Lepszego końca naszej wyprawy do Rzymu nie można było sobie wyobrazić (skoro koniec być musi). Z naszym włoskim przyjacielem, Luigim, przez kilka godzin wędrowaliśmy po jego ulubionych zakątkach w Rzymie. W krótkim czasie dowiedzieliśmy się więcej niż przez kilka dni. No, może trochę przesadzam, ale faktem jest, że odtąd na znane już i często mijane zabytki będziemy patrzeć inaczej. Wiemy już, gdzie w Rzymie swoją siedzibę miała inkwizycja i w którym miejscu wykonywano wyroki na skazańcach. Poznaliśmy też trochę bardziej pozytywnych szczegółów z dziejów Wiecznego Miasta.
Nasz pobyt w Rzymie dobiega końca. Jutro powrót. Dzisiaj świeciło piękne słońce, temperatura zbliżała się do 20 stopni. Wiosna! Od rana byliśmy na szlaku, w pogoni za ostatnimi punktami programu. Spotkaliśmy się też z jednym z naszych przyjaciół, Luigim, emerytowanym profesorem Uniwersytetu La Sapienza. Znamy się od prawie 25 lat. Nigdy nie mieliśmy okazji, mimo licznych spotkań, zwiedzać wraz z nim Rzym. Dzisiaj ten moment wreszcie nadszedł. Mijaliśmy znane nam już miejsca, jednak Luigi potrafił pokazać je w całkiem innym świetle. Ten wielogodzinny spacer na długo zapamiętamy…
Nie zamierzaliśmy tego, ale stało się właśnie tak, że trochę nieoczekiwanym towarzyszem naszych rzymskich wakacji stał się Caravaggio. W różnych miejscach napotykaliśmy jego dzieła, raz lepiej, raz gorzej eksponowane (te ciemne wnętrza kościelne, rozbłyskujące na minutę światłem po wrzuceniu monety do automatu!), zawsze jednak odmienne, zaskakujące, nieoczywiste. Jeden z jego obrazów zwieńczył dziś nasz pobyt.
To Madonna dei Pellegrini – Matka Boska od Pielgrzymów. Przed kilku laty Jarosław Mikołajewski pięknie opisał ten wyjątkowy obraz, łamiący niegdyś uznane reguły przedstawiania Matki i Syna w kontakcie ze śmiertelnymi. Długo staliśmy przed tym obrazem, podobnie jak inni. Co chwila ktoś podchodził do automatu włączającego oświetlenie kaplicy i wrzucał euro. Matka Boska jest niebiańsko piękna, a jednak – poprzez bose stopy, zwykłą suknię – bardzo ziemska, chciałoby się wręcz powiedzieć, że jest jedną z nas. Dźwiga Syna jak każda matka. Przed nią w pokłonie para starszych ludzi, chłopów o zniszczonych twarzach, brudnych stopach, w zgrzebnych ubraniach. Szli pewnie pieszo wiele godzin, by zobaczyć to Dziecko, by znaleźć pocieszenie i ukojenie.
Caravaggio przypomniał swym możnym mecenasom, purpuratom i dumnym książętom, że Jezus przyszedł przede wszystkim do „najmniejszych braci“.
Do Rzymu koniecznie musimy wrócić, by zwiedzić miejsca, do których nie udało nam się dotrzeć. Wiemy już, że poznanie tego miasta na raz, na dwa, a nawet na trzy razy jest niemożliwe. Czeka nas chyba los wiecznych tułaczy w drodze do Rzymu. Pocieszające jednak, że wszystkie szlaki i tak tu ponoć prowadzą.
Zob.
Jarosław Mikołajwski, Geniusz cudowny i przeklęty, „Gazeta wyborcza“, 19.12.2012.