Informacja o śmierci jednego z założycieli Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego, Holendra, Wima Leenmana (1928-2015) bardzo mnie zasmuciła. Był bardzo malowniczą postacią w tym szacownym gronie. Każdy, kto Go spotkał na swej drodze, na zawsze zapamiętywał Jego sylwetkę. Niewielkiej postury postać, z długą białą brodą i nie schodzącym z ust uśmiechem. Bardzo szybko otrzymał przezwisko ze strony młodszej generacji: Papa Smerf. Miałem okazję wielokrotnie się z nim spotkać, odbyliśmy długie, zawsze ciekawe rozmowy. Wim był jednym z wiernych przyjaciół Polski, gorącym wyznawcą przekonania o cudownych skutkach dialogu i niestrudzonym orędownikiem powołania miejsca spotkań między różnymi narodami w Krzyżowej. Bez wątpienia miejscowość ta była dla niego – by użyć określenia Jego duchowego mistrza i przewodnika, pochodzącego z Wrocławia profesora prawa Eugena Rosenstocka-Huessego – przypisanym mu posterunkiem „służby na planecie“ .
Na zakończenie pierwszej konferencji późniejszej Fundacji „Krzyżowa“ pt. Chrześcijanin w społeczeństwie, w historycznym dniu 4 czerwca 1989 r., jej uczestnicy wystosowali do ówczesnego ministra spraw zagranicznych, Krzysztofa Skubiszewskiego, apel, w którym proponowali powołanie w Krzyżowej międzynarodowego centrum spotkań młodzieży oraz utworzenie muzeum europejskich ruchów oporu przeciwko nazizmowi. Jednym z sygnatariuszy tego listu byli Wim i Lien Leenmanowie. Wim, holenderski pedagog i aktywista, już wtedy wyróżniał się zainteresowaniem dla problemów polsko-niemieckiego sąsiedztwa i przyszłości Europy wobec rysującego się upadku komunizmu na wschodzie. Mówił świetnie po niemiecku, przeplatając wypowiedź holenderskimi powiedzonkami. Bardzo szybko włączył się w prace późniejszej Fundacji.
Wim był organizatorem pierwszego workcampu w Krzyżowej, który odbył się latem 1990 r. Miałem okazję w nim uczestniczyć. Było to duże przeżycie dla polskiego studenta, który dotąd nie miał doświadczeń w takich przedsięwzięciach. Łączyliśmy pracę z zajęciami kulturalnymi i samokształceniem – tym samym nawiązując do tradycji tzw. lwóweckich wspólnot pracy (Löwenberger Arbeitsgemeinschaften), które powstały w Lwówku Śląskim w drugiej połowie lat 20. XX wieku. Był to w tych czasach bardzo ciekawy eksperyment społeczny, którego pomysłodawcą i orędownikiem był profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, prawnik Eugen Rosenstock-Huessy. Trudna sytuacja gospodarcza Śląska, ogromne bezrobocie, także wśród młodych ludzi, duże podziały i napięcia w społeczeństwie zainspirowały go do szukania nowych rozwiązań na polu kształcenia, wychowywania i relacji między grupami. Po raz pierwszy udało mu się zgromadzić młodzież z różnych warstw społecznych i zachęcić do wspólnej pracy fizycznej oraz dyskusji i kształcenia. Warto nadmienić, że w obozach tych wzięli udział także późniejsi członkowie opozycji antyhitlerowskiej. Sam Rosenstock-Huessy opuścił Niemcy po dojściu Hitlera do władzy. Nawiązane wtedy kontakty i przyjaźnie wytrzymały próbę czasu i wyzwania historii. Niegdysiejsi wychowankowie lwóweckich wspólnot pracy współtworzyli jedną z ciekawszych grup antynazistowskich, „Krąg z Krzyżowej“ (Kreisauer Kreis).
Wiele lat później, w innej całkiem rzeczywistości, podjęto próbę nawiązania do pomysłu Rosenstocka-Huessy’ego. W pierwszym obozie wzięli udział przedstawiciele różnych narodów: Polacy, Niemcy, Rumuni, Holendrzy, Szwajcarzy. Po kilkugodzinnej pracy przy porządkowaniu terenu dawnego majątku w Krzyżowej, uczestnicy obozu mieli czas na studia, dyskusje, zabawę. Obóz gościł profesorów z Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy przybliżali różne aspekty historii Śląska, relacji polsko-niemieckich. W centrum działań – bez wątpienia – był Wim Leenman. Bardzo dobrze sprawdził się jako organizator. Potrafił też zarażać energią i dobrym humorem. Do kierowania obozem i czuwania nad młodymi ludźmi był rzeczywiście bardzo dobrze przygotowany.
Kilka tygodni przed rozpoczęciem pierwszego obozu przyjechał do Krzyżowej i rozpoczął rozmowy z mieszkańcami wsi. Nie chciał, by obóz był postrzegany jako jakaś odgórna „wrzutka” w lokalną społeczność. Z pomocą pospieszył mu proboszcz parafii Grodziszcze, ks. Bolesław Kałuża. Z biegiem czasu relacje między nimi, a Wim Leenman był także pastorem (Industriepfarrer), przerodziły się w przyjaźń. Odtąd każdego lata na probostwie stawał samochód campingowy z holenderską rejestracją. Wim nie znał polskiego, więc zabrał się do nauki. Pamiętam, jak pomagałem Mu w przygotowaniu przemówienia do mieszkańców wsi, które miał wygłosić podczas niedzielnej mszy. Za pierwszym razem przemówienie odczytał za szybko i nikt tego nie zrozumiał. Za drugim razem zwolnił tempo i trafił do słuchaczy. Zebrani w kościele ludzie zaczęli mu bić brawo. Jego zakupy w wiejskim sklepie, realizowane z pomocą kartki i wyszukanych zwrotów po polsku żywcem przepisanych z rozmówek, na trwałe wpisały się do anegdot o początkach Fundacji „Krzyżowa”.
Wim Leenman był człowiekiem o ogromnej otwartości i życzliwości. Potrafił szybko – mimo trudności językowych – nawiązać kontakt z mieszkańcami wsi. Był zdania, że produkty żywnościowe, które w tych trudnych latach początku transformacji nie było tak łatwo zorganizować dla obozu, w pierwszej kolejności powinny być kupowane u miejscowych. Dzięki temu mieliśmy zawsze świeże i pyszne ziemniaki, pomidory, a nawet miód.
Poza organizacją obozów, Wim Leenman angażował się przez pierwsze lata także na innych polach działalności Fundacji. Był członkiem jej gremiów. Po kilku latach Jego aktywność zmalała, choć kontakt z Krzyżowa utrzymywał do końca życia, zawsze interesował się pracą Fundacji. Po raz ostatni odwiedziłem Go wraz Annemarie Franke, ówczesnym co-dyrektorem Fundacji „Krzyżowa“ w Jego domu w Haarlem w 2010 r. Dobrze go znałem sprzed wielu lat. Po pierwszym obozie państwo Leenmanowie zaprosili bowiem grupę studentów z Polski na wakacje w Holandii. Także teraz Wim, choć wiek i związane z nim kłopoty już mu doskwierały, bardzo ucieszył się z naszych odwiedzin. Zaprosił nas do swego warsztatu, wyciągnął jedną z butelek wyprodukowanej przez siebie nalewki. Wznieśliśmy toast za zdrowie gospodarza i powodzenie Krzyżowej. Takiego właśnie Wima Leenmana, pełnego radości i optymizmu, powinniśmy zachować w pamięci.