Żyjemy w czasie kryzysu. Jego skalę określa się bardzo różnie, zwykle jednak bardzo dramatycznie. Być może jest to jeden z największych kryzysów po 1945 roku. Zasięgiem obejmuje nie tylko jeden kraj czy kontynent, lecz świat. Na pojawienie się aż takich wyzwań nikt nie był przygotowany. Znamienne jest odsłonięcie słabości najbardziej rozwiniętych państw świata! W krótkim czasie stanęło praktycznie wszystko. Wyludniły się ulice, wstrzymano obieg gospodarki, pozamykano szkoły i uczelnie, restauracje i inne usługi. Kryzysu nie wywołała żadna wojna, tąpnięcie ekonomiczne, lecz wirus przenoszony w superszybkim tempie po całej planecie. Jak życie w cieniu wirusa wpływa i wpływać będzie na edukację szkolną? Jakie wywołuje skutki w życiu i pracy nauczycieli, uczniów i ich rodziców? Jak używać narzędzi w zdalnej edukacji? Na te i wiele innych, dzisiaj bardzo aktualnych pytań, odpowiada publikacja pod redakcją Jacka Pyżalskiego pt. Edukacja w czasach pandemii wirusa COVID-19. Książkę, dostępną w wersji elektronicznej, przeczytałem jednym tchem. Redaktorowi udało się w krótkim czasie zmobilizować do pracy specjalistów z kilku dziedzin. Powstała bardzo ważna publikacja, która zainteresuje nie tylko nauczycieli szkolnych, ale – jestem także o tym przekonany – nas, nauczycieli akademickich.
Wywiad na miarę kryzysu
We wczorajszym wywiadzie z prezesem Związku Nauczycieli Polskich, Sławomirem Broniarzem padło wiele ważkich spostrzeżeń co do kondycji naszego szkolnictwa w czasie pandemii, jak i działań ministerialnych. Zainteresowanych odsyłam do pełnego tekstu wywiadu. Jeden z wątków istotnych z punktu widzenia moich dalszych rozważań chcę szczególnie uwypuklić. Prezes Broniarz tak mówił o obecnej sytuacji w szkolnictwie w związku z pandemią wirusa COVID-19 oraz o przyszłości:
Spostrzeżenie to nie dotyczy tylko szkolnictwa powszechnego, lecz także – co warto sobie już teraz uświadomić – także szkolnictwa wyższego. To prawda, że trudno porównać egzaminy szkolne z uniwersyteckimi, jednak pozostałe sprawy, jak kwestia kształcenia na odległość, relacje między zdalną a analogową edukacją, pozostają jak najbardziej aktualne. Przedłużająca się sytuacja kryzysowa już teraz wymaga od nas zastanowienia się, co będziemy robić w chwili powrotu zagrożenia epidemicznego we wrześniu czy październiku. Czy i jak jesteśmy przygotowani do kontynuowania w sposób zdalny pracy naukowej i dydaktycznej? Czy przedłużającemu się kryzysowi nadal będzie towarzyszyć niepewność, a nawet nierzadko chaos? Z dużym niepokojem przeczytałem inny fragment wspomnianego wywiadu:
Cyfrowa sala
Na wyzwania i problemy wywołane pandemią wirusa COVID-19 różnie zareagowaliśmy. I nie ma w tym chyba nic dziwnego. Z dnia na dzień z rzeczywistej sali wykładowej musieliśmy przenieść się do jej cyfrowego odpowiednika. Czy byliśmy na to przygotowani? Czy mogliśmy być przygotowani? Czy nasze sylabusy do zajęć uwzględniały taką sytuację? Na każde z tych pytań odpowiedź jest negatywna.
Jednak w krótkim czasie przyswoiliśmy sobie narzędzia do zdalnego kształcenia; po okresie pewnej dezorientacji i szukania optymalnych rozwiązań, takie mam wrażenie, zajęcia zdalne nie są już dla większości nowością ani nieprzezwyciężalnym problemem w stosowaniu. Zrozumieliśmy, że zadawaniem esejów nie załatamy potrzeb związanych z kontynuowaniem dydaktyki uniwersyteckiej.
Jednak zamknięcie uczelni i przejście na zdalne kontakty i kształcenie nie jest jedynym problemem, jaki się przed nami pojawił. Natura obecnej sytuacji jest bardziej złożona. Uwzględnić trzeba sytuację psychiczną pracowników naukowo-dydaktycznych i studentów / doktorantów, także ich rodziny (zagadnienie to z pomocą ankiet online próbują wstępnie rozpoznać psychologowie z naszej uczelni), kompetencje cyfrowe, możliwości techniczne (jakość połączenia internetowego) wreszcie różnice w sytuacji materialnej (dostęp do narzędzi, zaplecze „pomieszczeniowe” w domach), czy w końcu nasze otoczenie społeczno-polityczne, które też oddziałuje na nasze postawy i nastroje.
Pierwsza pomoc?
Rolę pierwszego przewodnika dla pracowników szkół ma pełnić publikacja pod red. Jacka Pyżalskiego pt. Edukacja w czasach pandemii wirusa COVID-19, która właśnie się ukazała i jest dostępna jako ebook na zasadach Open Access. Redaktorowi, profesorowi pedagogiki specjalnej z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, udało się zaprosić do współpracy znanych i cenionych naukowców, dydaktyków i praktyków szkolnych (warto wspomnieć, że wśród autorów jest jeden z kolegów z naszego wydziału, dr hab. Piotr Plichta).
W tomie zamieszczono 14 artykułów problemowych. Można wyróżnić trzy bloki tematyczne. Pierwszy, teoretyczny, drugi metodyczny i trzeci organizacyjno-zarządzający.
W pierwszym bloku zajęto się m.in. sprawami psychologicznymi (Wiesław Poleszak i Jacek Pyżalski), pracą z uczniem w czasie kryzysu (Tomasz Bilicki), wyzwaniami (biologicznymi wynikającymi z budowy naszego mózgu) w edukacji zdalnej (Marek Kaczmarzyk).
W drugim przybliżono m.in. specyfikę zdalnej edukacji (Marlena Plebańska), przedstawiono strategie kształcenia na odległość (Anna Koludo), dylematy związane z wyborem narzędzi cyfrowych (Natalia Walter) czy konkretne przykłady e-nauczania czy e-twórczości (Jacek Ścibor).
Natomiast w trzecim bloku, nie mniej ważnym, poruszono m.in. kwestie ocen (Danuta Sterna), problem znaczenia i skutków nierówności cyfrowych (Piotr Plichta) oraz organizacji zdalnego nauczania (Jędrzej Witkowski). Tom zamyka omówienie wykorzystania zdalnego kształcenia w różnych krajach europejskich i pozaeuropejskich (Łukasz Tomczyk).
Różne strategie kształcenia na odległość. Modele (1)
Nie sposób w tym krótkim wpisie omówić szczegółowo każdy z artykułów. Nie ma też potrzeby, bo książka jest ogólnie dostępna. I chyba mając na uwadze szeroki krąg zainteresowanych, zadbano o klarowny i komunikatywny przekaz. Zamierzeniem było przybliżenie specyfiki problemu, pomoc w jej zrozumieniu przez osoby zaskoczone sytuacją (w takich jest chyba zdecydowana większość) oraz wskazanie możliwych dróg przezwyciężania pojawiających się problemów i trudności.
Szerzej zwrócę więc uwagę jedynie na dwa artykuły, które przybliżają różne strategie kształcenia na odległość. W tekście Anny Kolundo pt. Strategie kształcenia znajdziemy konkretne propozycje wykorzystania różnym metod w kształceniu na odległość. Muszą być spełnione trzy warunki – zdaniem autorki – tego rodzaju kształcenia. Są to: posiadanie odpowiednich narzędzi przez nauczyciela i ucznia (dostęp do sprzętu i internetu, posiadanie odpowiedniego oprogramowania), dostęp do e-materiałów, wcześniejsza wiedza i umiejętności nauczycieli w organizacji zdalnej edukacji.
Następnie przedstawia różne modele kształcenia, które ilustruje dodatkowo za pomocą grafiki. Są to: tradycyjny model (stosowany w pierwszej fazie kryzysu także na naszej uczelni), model kształcenia wyprzedzającego i model konstruktywistyczny. W tym ostatnim przypadku znaczącą rolę odgrywa posiadana już przez ucznia wiedza i umiejętności. Jego zadaniem jest stworzenie „nowej” wiedzy. W tym modelu zmieniają się rola nauczyciela i ucznia, łączące ich relacje.
Model ten pozwala uczniowi na aktywne podejście do procesu kształcenia, to on staje się teraz twórcą i dysponentem wiedzy, zbiera praktyczne doświadczenia, które może stosować na dalszych etapach edukacji, umacniając swą samodzielność w zdobywaniu wiedzy. Zdaniem autorki zajęcia należy zorganizować tak, aby
pobudzały ciekawość ucznia, motywowały go do poszukiwań, do zadawania pytań, doświadczenia, eksperymentowania, wnioskowania, budowania teorii i wreszcie – tworzenia własnej wiedzy, a także do nawiązywania kontaktów z rówieśnikami i nauczycielami w poszukiwaniu rozwiązań problemów edukacyjnych
Różne strategie kształcenia na odległość. Metoda SAMR (2)
Inspirujące dla nauczyciela i wykładowcy stanowisko przedstawił Jacek Ścibor w artykule pt. „Wstrzymaj siebie, rusz ucznia: e-nauczanie a e-twórczość (możemy dyskutować, na ile jest to podejście zbliżone do wspomnianego modelu konstruktywistycznego). Autorem tego podejścia w edukacji jest Ruben Puendentura. Opiera się ono na czterech fazach zmian w tradycyjnym kształceniu. Od pierwszych liter angielskich wyrazów, które są kluczowe dla niego, pochodzi nazwa modelu. Są to: zastąpienie (ang. substitution), rozszerzenie (ang. augmentation), modyfikacja (ang. modification) oraz redefinicja (ang. redefinition).
Pierwsza faza to zastąpienie tradycyjnych form notowania cyfrowymi, druga zastosowania narzędzi cyfrowych w szerokim zakresie w postaci udostępnienia notatek, quizów itd. Od fazy trzeciej zmienia się rola nauczyciela i ucznia. Jej realizacja jest niemożliwa bez zastosowania narzędzi cyfrowych. Uczeń jest motywowany przez nauczyciela do samodzielnej pracy, nauczyciel wyznacza kryteria dla każdego z uczestników zajęć, zatem zadania mają spersonalizowany charakter. W ten sposób wzrasta aktywność ucznia, zwiększa się jego motywację i zaangażowanie.
Czwarta faza, ostatnia, pozwala na większą współpracę uczniów z wykorzystaniem narzędzi cyfrowych, rola nauczyciela zostaje zredukowana do moderacji zadania. Uczniowie stają się podmiotem procesu kształcenia. Rozważanie autor zilustrował poglądową grafiką oddającą realizację modelu. Uzupełnieniem jego ciekawego artykułu i prezentacją konkretnych rozwiązań w ramach tego modelu jest krótki film na YouTube pt. Model SAMR – Jak mądrze korzystać z technologii w szkole?.
Wydaje się – konkludował J. Ścibor –, że dzisiejszy polski system szkolny, jako całość, znajduje się przeważnie gdzieś między etapem (A) i (M). Modyfikacja to faza, w której za pomocą zaplanowanych działań możemy wyzwolić w uczniach pokłady twórczości – mogą stać się autorami własnych dokumentów – czy będą nimi proste teksty, rysunki, obliczenia czy trudniejsze testy, ankiety lub filmy, wymagające użycia nowych narzędzi spoza prostych zestawów aplikacji edukacyjnych. Wszystkie te dzieła (w rozumieniu prawa autorskiego!) są unikatowymi, niepowtarzalnymi utworami uczniów – to od nas jako nauczycieli zależy, czy bedą typowo odtwórcze (zgodnie z metodą: ctrl+c / ctrl + v), czy zyskają miano działania twórczego i obdarzone zostaną indywidualnymi cechami uczniów / twórców.
Pierwsze wnioski
Publikacja pod red. Jacka Pyżalskiego jest jak najbardziej na czasie. Wyjaśnia, pozwala „ogarnąć” problem, ale i inspiruje do dalszych działań. Nie ograniczają się one tylko do spraw szkolnictwa powszechnego, dotyczą, a jakże, także nas, nauczycieli akademickich. I nie ma sensu – w obecnej sytuacji – z góry patrzeć na dokonania naszych koleżanek i kolegów pedagogów szkolnych. Do niczego to nie prowadzi.
Możemy przecież zadać sobie samokrytyczne pytanie: jak szkoły wyższe przygotowują studentów, którzy wybrali specjalizacje nauczycielskie do pracy z narzędziami cyfrowymi? To przecież nasi absolwenci sprzed roku, dwóch, pięciu czy dziesięciu są teraz na pierwszej linii szkolnego frontu. Czy ich uzbroiliśmy w potrzebne akurat teraz kompetencje? A jeśli nie, to czy możemy poprawić umiejętności obecnych i następnych roczników studentów? Koniecznie trzeba docenić pomysł i trud zespołu autorskiego przedstawianego tu tomu.
Prowadzone przez nich od lat badania i praktyczne działania pozwoliły szybko przygotować tak potrzebną publikację. Otrzymaliśmy ważny materiał do wykorzystania – a przynajmniej przemyślenia – również w naszej praktyce. Publikacja nie kończy dyskusji, lecz stanowi bardzo dobry wstęp do niej. A musimy ją koniecznie odbyć!
Tezy do dyskusji
Lektura tomu pozwala sformułować kilka tez:
- Kryzys w szkolnictwie wywołany przez wirusa COVID-19 całkowicie zmienił nasz dotychczasowy stosunek do kształcenia studentów / doktorantów.
- Stosowanie modeli kształcenia na odległość nie jest opcją, lecz warunkiem przeprowadzenia dobrych zajęć w obecnej sytuacji.
- Nie wielość używanych programów decyduje o powodzeniu takiego kształcenia, lecz dostosowanie modeli kształcenia do używanych programów, a także odpowiedzenie sobie na pytanie, na ile proponowane programy są w stanie zmotywować studentów / doktorantów do własnej, twórczej pracy.
- Kryzys nie zakończy się prawdopodobnie w połowie maja czy w semestrze letnim 2020 r. Już teraz musimy stworzyć pierwsze przymiarki do programu kształcenia studentów / doktorantów w przyszłym roku akademickim (potrzeba stworzenia różnych opcji). Musimy więc wiedzieć, jakie zajęcia będziemy prowadzić.
- Warunkiem realizacji dobrego kształcenia na odległość jest dysponowanie dobrze rozbudowanym zapleczem edukacyjnym. Już teraz trzeba się zastanowić, jak uzupełnić to zaplecze, jakie materiały umieszczać dla studentów w pierwszej kolejności, także i w tym przypadku konieczna jest całościowa strategia (obecna doraźna pomoc bibliotek w tym zakresie, nie wystarczy za kilka miesięcy. Dostęp do wersji elektronicznych materiałów dydaktycznych powinien być zagwarantowany dzięki działaniom w miesiącach wakacyjnych).
- Kryzys wywołany przez wirusa COVID-19 unaocznił brak przygotowania w holistycznym podejściu do tego zagadnienia. Nie tylko realizacja programu winna być w centrum uwagi, lecz także kondycja psychiczna nas, nauczycieli, studentów / doktorantów i ułatwienia w dostępie do różnych zespołów pomocy, psychologicznej, edukacyjnej itd.
- Zmianie musi ulec radykalnie dydaktyka uniwersytecka. Omawiany tom zwraca uwagę na ogromne szanse, które tkwią w dzisiejszym kryzysie i w naszym podejściu do kształcenia, zwłaszcza w kształceniu na odległość. Trafnie ujął to jeden z recenzentów tomu, Henryk Mizerka:
(…) Książka dostarcza silnych argumentów na rzecz radykalnej zmiany dominującego w praktyce podejścia do procesów edukacyjnych. (…) Słowa „przerabianie materiału”, „przekazywanie wiedzy” czy „realizacja podstawy programowej” w ustach nauczyciela XXI wieku nie dają najlepszego świadectwa jego kompetencji pedagogicznych. Współcześnie trzeba odkryć praktyczne znaczenie takich kategorii jak – budowanie relacja, koncentracja na potrzebach podmiotów procesu kształcenia, tworzenie warunków do uczenia się itp.”
Zob. także:
Bardzo podoba mi się zdanie Igora Borkowskiego, że wraz z wymuszonym przez epidemię przejściem do zdalnego nauczania „otworzyło się laboratorium eksperymentów dydaktycznych.” Jako dydaktyk (historii) bardzo bym chciała, aby wnioski wyciągane z tych eksperymentów oparte były o rzetelną metodologię, która przewiduje na przykład oddzielanie hipotez od wniosków, których weryfikacja bywa długa i żmudna i nie zawsze przynosi proste i jednoznaczne rozstrzygnięcia. Tymczasem u nas ostatnio wniosków i rekomendacji dydaktycznych spotyka się zdecydowanie więcej niż opisów badań empirycznych (i nie jest to zarzut wobec książki, która dobrze odpowiada na potrzebę chwili). Może pandemia jest szansą także dla mojej dyscypliny, na ogół słabo notowanej w Akademii.
Ograniczę się tu tylko do wątku związanego z organizacją dydaktyki akademickiej (może pośrednio w odniesieniu i/lub powiązaniu z dydaktyką szkolną). Zbiór tekstów pod red. J. Pyżalskiego, jak to tego typu zbiory ad hoc, jest oczywiście skażony postawą odwróconego l’esprit de l’escalier. Nagle wiadomo, jak było, oczywiste jest, jak jest, wyłania się jednoznacznie, jak będzie. Pewnie to tak proste nie jest, niemniej!
Koronawirus, to ostatnio moje ulubione, choć zapożyczone, mówi: sprawdzam. Dydaktykę akademicką także, i to z wielu perspektyw. Najpierw z tej systemowej, organizacyjnej strony. Zapewne będzie czas, gdy to sprawdzam ostatecznie się ziści i zarówno zewnętrznie, jak i przez uczestników procesu dydaktycznego zostanie zweryfikowane. Czy i jakie podjęto na uczelniach działania systemowe, na ile skorzystano z dostępnych narzędzi, w jakim stopniu wystandaryzowano proces nauczania.
Nie chodzi mi o podejście totalne, przypomnę tylko, że to uczelnia prowadzi kierunki studiów, a więc uczelnia jako taka za pewne kluczowe rozwiązania odpowiada. Żyjemy jednak w pewnym zaciszu (a może: mniej dotkliwie dajemy się we znaki opinii publicznej?), przez co nie jesteśmy aż tak bardzo na cenzurowanym. Może warto popatrzeć na lawinę krytyki, punktowania niedociągnięć, także szyderstwa, z którymi spotyka się oświata? Może warto zadać pytanie o to, jak na tym tle wyglądają rozwiązania w szkolnictwie wyższym?
W polskim systemie, nie ukrywajmy, wszystko, co realizowane zdalnie, traktowane było mniej lub bardziej oficjalnie jako tańsze, gorsze, oszczędne, dające uciąć godziny, zaoszczędzić na salach, ciąć koszty, zyskując na wpływach z dydaktyki. Nauczania zdalnego nie chcieli ani prowadzący, ani studiujący.
Rozmaite zachęty, które były, by nauczanie zdalne wprowadzać, zwykle sprowadzały się do upychania treści uzupełniających, zwykle też w formie tak zwanego e-learningu, realizowanego na zasadzie: przygotuje się kilka prostych tekstów, dwa filmiki, państwo przeklikają, wypełnią na koniec test. To podejście jeszcze do niedawna było niemal powszechne.
Piszę o tym także dlatego, że jako uczestnik na poziomie uczelni w doborze kandydatów do udziału w warsztatach w ramach projektu „Dobra kadra” (tych poświęconych metodom uczenia na odległość) widziałem, z jakim (nie)zainteresowaniem ta oferta się spotykała. I był to brak zainteresowania częściowo uzasadniony – zasadą udziału w warsztatach było zadeklarowanie, że się nabyte umiejętności wykorzysta w kolejnym semestrze podczas zajęć ze studentami…
Koronawirusowe sprawdzam dotyczące naszej dydaktyki odnosi się do utrapionej „biurokracji”. Biorę ją w cudzysłów, bo okazało się oto, że traktowany jak kula u nogi, nikomu do niczego niepotrzebny wymysł, ów osławiony sylabus nagle staje się dokumentem ważnym i sensownym. Przesłanką i dowodem, że się ma koncepcję prowadzenia konkretnych zajęć, świadomie dobiera treści, metody, sposoby weryfikacji nabycia wiedzy, umiejętności, kompetencji społecznych.
Nagle stanęliśmy przed nie lada wyzwaniem: nie da się przenieść jeden do jeden tego, co w sali, do tego, co w sieci. I to jest to wielkie sprawdzam: na ile jesteśmy elastyczni, na ile na bieżąco potrafimy korygować, zmieniać, po prostu: na ile widzimy po drugiej stronie odbiorcę, adresata, podmiot naszych działań. On nie jest wciąż ten sam, nie jest wciąż taki sam, nie jest rok po roku kolejnym rocznikiem przechodzącym przez salę wykładową…
No właśnie, oddalenie okazało się momentami bardzo dramatycznym zbliżeniem – do oczekiwań, potrzeb, możliwości (nie, nie wydolności sieci, opcji w teamsach, zoomach), możliwości nadawania, tłumaczenia, percypowania treści. Otworzyło się laboratorium eksperymentów dydaktycznych. Zupełnie szczerze powiem: naprawdę powinniśmy się zgodzić, że akurat w dydaktyce na coś takiego czekaliśmy (powinniśmy byli czekać). A teraz powinniśmy korzystać. Podobnie jak ze zbioru tekstów, który omówił prof. Ruchniewicz.
Jest szansa, obyśmy ją wykorzystali w najbliższych latach, by nauczka z koronawirusowego sprawdzam pozwoliła na stałe wprowadzić do dydaktyki dobre praktyki nauczania zdalnego (sam już kilka takich świetnych doświadczeń mam), patrzenia na dokumenty obudowujące proces dydaktyczny jak na wsparcie, nie utrapienie, reflektowania nad tym, jak uczyć, jak angażować studentów do dialogu, do poszukiwań, do wysiłku intelektualnego, jak wiedzę i umiejętności sprawdzać.
Może ten czas uświadomi też, jak potrzebna jest praca wspólna, systemowa i wsparta instytucjonalnie z jednej strony, a z drugiej, jak wyzwania dydaktyczne są zmienne w odniesieniu do czasu i uczestników tego procesu.
Polska Komisja Akredytacyjna, której jestem członkiem, będzie na pewno z wielkim zainteresowaniem patrzeć na te rozwiązania, radzić, wspierać, ale też pytać: jak to było, jak sobie poradziliście, na jakie pomysły wpadliście? Gdzie wtedy byli studenci, których chcieliście uczyć, którym chcieliście wykładać, których chcieliście prowokować do myślenia, debaty, uwalniać, by byli samodzielni w działaniach, poglądach, ale też czy byliście z nimi, gdy tego od was, jako pedagogów, oczekiwali, a może po prostu bardzo tego im było trzeba. Sam będę o to podczas wizyt programowych pytać i o tym rozmawiać.
W kontekście Uniwersytetu Wrocławskiego takiego namysłu, takiej debaty i takich działań także bardzo potrzeba.
Bardzo ciekawe rozważania. Jednak powinniśmy zacząć od tego, że nasz kraj nie poszedł drogą Estonii, więc możemy na razie zapomnieć o powszechnej informatyzacji życia. Jeśli wyjdzie się z określonego otoczenia, które wydałoby się reprezentatywnym dla całej populacji, otrzymujemy kubeł zimnej wody na rozentuzjazmowaną głowę. Bo oto spotykamy się z przykrą rzeczywistością, w której brak odpowiedniej infrastruktury do bycia społeczeństwem informacyjnym zdaje się być najmniejszym problemem.
Problem zaczyna się w świadomości człowieka. A ta niestety ciągle jeszcze podpowiada nam, że liczą się osobiste kontakty, drukowane gazety i książki, papierowe zaświadczenia i dokumenty. Bo zamykając się w kultowej „midle midle class” nagle zderzamy się z poglądem wiceministra – zdolnego młodego chłopca – który sprowadza ową klasę średnią do wynagrodzenia na poziomie 4 tys. zł. I ten obraz pokazuje, jak bardzo jesteśmy intelektualnie miałcy, a więc dalecy od nowoczesnych technologii. Bo chcąc korzystać z nowoczesności, musimy najpierw zacząć logicznie myśleć.
Niewątpliwie okres pandemii dałby szansę na zmianę przyzwyczajeń, unowocześnienie naszego życia, z poszanowaniem potrzeby kontaktu osobistego. I trudno w tym kontekście nie przyznać racji szanownym Panom Profesorom, że brak jest przygotowania, profesjonalnego wyedukowania nauczycieli, którzy teraz zostali postawieni przed ogromnym wyzwaniem. Nikt jednak nie zabronił magistrom, doktorom i profesorom (docentów pominę), by sami z siebie rozwijali swoje warsztaty, wykorzystując przecież dorobek nauki, w postaci nowoczesnych technologii komunikowania i przekazywania wiedzy.
Tak to się składa, że prócz cotygodniowych spotkań z wiadomym Dziekanem, otrzymuję informacje od związkowców i nie tylko, opisujących rzeczywistość akademicką czasu pandemii. W przeważającej większości są to wiadomości pozytywne, napawające optymizmem, że nawet jeśli już nie jest dobrze, to za chwilę będzie. Pomijając nieład organizacyjny niektórych mało kompetentnych osób, ludzie sobie radzą, bo muszą.
Ale pojawiają się, bo też muszą, głosy niezadowolenia, delikatnie rzecz ujmując. To bezsilność, kiedy student słyszy: nie będę prowadził zajęć zdalnych, bo mi się nie chce, bo nie umiem, bo są bez sensu. I bezsilność, bo ani Rektor, ani Dziekan nie będą w tym problemie pomocni.
Narzędzia i podejście do edukacji w czasie pandemii i dobie społeczeństwa informacyjnego to tylko dwa problemy. Trzecim jest wychowanie. Okazuje się, że szkoła ogranicza się do próby przekazania wiedzy. Nie wpływa niestety na kształtowanie charakterów, stosunek do poszanowania praw i wolności, budowanie postaw prawdziwie patriotycznych, wyzwalanie empatii, poczucia wspólnoty i instynktów pomocniczości.
Próbując uzdrowić polską edukację i wychowanie zacznijmy od kształtowania postaw. Później wymagajmy od siebie, byśmy potrafili chcieć pracować w polskiej edukacji i nauce, przekazywać wiedzę nowoczesną, którą da się przyswoić i wreszcie sięgnijmy po nowoczesne narzędzia, które mają wspomagać, a nie zastąpić „edukatora”.