Podróż po Dolnym Śląsku zakończyliśmy na Świdnicy. Wprawdzie w planie były jeszcze inne miejscowości, deszcz skutecznie pokrzyżował jednak nasze plany. Duże wrażenie pozostawiło na nas zwiedzanie Kościoła Pokoju, w którym obserwowaliśmy prace renowacyjne. Naszych gości ucieszyła broszura po włosku o historii i wystroju tej niezwykłej świątyni. Natomiast rozczarowała nas świdnicka katedra. Można ją podziwiać jedynie przez kratę w przedsionku. Brak informacji, folderów, kartek. Wnętrze ciemne. Krótką wizytę w Świdnicy zakończyliśmy pod domem von Richthofenów.
Pogoda w środę nas nie rozpieszczała. Od rana padał intensywny deszcz, zrobiło się zimno i ciemnawo. W programie mieliśmy zwiedzanie Świdnicy, które mimo przemoczonych butów i zgrabiałych dłoni realizowaliśmy dość sumiennie. W południe byliśmy tak zmarznięci, że podtrzymać nas na ciele i duchu mogła tylko tradycyjna polska zupa. O żurku osławiony! I tym razem nie zawiodłeś, a nawet zdobyłeś szturmem włoskie podniebienia. W restauracji ratuszowej, w gotyckich piwnicach, zjedliśmy go w świeżutkim chlebie. Chyba po raz pierwszy zjedliśmy wszystko, także nietypowy talerz, który chrupał bardzo przyjemnie. Ceny – w przeciwieństwie do tych z niektórych tzw. topowych wrocławskich restauracji – przystępne, wnętrze eleganckie i przytulne. W menu jeszcze dziczyzna, której skosztowanie odłożyliśmy jednak na kolejną wizytę.
W ciepłym pomieszczeniu, w dobrym humorze mogliśmy podsumować pierwsze wrażenia. Kościół Pokoju wywarł na naszych przyjaciołach wielkie wrażenie. Wrażenie robi nie tylko jego piękno, ale i postęp prac konserwatorskich. Ołtarz, chór i organy główne świecą dawnym blaskiem. Rusztowania i prace konserwatorów pokazywały, że renowacja jest w toku, kolejne partie kościoła będą sukcesywnie oddawane do zwiedzania. Wkrótce ma się rozpocząć remont loży Hochbergów. W kościele szukałem tablic upamiętniających poległych podczas I wojny światowej. Część z nich umieszczono czasowo przy samym wejściu. Nazwiska namalowano odręcznie. Były ich setki… Nasi przyjaciele ucieszyli się z przewodnika po włosku. To był chyba pierwszy przypadek, że pomyślano także i o turystach z Włoch. Zwykle poprzestaje się na przygotowaniu informacji po niemiecku czy angielsku. Język obcy przewodników, zwłaszcza używanych nazw miast obecnego Dolnego Śląska, wart jest zresztą osobnego wpisu.
Po zwiedzeniu Kościoła Pokoju udaliśmy się do katedry. Jak się okazało po dłuższym spacerze, była zamknięta dla zwiedzających (dla chcących się pomodlić praktycznie też). To był już kolejny kościół, do którego nie można wejść. Czy powodem jest tylko obawa przed złodziejami? Naszym gościom chciałem m.in. pokazać powstały po wojnie obraz, który umieszczono w lewej nawie bocznej (o ile dobrze pamiętam). Pokazuje katedry z Kresów wschodnich II RP. Przesunięcia terytorialne Polski i ich konsekwencje, na które stale natykaliśmy się zwiedzając nasz region, były tematem nowym i dość skomplikowanym dla naszych gości.
Po zjedzeniu wspomnianego pysznego żurku udaliśmy się na ulicę Sikorskiego. Mieści się tam dom, w którym mieszkał baron Manfred von Richthofen, as niemieckiego lotnictwa podczas I wojny światowej. Dom, nieco zaniedbany, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Obecnie jest zwykłą kamienica komunalną. Przed II wojną mieściło się tu muzeum, dzisiaj nie ma po nim żadnego śladu. Jedynie w ogrodzie przed domem umieszczono obelisk oraz informacje o byłym słynnym mieszkańcu. Natomiast wzrok przykuwa inna willa usytuowana kilka numerów dalej. Pięknie odnowiona mieści teraz luksusowy hotel o nazwie „Red Baron”. Nie zdziwiłbym się, gdyby wielu jej gości pomyślało, że zatrzymali się w dawnym domu Richthofena.
Kilka tygodniu temu ukazał się w Gazecie Wyborczej artykuł o Richtohoffenie i próbach uczynienia z niego towaru marketingowego Świdnicy. Była to kolejna próba zainicjowania przez miasto dyskusji na ten temat. Jestem ciekaw, jak się ona dalej potoczy. Być może warto byłoby udostępnić w języku polskim pierwszą krytyczną biografię niemieckiego asa przestworzy pióra Joachamia Castana. Autor przybliża w niej główne wątki biografii pilota, interesował go także mit, który chętnie wykorzystywano w okresie nazistowskim. Uczynienie z Richthofena nowego szyldu miejskiego budzi jednak – czemu nie należy się zbytnio dziwić – spore kontrowersje. Może tworząc jakieś muzeum mu poświęcone, da się pokazać szerszy kontekst, a nie tylko ograniczyć się do dość łatwych i tanich chwytów reklamowych.
Nasi włoscy przyjaciele towarzyszyli nam śladami niemieckiego barona z dużym poświęceniem. Andrea w drodze powrotnej przypomniał sobie włoską piosenkę sprzed lat pod malowniczym tytułem Il Barone Rosso. Szybko odnaleźliśmy ją na youtubie. Melodia zaraz wpadła nam w ucho, a humorystyczny tekst zrozumieliśmy w pełni z pewną pomocą przyjaciół.
Zob.
Joachim Castan, Der Rote Baron. Die ganze Geschichte des Manfred von Richthofen, Stuttgart 2016.