Do wpadki wydawnictwa „Klett“ odniosła się Wspólna Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa. Wydała oświadczenie, w którym apeluje do wydawców i nauczycieli, by z większą wrażliwością podchodzili do problemu relacji polsko-niemieckich, zwłaszcza losów Polaków podczas okupacji. Na ten temat rozmawiałem także z redaktor Barbarą Coellen w Deutsche Welle. Za zgodą redakcji poniżej zamieszczam tekst tego wywiadu.
Ekspert: Zawartość podręczników to dla stosunków polsko-niemieckich papierek lakmusowy
Być może nadszedł teraz czas, żeby przyjrzeć się podręcznikom polskim i niemieckim, jak pokazują problematykę sąsiada i relacje polsko-niemieckie – mówi prof. Krzysztof Ruchniewicz.*
Deutsche Welle: Czy zaskoczyło Pana zamieszczenie w podręczniku do historii dla 11 klasy cenionego wydawnictwa oświatowego Ernst Klett Verlag („Geschichte Und Geschehen”) fałszywego określenia „polskie obozy”?
Krzysztof Ruchniewicz: Tak, zaskoczyło mnie. Dotychczas uważałem, że tylko niedouczeni dziennikarze używają takich określeń pisząc bez należytego namysłu jakiś materiał, by go szybko opublikować. To wszystko są niedbałe skróty myślowe lub przykłady zawstydzającej ignorancji.
W tym konkretnym przypadku podręcznika do historii mamy do czynienia z inną sytuacją. Jest w nim mowa o różnych fazach Holokaustu. W odniesieniu do jednej z nich, mówi się o deportacjach Żydów od 1938 roku do „polskich obozów”. Jak się okazuje, nie jest to jedyny podręcznik tego wydawnictwa, który przekazuje takie fałszywe informacje. W podręczniku dla 12 klasy, w kontekście funkcjonowania gett, jest mowa o „polskich gettach” i „polskich obozach”.
Jest to, wydaje mi się, sygnał szerszego problemu. W przypadku, gdy takie sformułowania pojawiały się w prasie, można było je w jakiś sposób skorygować; podręcznik jest materiałem, który funkcjonuje o wiele dłużej i silniej wywiera wpływ na wiedzę młodych ludzi. I jeżeli uczniowie te „wadliwe kody pamięci” będą poznawać od lat szkolnych, to konsekwencje mogą być dla nas opłakane.
DW: Niedawno zwrócił Pan uwagę na swoim blogu historycznym na różne metody opracowywania polskich i niemieckich podręczników – w Polsce najczęściej przez jednego, dwóch autorów, w Niemczech przez zespół. Czy zaniedbań należy dopatrywać się w tych modelach opracowywania podręczników?
KR: Nie, raczej nie. Myślę, że problem bardziej polega jednak na uwrażliwieniu autorów niemieckich, na jakie problemy mogą natrafiać zajmując się tą szczególną problematyką i z jakich powodów w Polsce, i słusznie, podnosi się ten problem. Tak więc jest to raczej problem szerszy, problem uwrażliwiania, problem wiedzy, także problem wiedzy o polskim sąsiedzie, którym powinni się wykazać autorzy, jak i redaktorzy wydawnictw. Oni też odpowiadają za tekst.
Uwrażliwiać autorów podręczników
DW: Wydaje się, że należałoby się mocno zastanowić nad skutecznym sposobem docierania do autorów podręczników. Przecież trzy lata temu głos w tej sprawie zabrali historycy w Niemczech – Verband der Historiker und Historikerinnen Deutschlands. Zrzeszenie Niemieckich Historyków odrobiło swoje prace domowe i zaapelowało wtedy do niemieckiej opinii publicznej, a w szczególności do nauczycieli historii, o przeciwstawienie się powtarzającym się błędnym sformułowaniom na temat niemieckich zbrodni podczas II wojny światowej w Polsce. Ale okazuje się, że takie apele, nie docierają z jakiś powodów do wszystkich nawet we własnym środowisku.
KR: Być może jednak za mało rozmawiamy na ten temat. Proszę zwrócić uwagę, że w Niemczech niemal cała uwaga, jeśli chodzi o nazistowskie ludobójstwa, skupiona jest na eksterminacji Żydów niemieckich i europejskich. Natomiast mniej uwagi zwraca się na inne ofiary, m.in. polskie. I być może to jest po prostu też z tym w jakiejś części związane. To jest pierwsza rzecz. Druga rzecz jest natomiast taka, że podręcznik szkolny jednak funkcjonuje od kilku dobrych lat. Wspomniane ważne oświadczenie historyków i historyczek Niemiec, o którym Pani wspomniała, mogło uwrażliwić kolejnych autorów podręczników, natomiast nie tych, którzy te podręczniki już napisali. Oni nie uznali za stosowne dokonać przeglądu zakończonej już pracy. Ponadto jest jeszcze kolejna rzecz ważna, to jest uwrażliwienie na ten temat samych nauczycieli. Przecież to nie nauczyciele zwrócili uwagę w tym konkretnym przypadku na to błędne funkcjonowanie w podręczniku tego właśnie określenia, tylko jeden z uczniów w klasie maturalnej.
DW: … i to uczeń polskiego pochodzenia.
KR: Tak. Mając polską socjalizację, wychowany w takim a nie innym domu, w takiej a nie innej tradycji historycznej, po prostu zwrócił na to uwagę. Natomiast inny problem, który się jeszcze pojawia, to jest kwestia wielonarodowych klas w niemieckich szkołach. Można powiedzieć, że mamy całe spektrum różnych narodowości w klasach. Na nauczycielach, którzy przekazują tego rodzaju wiedzę uczniom spoczywa więc ogromna odpowiedzialność, ażeby na te problemy, na te wrażliwości zwracać uwagę. I najwidoczniej tego zabrakło.
Przyjrzeć się podręcznikom polskim i niemieckim
Musimy być zaniepokojeni, że zdarzają się takie sprawy, mimo szczerego zaangażowania i wielkiej pracy, którą przecież wykonano w ostatnich dziesięcioleciach, tej niezliczonej liczby konferencji, dyskusji, publikacji, właśnie na temat III Rzeszy, a II wojny światowej w szczególności, w tym okupacji niemieckiej w Polsce. Jak widać, z większą uwagą powinniśmy podejść do analizy zawartości współczesnych podręczników szkolnych. Bo ich zawartość stanowi dla nas taki papierek lakmusowy. Możemy ocenić, czy jakieś sprawy idą w dobrym kierunku, czy też po prostu złym, a fachowcy od relacji polsko-niemieckich nie potrafią dotrzeć do odpowiednich kręgów ze swymi ustaleniami i opiniami.
Wydaje mi się , że być może nadszedł czas, by znów po latach przyjrzeć się podręcznikom polskim i niemieckim, jak pokazują problematykę sąsiada, relacje polsko-niemieckie i starać się, jak to wcześniej robiła Wspólna Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa w formie zaleceń, informować wydawców i autorów podręczników o problemach, które to gremium dostrzegło badając książki czy inne materiały dla szkół.
DW: Oświadczenie współprzewodniczących Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej, które opublikowano w ub. piątek (26.05.17) w związku z przypadkami używania w mediach i podręcznikach sformułowania „polskie obozy”, to też przecież apel o tropienie takich przypadków i stosowanie aktualnych „zaleceń”.
I nie wiadomo, czy to tym razem będzie skuteczne, czy też podzieli los oświadczenia i apelu niemieckich historyków. Czy nie należałoby w związku z tym zreformować prac Wspólnej Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej, żeby wydawała ona nie tylko zalecenia, ale też systematycznie monitorowała podręczniki polskie i niemieckie? Bo przecież sformułowanie „polskie obozy” było w podręczniku od 2009 r. i zostało odkryte dopiero teraz i to przez przypadek.
KR: Komisja Podręcznikowa ma ograniczone możliwości działania. Jest to gremium polsko-niemieckie złożone z ekspertów, którzy zajmują się problematyką szkolną i podręczników, a swoje stanowisko może wyrazić jedynie w formie wspomnianych „zaleceń”. To z pewnością właściwy postulat, ażeby w przyszłości zwracać baczniejszą uwagę na monitorowanie podręczników szkolnych w Niemczech, ale i w Polsce. Ale poza wydaniem kolejnych zaleceń komisja nie ma innej możliwości – zresztą ich nigdy nie miała – bezpośredniego wpływania na treści podręczników szkolnych. To jest w gestii samych wydawnictw czy też autorów. Ich fachowości i odpowiedzialności. W przypadku Polski ministerstwo zanim dopuści podręcznik szkolny wymaga, by w procesie recenzowania nastąpiła ocena zawartości nowej książki z perspektywy zaleceń podręcznikowych polsko-niemieckich, polsko-izraelskich, itd. Natomiast być może podobne zalecenia powinno się dać też niemieckim wydawnictwom. Być może nie są one w dostatecznym stopniu znane i wykorzystywane. I tutaj raczej doszukiwałbym się problemów.
Potrzebny jest stały dialog
DW: Czy sprawa odkrycia w podręczniku do historii sformułowania „polskie obozy” stała się tematem w środowisku polskich i niemieckich historyków? Czy go poruszyła?
KR: Myślę, że tak. To jest przypadek bardzo konkretny, który pojawił się po dość intensywnej dyskusji o używaniu – jak to się określa – wadliwych kodów pamięci. Nie chodzi tutaj tylko o potknięcia i pomyłki w prasie, w mediach, w tradycyjnych czy elektronicznych, tylko o coś więcej. Chodzi o podręczniki szkolne, dla większości społeczeństwa najważniejszej i jedynej drogi do poznania przeszłości. Jest to sygnał, że coś dzieje się złego i trzeba baczniejszą uwagę zwrócić na to, co w tych podręcznikach dzisiaj jest przekazywane i nakłaniać do ich poprawiania. Jest to ważny sygnał. Potraktujmy to także jako zachętę, by systematycznie prowadzić analizowanie podręczników, zwłaszcza tych, które wchodzą na rynek. A poza tym powinniśmy wskazywać, wyczulać na problemy, które zauważyła Komisja. Potrzebny jest stały dialog między ekspertami oraz autorami i wydawnictwami tak, aby treści podręcznikowe jak najlepiej służyły celom dydaktycznym i wychowawczym naszych szkół.
Rozmawiała Barbara Cöllen
No cóż, smutno się to czyta. Autor ma rację, wskazując na szczególne znaczenie podręczników dla kształtowania wyobrażeń o przeszłości. Ale co to oznacza dla ludzi dobrej woli, angażujących się w komisjach podręcznikowych? Jako ekspert MEN i recenzent wielu podręczników szkolnych wiem, że w Polsce jednym z kryteriów oceny podręcznika jest zgodność zawartych w nim treści z zaleceniami wspomnianych komisji. Zakładam, ze podobnie jest po stronie niemieckiej (?). Problem sygnalizowany przez prof. Ruchniewicza, wskazuje, że istnieje możliwość łatwego obejścia wszelkich zaleceń – przez umieszczenie w treści podręcznika czegoś, co jest produktem fantazji i jako taki nie mogło być wcześniej ani przewidziane, ani omówione. Tego rodzaju incydenty na pewno nie dowodzą dobrej woli i mogą być traktowane jako papierki lakmusowe wzajemnych relacji pomiędzy sąsiadującymi krajami. Tak więc sprawa jest poważna.
Tymczasem we Wrocławiu ważą się losy nazwy ul. Ofiar Oświęcimskich. Nie uważam, żeby nazwa ta prowokowała nieporozumienia co do tego, że sprawcami zbrodni byli Niemcy i żeby z tego powodu trzeba ją było zmieniać. Sądząc z sondy „Gazety Wrocławskiej” większość opowiadających się za zmianą pragnie jednak ponoć… przywrócenia nazwy przedwojennej. No cóż, samorząd jest władny zmienić każdą nazwę. Natomiast warto się zastanowić, jaki sens mają takie zmiany i po co tak się bawić.