Do Düsseldorfu przyjechałem, by wziąć udział w dyskusji panelowej poświęconej ćwierćwieczu traktatu o dobrym sąsiedztwie. Jej organizatorem był m.in. Instytut Kultury Polskiej, z którym mam przyjemność współpracować od lat. Ponieważ zjawiłem się w mieście w przeddzień imprezy, pojawiła się kwestia, co zrobić z wolnym wieczorem (rzecz jasna zawsze można zostać w pokoju i pracować…). Na szczęście Leonard Paszek, organizator i animator kultury polskiej w Niemczech, zaproponował wizytę w polskiej restauracji artystycznej „Gdańska“ w Oberhausen. Nie tylko dobrze w niej zjadłem, ale i poznałem niezwykłego człowieka, właściciela lokalu, Czesława Gołębiewskiego.
Przed wyjazdem do Düsseldorfu przeczytałem wywiad z prezesem Związku Polaków w Niemczech, Józefem Malinowskim pt. Polonia do Bundestagu, który dla gazety „Samo Życie“ przeprowadził Andreas Hübsch. Dotyczył on wielu kwestii związanych z działalnością organizacji, problemami Polaków, współpracą ze stroną niemiecką. Władze RFN oraz land Nordrhein-Wesfalen przekazały środki na remont Domu Polskiego w Bochum (w sumie 1,1 mln euro), który już trwa. W budynku siedzibę będzie miało m.in. Centrum Dokumentacji Kultury i Historii Polaków w Niemczech „Porta Polonica“, jeden z kluczowych projektów uzgodnionych między Polską i Niemcami w ramach tzw. okrągłego stołu. Natomiast na pytanie o wielkość organizacji, prezes odpowiedział wymijająco:
Liczba członków jest pytaniem, na które zarząd ‚Rodła‘ nie udziela odpowiedzi.
Dlaczego? Czy jest w tym pytaniu coś niestosownego, czy dotyczy spraw tajnych? A może niewygodnych, jak mógłby pomyśleć ktoś podejrzliwy? To co najmniej dziwne postawienie sprawy. W dalszej części wywiadu J. Malinowski omówił, tym razem już obszernie, roszczenia wysuwane przez jego organizację wobec państwa niemieckiego. Sprawa jest znana, wywiad nie przyniósł nic nowego. Odniosę się natomiast do liczb podanych przez prezesa Malinowskiego (oczywiście nie związaych z wielkością organizacji, której przewodzi). Najpierw cytat:
Traktat polsko-niemiecki zapewnia te same prawa dla mniejszości niemieckiej w Polsce i dla nas, żyjących tutaj w Niemczech Polaków, i osób z korzeniami polskimi. Dysproporcja jest duża i niezgodna z Traktatem o przyjaznej współpracy i dobrosąsiedzkich stosunkach. Na przykład mamy dane, że liczbowo dużo mniejsza mniejszość niemiecka w Polsce (około 150 tys. osób – wg. spisu powszechnego z 2011 r., natomiast mniejszość niemiecka podaje liczbę 200-300 tys. – przyp. Andreasa Hübscha), otrzymuje od rządu polskiego około 25 milionów euro na działalność oświatową, czyli nauczanie języka niemieckiego jako ojczystego. Natomiast jeżeli my w Niemczech otrzymamy jedną dziesiątą tego, to już mówimy, że jesteśmy zadowoleni. Jest to dla nas o tyle krzywdzące, że nasza społeczność polska, czy też z korzeniami polskimi w Niemczech, to około 2,5 miliona. Zatem ta dysproporcja jest jeszcze dużo większa.
W rzeczywistości mniejszość niemiecka nie otrzymuje od polskiego rządu 25 mln euro na działalność oświatową. Jej środki pochodzą z MSWiA, które dysponuje kwotą 15 mln zł do podziału na wszystkie mniejszości narodowe (jako największa grupa narodowa Niemcy uzyskują na działalność organizacyjno-kulturalną ok. 3 mln zł). Pieniądze, o których wspomina prezes ZPwN, to subwencja oświatowa dla polskich samorządów na nauczanie języka niemieckiego jako języka mniejszości. Środki te są więc w dyspozycji samorządów, mniejszość niemiecka jako taka nie może z nich korzystać (np. na remonty czy organizację szkoły stowarzyszeniowej).
Liczba 2-2,5 miliona członków „społeczności polskiej” to ogólny szacunek, a raczej mit, którego powielanie niczego nie daje (pół miliona w tą, czy w tamtą…). Warto przypomnieć, o czym prezes Malinowski dobrze wie, że władze niemieckie wykazują ok. 0,7 mln obywateli polskich na stałe mieszkających w Niemczech (2015). Pozostali to osoby, które określane są (niestety w języku polskim nie ma dobrego odpowiednika) jako osoby z korzeniami migracyjnymi (Personen mit Migrationshintergrund). Pochodzące z Polski, ale o różnym stosunku do kraju urodzenia, związków z nim i innymi osobami o podobnej historii, o różnych potrzebach i wymaganiach, a także różnym stosunku do jednoznacznie określanej polskiej tożsamości narodowej. Nie wydaje się, by któraś z organizacji polskich w Niemczech mogła uważać się odgórnie za reprezentanta czy kierownika tego środowiska, bo chyba trudno mówić w ogóle o jednym środowisku.
Wiele materiału do przemyśleń na temat stosunku Polaków mieszkających w Niemczech do istniejących form organizacyjnych, zwłaszcza tych tradycyjnych, dała mi rozmowa z właścicielem polskiej restauracji artystycznej „Gdańska“ w Oberhausen, Czesławem Gołębiewskim. Poznałem go za sprawą zaproszenia ze strony współwydawcy Wirtualnej Kawiarenki Artystycznej „Pol-Cafe“, Leonarda Paszka. Gospodarz przyjął nas zgodnie z tradycyjną polską gościnnością. Na stole szybko pojawił się „Żywiec“ i świetna kaszanka, która najpierw dzięki masarzowi, a potem kucharzowi stała się wyśmienitym daniem.
Czesław Gołębiewski jest świetnym rozmówcą, bardzo łatwo nawiązującym kontakt. Poruszaliśmy temat za tematem, dowiadywałem się coraz to nowych rzeczy o aktywności kulturalnej i społecznej, która animuje coraz więcej Polaków i Niemców, omijając struktury tradycyjnych organizacji. Gołębiewskiemu udało się w ostatnich latach stworzyć w sercu Oberhausen polskie centrum kultury, licznie odwiedzane przez wszystkich, ponad narodowymi podziałami. Odbywają się tu koncerty i spektakle teatralne. Jest też kilka miejsc noclegowych.
- Foto: Leonard Paszek i Czesław Gołębiewski (od lewej)
Stale trwa burza mózgów i pomysł goni za pomysłem. Ma się wrażenie, że zaangażowanym w działalność ośrodka ludziom, a przede wszystkim jego gospodarzowi, szkoda czasu na zajmowanie się po wielokroć podnoszonymi w polskich kołach kwestiami; po prostu działają, nie oczekując że jakiekolwiek „traktatowe dzieło” czy jego interpretacja cudownie zmieni świat. Dominuje pozytywne nastawienie, otwartość, niekonwencjonalność, które zjednują przychylność i ściągają także niemiecką publiczność. Czesław Gołębiewski bardzo lubi wyzwania, czego dowodzi choćby jego marzenie o stworzeniu… niemieckiego Maisons-Laffitte (rzecz jasna nie w stosunku 1:1). Sam zaś z racji swego optymizmu, wytrwałości i ekspresji osobowości skojarzył mi się z Jurkiem Owsiakiem. Więcej nam trzeba osób o zaraźliwym i pozytywnym zapale. „Gdańska” to przykład polskiego sukcesu zagranicą.
Restaurację opuściłem bardzo późno, syty i z głową pełną wrażeń. Bez wątpienia Gołębiewski odniósł wielki sukces. Osiągnął go dzięki wizji i wytrwałości w działaniu, a także dzięki otwartej postawie wobec niemieckiego otoczenia. Znalazł w nim dla siebie i swej niekonwencjonalnej działalności autonomiczne miejsce. Jest to doceniane. Nawet miejscowe niebieskie ptaki, kontemplujące życie na miejskich ławeczkach, gdy przechodzi obok nich, kłaniają mu się z szacunkiem, krzycząc „Dzień dobry, szefie!“ (Tag Chef!).
„Gdańską“ wpisałbym jako punkt obowiązkowy podróży po polskich ośrodkach dla niektórych naszych polityków. Chętnie „pochylają się” oni (słowo ostatnio dość popularne) nad dyskryminowanymi ich zdaniem Polakami w Niemczech, na których – jak się zdaje – najchętniej patrzyliby jak na mniejszość polską sprzed 1939 r. Odwiedzając takie miejsca, na własne oczy mogliby się przekonać o zróżnicowanym położeniu, rozmaitych pomysłach na życie i na przyszłość.
Zob.
Polonia do Bundestagu. Rozmowa z Józefem Malinowskim, prezesem Związku Polaków w Niemczech, „Samo Życie. Magazin auf Polnisch“, nr 9 (482) 16.