Kilka dni temu Oxford Dictionaries podał do wiadomości Słowo roku 2016. Jest nim „post-truth“, które może być tłumaczone jako czas post-prawdy lub post-faktyczny. Podobno w ciągu ostatniego roku częstotliwość używania tego określenia w mediach wzrosła aż o 2000 % więcej razy. Angielskie słowo „post-truth“ może być używane jako rzeczownik i przymiotnik. Pojawiło się na początku lat 90. XX w. w eseju Steve’a Tesicha, ale wielką karierę rozpoczęło dopiero teraz. Co legło u podstaw tej gwałtownie rosnącej i to w skali globu popularności jednego słowa?
Określenie „post-truth“ posiada już hasło w wielu wikipediach (w polskiej czeka jeszcze na swego autora). Z jego pomocą próbuje się w mediach tradycyjnych opisać pewien współczesny fenomen. Nie jest żadną tajemnicą, że media społecznościowe stają się coraz większym zagrożeniem dla tradycyjnych: prasy i telewizji. To właśnie te ostatnie coraz głośniej przestrzegają przed „post-truth“. Czy zasadnie? Często przytaczanym argumentem, że żyjemy w epoce post-faktycznej (-prawdy) ma być wynik referendum Brytyjczyków w sprawie Brexitu w czerwcu b.r. i nominacja Donalda Trumpa na kandydata republikanów na prezydenta w USA miesiąc później (skutkująca zaskakującą prezydenturą).
Oxford Dictionaries nie mógł nie dostrzec zawrotnej kariery post-truth. Wybrał je na Słowo 2016. Co jednak oznacza? Jak je zdefiniować? Chodzi o takie myślenie czy działania polityczne, w którym – jak to się mówi – obiektywne fakty, prawda nie są decydujące. Oczywiście, taki sposób patrzenia i podejmowania decyzji stoi w opozycji do zasad oświeceniowego rozumu. Wnioski wysuwa się nie na podstawie analizy zweryfikowanych faktów, choć są one dostępne, lecz zbioru kłamstw, oszustw czy zmanipulowanych informacji. W tym przypadku chodzi o emocje, uczucia, i powstały pod ich wpływem impuls, a nie racjonalne, możliwie chłodne rozważenie za i przeciw oraz podjęcie decyzji na jego podstawie. Społeczna rzeczywistość przekształca się w postmodernistyczną opowieść, zgodnie z którą nie ma faktów, a jedynie różne i równoprawne narracje.
Wiele przykładów takiego uprawiania polityki można znaleźć także u nas. Znane określenie „Polska w ruinie“, „komuniści i złodzieje“ na określenie politycznych przeciwników nie bardzo dają się bronić w zestawieniu ze stanem naszego kraju czy składem opozycji. Podobnie potraktować można odwoływanie się przez minister oświaty oraz jej koleżankę odpowiedzialną za resort rodziny i polityki społecznej do wyników badań nad edukacją czy demografią, które jednak – po bliższym przyjrzeniu się – bynajmniej tak jednoznaczne nie są jakby chciały obie polityczki. W cyfrowym świecie sprawdzenie takich informacji nie powinno być problemem.
Niemal każdą fałszywą informację można zweryfikować. Dlaczego więc ten mechanizm kontroli nie działa? Czemu nie następuje publiczne pozbawienie posługujących się post-prawdą wiarygodności (przynajmniej przy recydywie takich zachowań)? Za to coraz więcej słychać głosów, że skłonność ludzi ku post-faktyczności zagraża wielu formom społecznej komunikacji, aktywności, a także demokracji.
Być może faktycznie (sic!) związane jest to z rozwojem technologii i globalnej ekonomii. W okresie komunizmu prawda była w cenie. Istniał wręcz wyścig między dwoma wrogimi obozami na dowody prawdy. Oczywiście fałszowanie danych zdarzało się po obu stronach barykady, częściej jednak w komunistycznych okopach, co doprowadziło do całkowitego podważenia zaufania do wypowiedzi Kremla. Jednak mimo wszystko każda ze stron starała się zachować choćby pozory racjonalności. Wykorzystywano do tego ideologię, historię czy właśnie fakty.
Cezurą były przełom lat 80. i 90. XX w. Amerykański politolog, Francis Fukuyama nazwał go – na swe nieszczęście – „końcem historii“. Spowodować go miało ostateczne zwycięstwo kapitalizmu i demokracji liberalnej. Oczywiście, historia nie skończyła się. Żyjemy obecnie w bardzo ciekawych czasach (a może to być przekleństwo…). Kapitalizm nie stworzył raju na ziemi, a raczej pokazał nam staro-nowe wilcze oblicze. Politykę oddzielono od faktów i przekazano w ręce doradców od „pijaru“, spin-doktorów różnej maści, wciskających programy partii, jak cudowne odkurzacze i samogotujące garnki. W Rosji pojawiła się „polityka wirtualna“, którą tworzyły sztuczne partie i wyssane z palca informacje. Na obronę spin-doktorów można jednak powiedzieć, że zachowywali jeszcze jakieś pozory prawdy.
Dzisiaj to ilość kliknięć się liczy. Największe przeglądarki, jak Google czy monopolista wśród mediów społecznościowych, facebook rozwinęły algorytmy, które kierują przepływem informacji w zależności od preferencji użytkowników. Jeśli czytam prasę liberalną, to w pierwszej kolejności będę otrzymywać komentarze od osób, które podobnie jak ja, mają te same przekonania. Z biegiem czasu powstaje świat równoległy ze swoimi informacjami, komentarzami i like’ami, bez kontaktu z innym równoległym bytem. Fragmentaryzacja dotąd wspólnej, choć nie wolnej od konfliktów przestrzeni publicznej nabiera zawrotnego tempa.
Zwłaszcza w niepewnych i złożonych zglobalizowanych czasach opowieści post-faktyczne są w cenie. Nikt nie chce słuchać skomplikowanych informacji, wielowątkowych wyjaśnień. Czarno-biały schemat ma się coraz lepiej. W dawnych czasach, rzekomo najlepszych, mamy szukać remedium na dzisiejsze kłopoty i potrzeby. Obraz tych dawnych czasów kreśli się jednak w oderwaniu od faktów. Putin forsuje ideę restauracji mocarstwowej Rosji (pomijając długie dekady zawstydzającej słabości i zacofania), Trump obiecuje USA „great again“, zwolennicy Brexitu marzą o powrocie „Commonwealthu“, a rządzący w Polsce konserwatyści próbują budować alternatywę dla UE, odkurzając przedwojenny koncept Międzymorza. Przykładów z innych krajów też nie brakuje. Emocje i sztandary zastępują krytyczne myślenie, polityczny science-fiction chłodną i opartą na faktach analizę.
Zob.
Polityka w czasach post-prawdy, „Kultura Liberalna“, Nr 43, 27.09.2016.
Joanna Krakowska, Auto-teatr w czasach post-prawdy, „Dwutygodnik”, Nr 195/09.2016.
Oxford Dictionaries uznały „post-prawdę” za słowo 2016 roku, „Rzeczpospolita“, 16.11.2016.
Mariusz Zawadzki, Postprawda prezydenta elekta Donalda Trumpa, „Gazeta Wyborcza“, 24.11.2016.
Gorzka ocena sytuacji politycznej i społecznej wygłoszona dzisiaj przez prezesa Fundacji Noblowskiej: „Czołowi politycy – zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych – wygrywają wybory, zaprzeczając wiedzy oraz prawdom naukowym. Populizm jest powszechny i przyczynia się do sukcesów politycznych. Ponura prawda jest taka, że nie możemy już przyjąć za pewnik, że ludzie wierzą w naukę, fakty i wiedzę – podkreślił Carl-Henrik Heldin”.
Bardzo dobra analiza, swoim tenorem zaprzeczająca jądrze epoki post-truth. Widziałbym jeszcze jeden przemożny czynnik kreujący kulturę selektywnej prawdy, post-truth. Reklama, która z dala od wielkiej polityki udrażnia wręcz neurony ludzkie do przyjmowania selektywnej prawdy.
Choć absolutnie nie można się cieszyć z popularności określenia post-truth, to można się spodziewać dalszego rozwoju jego fenomenu. Na dobrą sprawę trudno sobie przypomnieć dyskusję w Polsce, począwszy od mordu w Jedwabnym, przez próby odebrania J.T Grossowi odznaczeń aż do okrętów Mistral (oddanych za 1 dolara), która toczyłaby się w ścisłym i nierozerwalnym powiązaniu z faktami. Signum temporis