Polskie szkolnictwo ma zostać zreformowane. Powołano niedawno olbrzymi zespół ekspertów, którego wielkość stawia pytanie o możliwość sprawnego działania. Przez media i polskie rodziny przewaliła się dyskusja o likwidacji gimnazjów. Każdy ma na ten temat swoje zdanie, a najmniej liczy się opinia specjalistów o wynikach nauczania i problemach wychowawczych. Czy jednak likwidacja gimnazjów, jedna z wielu obietnic złożonych w celu pozyskania głosów, rzeczywiście nastąpi? I co da? W „Magazynie Świątecznym” Gazety Wyborczej ukazał się wywiad Justyny Sucheckiej i Olgi Szpunar z Andrzejem Waśko, polonistą, dr. hab. UJ i naczelnym redaktorem dwumiesięcznika „Arcana“. Jest on koordynatorem sekcji edukacji przy Narodowej Radzie Rozwoju. Jak się ma prezentowana przez niego w tej rozmowie wizja zmian w szkolnictwie do problemów polskiej edukacji, ale i do wyzwań, które stoją przed nią nie tylko w Polsce?
Nie jestem dydaktykiem ani nauczycielem szkolnym. Wielokrotnie jednak w różny sposób współpracowałem z nauczycielami i stykałem się z problemami szkolnictwa. Jestem także historykiem, a edukacja historyczna (czy też patriotyczna) jest w centrum uwagi zwolenników zmian. Podczas zajęć stykam się również z „produktami” polskiej szkoły w postaciach moich studentów i na temat ich przygotowania do nauki na poziomie uniwersyteckim mam wiele uwag. Jednym z wielkich osiągnięć przemian po 1989 r. była reforma polskich szkół. Wyrastała ona z krytyki edukacji w PRL. Nie tylko zmieniono podręczniki, ale też filozofię działania szkół, dając większe pole samodzielności nauczycielom, otwierając możliwości tworzenia szkół społecznych.
Uznano, że programy są przeładowane, nie kształcą, a raczej wbijają do głów masę faktów itd. Pod koniec lat 90. wprowadzono gimnazja (notabene warto byłoby przypomnieć sobie ówczesne dyskusje i oceny szkolnictwa). Polskie aspiracje do UE przełożyły się także na praktykę szkolną. Zmiany w nauczaniu przedmiotów ścisłych czy języków obcych pozostawię na boku, przyznam bowiem, że bardzo się tym nie zajmowałem. Moje zainteresowanie wzbudziły natomiast tzw. ścieżki międzyprzedmiotowe, jak np. edukacja regionalna – dziedzictwo kulturowe w regionie czy europejska. Wielu nauczycieli przedstawiło swoje autorskie propozycje. Nie zapomniano o innych przekrojowych tematach, które dotąd nie znajdowały szerszego miejsca w szkole, np. o holokauście.
W procesie zmian bardzo żywo uczestniczyli nauczyciele, uczniowie, ale także część rodziców. Powstało bardzo wiele projektów adresowanych do szkół, które inicjowały różne organizacje pozarządowe. Spora ich część dotyczyła problemów historii, tożsamości narodowej, relacji z sąsiadami innej narodowości. Przydałaby się jakaś szersza analiza tych aktywności (być może powstała, a ja jej nie znam, będę wdzięczny za wskazówki). Przypomnę tylko jeden przykład, już przeze mnie omawiany: projekt wymiany polsko-rosyjskiej realizowany z udziałem szkół w Bystrzycy Kłodzkiej. Młodzież miała okazję lepiej poznać drugą stronę wymiany, jej historię, sposób obchodzenia się z nią. Ukazały się ciekawe materiały, dokumentujące wspólne działania.
Dr hab. A. Waśko, koordynator sekcji edukacji przy Narodowej Radzie Rozwoju, sądząc oczywiście tylko na podstawie wywiadu prasowego, to bogate doświadczenie polskiego szkolnictwa raczej pomija. Mówiąc o potrzebie reformy, nie odnosi się też do jakichś „twardych danych”, wyników ocen poziomu nauczania, efektów kształcenia. To nie muszą być tylko dane z osławionego sprawdzianu kompetencji PISA, choć i one są bardzo ważne, zwłaszcza gdy całościowo potępia się gimnazja. Mamy w kraju wiele ośrodków zajmujących się edukacja, powstały różne analizy. Wydaje mi się, że ich głos w obecnej dyskusji jest mało słyszalny.
Mówiąc o konieczności zmian, dobrze byłoby je przytoczyć, a nie tylko powszechne przekonania na temat „złych gimnazjów”, czy wycinkowe osobiste doświadczenia z niektórymi szkołami. Wypowiedź dr hab. A. Waśki jest bardzo ciekawym głosem, i z racji jej zawartości, jak i pozycji jej autora w tej debacie. Wiele poruszonych przez niego kwestii wymagałoby odniesienia, choćby twierdzenie, że szkoła PRL umacniała podziały klasowe. Pozwolę sobie przytoczyć jednak inny fragment rozmowy, który chyba oddaje główną myśl całego wywiadu. Wskazano w nim na rzecz starą, spór, który toczy się już od XIX wieku, jaka ma być Polska, jaki ma być Polak.
Na pytanie:
Kim dla pana jest patriota?
padła odpowiedź:
Patriota czasów wojny to ten, kto jest gotów poświęcić życie dla swojej ojczyzny. Patriota czasu pokoju to ten, kto pielęgnuje kulturowe dziedzictwo narodu, który się nim interesuje, który stara się poznać swoją ojczyznę, literaturę, zabytki…
Autorki wywiadu, Justyna Suchecka i Olga Szpunar:
… który płaci podatki, sprząta po psie, nie jeździ na gapę….
I odpowiedź
Nie, nie, nie. Patriotyzm jest miłością ojczyzny. Płacenie podatków jest przymusowe. Nie można kochać pod przymusem.
Czy to jest nowoczesny patriotyzm, jeśli wykreśla się z niego to, co jest obowiązkiem obywatela, gdy zakotwicza się go jedynie z historycznej schedzie? Zauważmy, że w ogóle nie pojawił się temat udziału w życiu obywatelskim, głosowania, uczenia się i przestrzegania demokratycznych reguł. Nie pojawił się również wątek konfrontacji z tą częścią dziedzictwa, która nie jest w barwach jasnych, która jest niejednoznaczna, albo jest wprost zła.
Czy szkoła ma uczyć zmierzenia się z takimi tematami w inny sposób niż ich pomijania lub odrzucanie a priori jako np. ataku na polskość? A jak zresztą ma być snuta ta opowieść? Czy będzie wtłoczona tylko w ramy narracji ściśle narodowej, choć w przypadku tysiącletniego spadku, na którego kształt złożyły się także inne grupy narodowe czy wyznaniowe będzie to trudne, nieprawdziwe? W wywiadzie słusznie zauważono, że Soplicowo i nad Niemnem kształtują krajobraz historycznej wyobraźni (czy to nie efekt lektur?), a nasza historia to m. in. lubuskie.
To z takich małych ojczyzn należy wydobywać pamiątki, wspomnienia, utwory literackie.
Tak, zgoda. Jest tylko jedno ale… Tu nie chodzi o podaną jako przykład Limanową, wspomnianą przez samego Józefa Piłsudskiego, jak podkreślił to A. Waśko. Tu chodzi o o ziemie, które weszły w skład państwa polskiego po 1945 r., z których tylko część ma średniowieczne piastowskie powiązania. I co? Jak te „pamiątki, wspomnienia, utwory literackie”, te „kamienie mówiące po niemiecku (choć nie tylko)” z lubuskiego umieścić w szkolnym patriotyzmie?
Wydaje się, że taki oto problem: odmienność regionalnej identyfikacji połowy Polski, dziedzictwa historycznego powiązanego z innymi narodami, nie jest w ogóle dostrzegana z perspektywy Warszawy czy Krakowa. Chyba że odpowiedź będzie stara, rodem z Polski Ludowej: wybrane epoki, w których związki z Polską były. Więc znów średniowiecze, okres po 1945 r. i skupianie się na grupach ludności autochtonicznej przypisywanej do polskości?
Wychodzi na to, że choć tak naprawdę nie zakończyliśmy wielkiej debaty na temat samych siebie, naszej historii, naszej tożsamości w nowoczesnym świecie, to w szkołach już wstawiamy „gotowy produkt”, który określi siła polityczna akurat mająca ku temu władzę. A będąca przecież tylko jedną ze stron tej debaty… Reprezentowany przez A. Waśkę patriotyzm (zdaję sobie sprawę, że być może forma wywiadu nie pozwoliła w pełni oddać mu tej koncepcji) mógł być aktualny w okresie zaborów czy II wojny światowej, także w PRL, gdy wolna Polska nie istniała, a Polacy musieli walczyć o zachowanie tożsamości narodowej. W czasach licealnych wielcy romantycy przemawiali do mnie, moich kolegów nie tyle, że „Słowacki wielkim poetą był”, ale dlatego że w sytuacji bohaterów widzieliśmy podobieństwa do naszego położenia, przeżyć, pragnień. Czy to samo czują współcześni młodzi ludzie?
Pojawia się także problem ogromnych zmian, który następują wskutek generalnych zmian naszego życia, wpływu technologii, masowej kultury, zmian w postrzeganiu hierarchii i autorytetów. Sam kanon lektur kłopotów związanych z ponadgeneracyjnym przekazem nie załatwi. Co ma znaczyć zdanie: „Problemem jest nie tylko to, że młodzież mało czyta, ale że czyta różne rzeczy”, wolę już nie rozpatrywać. Pamiętajmy ponadto, że i w XIX w., stuleciu niewoli i powstań, dyskutowano o istocie patriotyzmu. Nie tylko więc romantyzm, ale i praca organiczna (w upraszczającym skrócie). Nie tylko afirmacja dawnej Polski, nostalgia odwołująca się do jakiejś baśni o kraju „od morza do morza”, ale i jej bolesne rozliczanie.
Dylematy, spory, zaciekłe dyskusje. To też część polskości, podobnie jak współcześnie. I do udziału w takich dyskusjach szkoła powinna przygotowywać, m. in. ucząc że wizje patriotyzmu mogą być rożne i zasługują na szacunek. Czy uczy obecna, czy sami tego uczymy naszymi postawami i słowami? A może współczesny patriotyzm właśnie w tym powinien się zasadzać, że absolwent szkoły wyniesie szacunek dla instytucji państwowych, aktywnie będzie brał udział w życiu tego państwa. Wspomniane „płacenie podatków“ (dodałbym uczciwe) jest ważnym, choć nielubianym i prozaicznym tego elementem. Widok młodych na pochodach zwoływanych przez różne ugrupowania skrajnie prawicowe powinien nam dać do myślenia. Wszystkim. Nawet jeśli wiemy, że wielu ich rówieśników angażuje się w inne ruchy, inne działania, że polska młodzież jest bardzo zróżnicowana.
Nie przeczę, że w ostatnich latach nie popełniono różnych błędów w edukacji (podobnie, jak gdzie indziej). Trudno mi zrozumieć potrzebę tylu testów przy równoczesnym ograniczaniu kształcenia umiejętności szerokich wypowiedzi pisemnych (podstawowe pytanie zatroskanego studenta: na ile stron ma być praca). Czy można ich było uniknąć? Czy ich występowanie musi być powodem do wywracania wszystkiego do góry nogami? Odchodzenie od pluralizmu w szkołach i zastąpienie go silną kontrolą państwa uważam jednak za krok wstecz, swego rodzaju powrót do „komuny“.
To emanacja tęsknoty za jednoznacznością, której nie można we współczesnych społeczeństwach ani narzucać, ani uzyskać. W PRL istniał jeden program i jeden podręcznik. Państwo bez większych problemów mogło kontrolować proces szkolny, bezpośrednio wpływać na jego kształt. Próby stworzenia obywatela socjalistycznego spaliły jednak na panewce.
Cały czas zastanawiam się, dlaczego nie rozpoczęto prac od stworzenia bilansu dotychczasowych reform, nie przyjrzano się szczegółowo efektom (tak samo postąpiono w przypadku szkolnego obowiązku sześciolatków, gdzie królowała demagogia oddania wolności decyzji rodzicom). Bo trudniej wtedy zwoływać kolejne „przełomowe” konferencje prasowe? W rankingach europejskich polskie gimnazjum, o ile sobie dobrze przypominam, wypadało całkiem dobrze. Niezależnie od tego, czy gimnazjum pozostanie, czy nie, czy zmianę będzie się – jak to się teraz określa – “etapować”, a szkoły tego stopnia “wyciszać” czy “wygaszać”, problemy wyżej przeze mnie skazane pozostaną. Z całą masą innych.
W wywiadzie zabrakło mi jeszcze jednej rzeczy. By szkoła mogła spełniać swoje zadania, powinna dysponować odpowiednimi środkami finansowymi. Jednym z powodów rezygnacji ze ścieżek międzyprzedmiotowych był brak pieniędzy na motywowanie nauczycieli, a także na realizację szkolnych projektów. Pojawia się także pytanie o kształcenie przyszłych nauczycieli? Jak uczelnie ich przygotowują do pracy? Na ile efektywny jest system dalszego kształcenia? Ten katalog pytań można mnożyć. O zmianach w szkolnictwie powinno się dyskutować, szukać najlepszych rozwiązań. Filozofia budowy wszystkiego od nowa to recepta na wieczne powroty w bloki startowe.
Zob.
Krzysztof Ruchniewicz, Młodzież wobec historii, „blogihistoria”, 20.01.2016.