszności stworzenia takiego bloga. Niestety, tekst Autorki jest przysłowiowym trafieniem kulą w płot.