Deutsche Version weiter unten
Połączyły nas zainteresowanie historią Wrocławia i Dolnego Śląska, fotografią i losem zabytków, ale i przekonanie, że Polscy i Niemcy muszą się poznawać w życiu codziennym i po prostu zaprzyjaźniać. Kilka tygodni temu w Monachium zmarł jeden z moich najstarszych niemieckich przyjaciół, Georg Drost (1933-2025), przedsiębiorca, wieloletni dyrektor zarządzający Moll GmbH & Co KG, a ponadto pasjonat historii, filantrop, darczyńca uczelni wrocławskich. Wrocławianin z urodzenia, wierny rodzinnemu miastu i jego dziedzictwu, niezależnie od politycznych koniunktur i społecznych nastrojów.
Jest początek lat 90 XX wieku. Mieszkałem wtedy z rodzicami w wieżowcu na osiedlu Huby we Wrocławiu. Rozległ się dzwonek do drzwi. Przy wejściu ujrzałem dwóch panów w średnim wieku. Jeden z nich przepraszając, że nie mówi po polsku, zapytał, czy mogą wejść. Wizyta Niemców w tym czasie nadal należała do rzadkości. Nie byłem jednak bardzo zaskoczony, ponieważ od pewnego już czasu poszerzałem swoje kontakty za Odrą i założyłem, że któryś z niemieckich znajomych dał dwóm nieznajomym mój adres i być może jakieś zadanie. Przybysze przedstawili się. Byli to Gerhard Nitschke i Georg Drost. Pierwszy wręczył mi wielotomową dokumentację poświęconą wysiedleniu Niemców, drugi kilka płyt CD. Interesowałem się wtedy bardzo intensywnie sprawami przymusowych migracji, a tego wydawnictwa źródłowego jeszcze nie posiadałem. Zatrzymałem niespodziewanych gości na herbatę. Rozmowa przeciągnęła się. Opowiedzieli trochę o sobie. Pierwszy z gości był przewodniczącym Adalbertus-Werk, organizacji skupiającej gdańskich katolików, natomiast drugi urodził się w Breslau. Na koniec goście zostawili wizytówki. Z Georgiem Drostem umówiłem się na zwiedzanie śladów Breslau w dzisiejszym Wrocławiu w czasie jego następnej wizyty.
W następnych dziesięcioleciach spotkaliśmy się wielokrotnie we Wrocławiu i Monachium. Zaprzyjaźniliśmy się. Duża różnica wieku nie była żadną przeszkodą. Georg był serdecznym, dowcipnym, pogodnym człowiekiem o wielu zainteresowaniach. W czasie jego pobytów we Wrocławiu chodziliśmy po mieście nieoczywistymi szlakami. Pokazywał mi Breslau swego dzieciństwa (urodził się w 1933 roku), był w zasadzie pierwszym tak kompetentnym i przejętym przewodnikiem i tłumaczem miasta, które już nie istniało. W nawiązaniu do poruszanych podczas spotkań wątków przesyłał mi książki i wycinki prasowe. Do każdej paczki dołączał płyty. Georg był miłośnikiem muzyki poważnej. To jemu zawdzięczam osobiste „odkrycie” wspaniałej skrzypaczki Anne Sophie Mutter, której był wiernym wielbicielem.
W latach 90. XX wieku często przebywałem w Niemczech. Zbierałem materiały do mojej rozprawy doktorskiej. W bibliotekach monachijskich spędziłem długie godziny. Byłem wtedy gościem Georga, mogłem też lepiej poznać Monachium. Dzięki opuszczeniu Breslau jesienią 1944 r. Georgowi i jego rodzinie udało się uniknąć dramatu oblężenia i zniszczenia miasta. Kamienica, w której mieli mieszkanie, przestała istnieć podczas walk. Po wojnie Georg podjął studia ekonomiczne w Monachium. Musiał szybko stanąć na własnych nogach. Po kilku latach poślubił Evę, mimo początkowego sceptycyzmu jej najbliższych, patrzących z dystansem na młodego „Prusaka” bez majątku i koneksji. W 1950 roku związał się z koncernem Molla, w którym w następnych dziesięcioleciach przeszedł wszystkie szczeble kariery. Firma dała – z pożytkiem dla siebie – szansę rozwoju ambitnemu i pracowitemu Ślązakowi. W 2000 roku Georg Drost odchodził z koncernu jako wieloletni dyrektor zarządzający, pełnomocnik generalny i wspólnik firmy.
W licznym rozmowach Georg Drost dał się poznać jako człowiek otwarty, z dużym humorem, zainteresowany informacjami nie tylko o Wrocławiu czy Śląsku, ale i współczesnej Polsce. Nadal czuł się związany z miastem rodzinnym, choć więcej czasu na prywatne pasje i zainteresowania zyskał dopiero po przejściu na emeryturę. O jego podejściu najlepiej świadczy wspieranie młodych ludzi w ich rozwoju zawodowym. Geoerg fundował prywatne stypendia dla studentów Politechniki i Uniwersytetu Wrocławskiego. Mogli realizować je w zakładach koncernu, w dziale produkującym farby mineralne (Keimfarben), z których korzysta się na całym świecie do renowacji zabytkowych budowli. Uniwersytet Wrocławski był często beneficjentem działań Georga Drosta. Wspierał studentów historii sztuki, pomagając im w trakcie kwerend. Instytutowi Historycznemu w latach 90. XX wieku przekazał komputery oraz czytnik do mikrofilmów i mikrofisz. Lubił popularyzować historię miasta i regionu. Przygotowywał odczyty, które również we Wrocławiu cieszyły się one zawsze dużym zainteresowaniem.
Z biegiem lat nasze rodziny zacieśniały swe relacje. Poznałem dzieci Georga, spotykaliśmy się przy okazji naszych odwiedzin w Monachium. Spcjalnie przyjechał na obronę doktoratu mojej żony. Zawsze mogłem liczyć na jego pomoc. Gdy poprosiłem go o przekazanie farby do wykonania muralu na budynku Centrum im. W. Brandta UWr, od razu pospieszył z pomocą, choć nie należał do wyborców SPD i miłośników dorobku Willy’ego Bradta. O projekt poprosiłem kolegów z Akademii Sztuki. Georg nie tylko przekazał farby, ale i ufundował dla autora zwycięskiego projektu zestaw specjalistycznych kredek do rysowania na tynku. Mural na trwale wpisał się w pejzaż Wrocławia.
Eva i Georg Drostowie uczestniczyli w naszych świętach rodzinny, tych prywatnych i zawodowych. Georg pamiętał o urodzinach, okolicznościowych życzeniach. Za każdym razem otrzymywałem kartkę i … obowiązkową płytą. Jego tubalny głos w słuchawce telefonu od razu poprawiał humor, zapowiadając ciekawą i dowcipną pogawędkę. Na święta otrzymywaliśmy kartkę ze stosownie dobranym zdjęciem naklejonym na kartonik. Do tego dołączona była historia motywu z kartki i serdeczne życzenia. Ten zwyczaj przejęliśmy, choć na obszerne komentarze do motywu nie starczało już nam czasu (może teraz będzie go więcej…).
Georg zaszczepił mi też bakcyla Leiki. Przed laty podarował jeden z własnych modeli analogowych. To było początek pasji, która trwa do dzisiaj. O fotografii mogliśmy dyskutować godzinami. Georg swoją przygodę rozpoczynał od dziecięcego aparatu skrzynkowego Kodaka. Zachęcał go do tej pasji ojciec, także zapalony amator fotografii. Z Breslau udało mu się wywieźć kilka zdjęć, wśród nich piękną panoramę Ostrowa Tumskiego zimą (wisi u mnie dumnie na ścianie). Potem Georg zakochał się w Leice, marce, którą fotografował do końca życia.
Ostatnie lata nie były dla niego i Evy łatwe. Zmagali się z różnymi chorobami. Mimo licznych wizyt u lekarzy, bólu, zawsze znajdowali dla nas czas. Wpadaliśmy na krótko, w drodze do … Austrii, Włoch… Na stole zawsze czekał na nas wyśmienity posiłek i wiele tematów do rozmów. Georg pokazywał swe ostatnie lektury. W pokoju na ścianie wisiały przepiękne grafiki z jego małej ojczyzny, Śnieżnik, ratusz wrocławski. W żadnej z rozmów nie pojawił się żal, pretensje. To nie był ten typ człowieka. Z godnością i pogodą ducha znosił dolegliwości, które przynosił zaawansowany wiek. Kochał swą małą ojczyznę, jednak nie rościł prawa do wyłączności, zarażał miłością do niej innych. Cieszył się, że uważamy ją za swój dom, że o nią dbamy.
Traktował Wrocław i Śląsk jako wspólne dziedzictwo wielu narodowości. Był człowiekiem starej daty w najlepszym sensie tego słowa. Będzie mi bardzo brakować jego opowieści, humoru, zdjęć, kartek na święta i … porad w sprawach małej i wielkiej wagi.
Georg Drost zmarł w Monachium 12 maja 2025. Żegnaj Drogi Przyjacielu…
Krzysztof Ruchniewicz / Wrocław
Georg Drost (10.03.1933–12.05.2025) – deutscher Unternehmer, Geschichtsliebhaber, Fotograf und Philanthrop
Uns verband das Interesse an der Geschichte Breslaus und Niederschlesiens, an der Fotografie und dem Schicksal von Denkmälern, aber auch die Überzeugung, Polen und Deutsche sollten sich im Alltag kennenlernen und einfach Freundschaften schließen. Vor einigen Wochen verstarb in München einer meiner ältesten deutschen Freunde, Georg Drost (1933–2025), Unternehmer, langjähriger Geschäftsführer der Moll GmbH & Co KG und darüber hinaus Geschichtsliebhaber, Philanthrop und Förderer der Breslauer Hochschulen. Er war gebürtiger Breslauer und seiner Heimatstadt und ihrem Erbe unabhängig von politischen Konjunkturen und gesellschaftlichen Stimmungen treu geblieben.
Es war Anfang der 90er Jahre des 20. Jahrhunderts. Ich lebte damals mit meinen Eltern in einem Hochhaus in der Huby-Siedlung in Wrocław. Es klingelte an der Tür. Am Eingang sah ich zwei Männer mittleren Alters. Einer von ihnen entschuldigte sich, dass er kein Polnisch spreche, und fragte, ob sie hereinkommen dürften. Zu dieser Zeit waren Besuche von Deutschen noch eine Seltenheit. Ich war jedoch nicht sehr überrascht, da ich seit einiger Zeit meine Kontakte jenseits der Oder ausgebaut hatte und davon ausging, einer meiner deutschen Bekannten hätte den beiden Fremden meine Adresse und vielleicht auch einen Auftrag gegeben. Die Besucher stellten sich vor. Es waren Gerhard Nitschke und Georg Drost. Der erste überreichte mir eine mehrbändige Dokumentation über die Vertreibung der Deutschen, der zweite mehrere CDs. Ich interessierte mich damals sehr intensiv für Fragen der Zwangsmigration und besaß diese Quellenpublikation noch nicht. Ich lud die unerwarteten Gäste zum Tee ein. Das Gespräch dauerte dann mehrere Stunden. Sie erzählten ein wenig über sich. Der erste Gast war Vorsitzender des Adalbertus-Werks, einer Organisation, die Katholiken aus Danzig zusammenbringt, der zweite war in Breslau geboren. Am Ende hinterließen die Gäste ihre Visitenkarten. Mit Georg Drost verabredete ich mich für seinen nächsten Besuch zu einer Besichtigung der Spuren Breslaus im heutigen Wrocław.
In den folgenden Jahrzehnten trafen wir uns mehrmals in Breslau und München. Wir wurden Freunde. Der große Altersunterschied war kein Hindernis. Georg war ein herzlicher, humorvoller, fröhlicher Mensch mit vielen Interessensgebieten. Während seiner Aufenthalte in Breslau spazierten wir auf ungewöhnlichen Wegen durch die Stadt. Er zeigte mir das Breslau seiner Kindheit (er wurde 1933 geboren) und war im Grunde genommen der erste so kompetente und engagierte Führer und Übersetzer einer Stadt, die es nicht mehr gab. In Anlehnung an die bei unseren Treffen angesprochenen Themen schickte er mir Bücher und Zeitungsausschnitte. Jedem Paket legte er CDs bei. Georg war ein Liebhaber klassischer Musik. Ihm verdanke ich meine persönliche „Entdeckung” der großartigen Geigerin Anne Sophie Mutter, deren treuer Verehrer er war.
In den 1990er Jahren hielt ich mich oft in Deutschland auf. Ich sammelte Material für meine Doktorarbeit. Ich verbrachte viele Stunden in den Münchner Bibliotheken. Ich war damals zu Gast bei Georg und konnte so München besser kennenlernen. Dank ihrer Flucht aus Breslau im Herbst 1944 gelang es Georg und seiner Familie, dem Drama der Belagerung und Zerstörung der Stadt zu entgehen. Das Mietshaus, in dem sie wohnten, wurde während der Kämpfe zerstört. Nach dem Krieg begann Georg ein Wirtschaftsstudium in München. Er musste schnell auf eigenen Beinen stehen. Nach einigen Jahren heiratete er Eva, trotz der anfänglichen Skepsis ihrer Angehörigen, die dem jungen „Preußen” ohne Vermögen und Beziehungen mit Distanz begegneten. 1950 trat er in den Moll-Konzern ein, in dem er in den folgenden Jahrzehnten alle Karrierestufen durchlief. Das Unternehmen gab dem ehrgeizigen und fleißigen Schlesier eine Chance, sich weiterzuentwickeln – zum Vorteil des Unternehmens. Im Jahr 2000 verließ Georg Drost den Konzern als langjähriger Geschäftsführer, Generalbevollmächtigter und Gesellschafter des Unternehmens.
In zahlreichen Gesprächen zeigte sich Georg Drost als offener Mensch mit viel Humor, der sich nicht nur für Informationen über Breslau oder Schlesien, sondern auch über das heutige Polen interessierte. Er fühlte sich weiterhin mit seiner Heimatstadt verbunden, obwohl er erst nach seiner Pensionierung mehr Zeit für seine privaten Leidenschaften und Interessen hatte. Seine Einstellung zeigt sich am besten in seiner Unterstützung junger Menschen bei ihrer beruflichen Entwicklung. Georg stiftete private Stipendien für Studierende der Technischen Universität und der Universität Wrocław. Diese konnten sie in den Betrieben des Konzerns, in der Abteilung für die Herstellung von Mineralfarben (Keimfarben), die weltweit für die Renovierung historischer Gebäude verwendet werden, absolvieren. Die Universität Wrocław war oft Nutznießer der Aktivitäten von Georg Drost. Er unterstützte Kunstgeschichtsstudierende und half ihnen bei ihren Recherchen. In den 1990er Jahren spendete er dem Historischen Institut Computer sowie einen Mikrofilm- und Mikrofiskleser. Er liebte es, die Geschichte der Stadt und der Region bekannt zu machen. Er hielt Vorträge, die auch in Wrocław stets auf großes Interesse stießen.
Im Laufe der Jahre wurden die Beziehungen zwischen unseren Familien immer enger. Ich lernte Georgs Kinder kennen, wir trafen uns bei unseren Besuchen in München. Er kam extra zur Verteidigung der Doktorarbeit meiner Frau. Ich konnte immer auf seine Hilfe zählen. Als ich ihn bat, Farbe für ein Mural am Gebäude des Willy Brandt-Zentrums der Universität Wrocław zu spenden, kam er mir sofort zu Hilfe, obwohl er weder SPD-Wähler noch ein Fan von Willy Brandts Werk war. Ich bat meine Kollegen von der Kunstakademie um einen Entwurf. Georg stellte nicht nur die Farbe zur Verfügung, sondern finanzierte dem Gewinner des Wettbewerbs auch ein Set spezieller Kreiden zum Zeichnen auf Putz. Das Wandbild ist zu einem festen Bestandteil des Stadtbildes von Wrocław geworden.
Eva und Georg Drost nahmen an unseren Familienfeiern teil, sowohl privaten als auch beruflichen. Georg dachte an Geburtstage und andere Anlässe. Jedes Mal erhielt ich eine Karte und … die obligatorische CD. Seine sonore Stimme am Telefon hob sofort meine Stimmung und versprach ein interessantes und witziges Gespräch. Zu Weihnachten erhielten wir eine Karte mit einem passend ausgewählten Foto, das auf einen Karton geklebt war. Dazu gab es eine Geschichte zum Motiv der Karte und herzliche Glückwünsche. Wir haben diesen Brauch übernommen, obwohl wir nicht mehr genug Zeit für ausführliche Kommentare zum Motiv hatten (vielleicht haben wir jetzt mehr Zeit…).
Georg hat mich auch mit dem Leica-Virus infiziert. Vor Jahren schenkte er mir eines seiner analogen Modelle. Das war der Beginn einer Leidenschaft, die bis heute anhält. Wir konnten stundenlang über Fotografie diskutieren. Georg begann sein Abenteuer mit einer Kodak-Boxkamera für Kinder. Sein Vater, ebenfalls ein begeisterter Amateurfotograf, ermutigte ihn zu dieser Leidenschaft. Aus Breslau gelang es ihm, einige Fotos mitzunehmen, darunter ein wunderschönes Panorama von Dominsel im Winter (das stolz an meiner Wand hängt). Dann verliebte sich Georg in Leica, eine Marke, mit der er bis zu seinem Lebensende fotografierte.
Die letzten Jahre waren für ihn und Eva nicht leicht. Sie hatten mit verschiedenen Krankheiten zu kämpfen. Trotz zahlreicher Arztbesuche und Schmerzen fanden sie immer Zeit für uns. Wir schauten kurz vorbei, auf dem Weg nach … Österreich, Italien … Auf dem Tisch wartete immer ein köstliches Essen und viele Gesprächsthemen auf uns. Georg zeigte uns seine letzten Lektüren. An den Wänden hingen wunderschöne Grafiken aus seiner kleinen Heimat, Schneekope, Breslauer Rathaus. In keinem unserer Gespräche kam es zu Bedauern oder Vorwürfen. Das war nicht seine Art. Mit Würde und Gelassenheit ertrug er die Beschwerden, die das fortgeschrittene Alter mit sich brachte. Er liebte seine kleine Heimat, beanspruchte jedoch kein Exklusivrecht darauf und steckte andere mit seiner Liebe dazu an. Er freute sich, dass wir sie als unser Zuhause betrachteten und uns um sie kümmerten.
Er betrachtete Breslau und Schlesien als gemeinsames Erbe vieler Nationalitäten. Er war ein Mann der alten Schule im besten Sinne des Wortes. Ich werde seine Geschichten, seinen Humor, seine Fotos, seine Weihnachtskarten und … seine Ratschläge in kleinen und großen Angelegenheiten sehr vermissen.
Georg Drost starb am 12. Mai 2025 in München. Lebewohl, lieber Freund …