Wkrótce Unia Europejska będzie obchodzić 60-rocznicę podpisania tzw. traktatów rzymskich, które stanowią nadal fundament integracji kontynentu. To dobra okazja do przypomnienia polskiego udziału w tym procesie i związanych z nim debatach.
Zakrzyczane zwycięstwo
Od kilku dni jesteśmy świadkami przedziwnego spektaklu, który przypomina jakieś zbiorowe wprawianie się w trans przez jego uczestników. Krążą niby w chocholim tańcu po różnych mediach i publikatorach powtarzając, a raczej krzycząc w kółko: „zwycięstwo, godność, podmiotowość, dzielność”. Rządzący przekonują nas do ogromnego sukcesu, odniesionego w Brukseli. I nie chodzi im o fakt, iż Polak pozostanie na czele Rady Europejskiej, bo to jest klęska i zło, choć dotąd pilnie odnotowywaliśmy takie wydarzenia i dokarmialiśmy nimi nasze narodowe ego. Cieszyć się mamy z faktu, że Polska została przegłosowana 27 do 1, a jej stanowiska nikt nie poparł. Nikt w całej Unii Europejskiej! Ma to być dowód naszej moralnej wielkości i doskonałej dyplomacji?
Liberalny demokrata. Ostatnie wystąpienie prezydenta RFN J. Gaucka
Ostatnie wystąpienie Joachima Gaucka jako urzędującego prezydenta RFN zasługuje na uwagę także u nas. Polskie media były jednak oszczędne w komentowaniu, większe zainteresowanie wzbudziła pożegnalna mowa Obamy. Czy słusznie? Gauck, jak było do przewidzenia, nie mówił rzeczy łatwych i przyjemnych, nie krył się za okrągłymi zdaniami. Podkreślił osiągnięcia Niemiec, ale też jasno i zdecydowanie wskazał na zadania, jakie przed nimi stoją. Wezwał wszystkich do wysiłku na rzecz utrzymania demokracji. Czy jeszcze kilka lat temu spodziewalibyśmy się takich apeli?
Apel europejski
W głównym przejściu Gallerie Della’Accademia w Wenecji wisi nie rzucający się w oczy obraz toskańskiego XVII-wiecznego malarza Francesco Zuccarelliego pt. Porwanie Europy (Ratto di Europa). Temat często podejmowany przez artystów. Wersja włoskiego mistrza pędzla wydaje się nie pokazywać zamachu na czyjąś wolność. Europę otaczają uśmiechnięte cherubinki, a jej twarz nie zdradza zaniepokojenia czy strachu. Piękność na rosłym byku nie wie, dokąd ją ta przejażdżka zaprowadzi. Malowniczy krajobraz, w którym rozgrywa się ta scena, również nie przywodzi na myśl scenerii dramatu. A przecież on się zbliża… Czy stan dzisiejszy Europy można oddać w ten sposób? W połowie września niemiecki minister spraw zagranicznych, Frank-Walter Steinmeier wystąpił z programowym tekstem o Europie. Nie był to przypadek. W tym roku obchodziliśmy 70 rocznicę wystąpienia Winstona Churchilla w Zurychu, w którym brytyjski polityk wezwał kraje europejskie do budowy „Państw Zjednoczonej Europy“. Ani ta rocznica, ani wystąpienie niemieckiego ministra nie spotkały się z żadnym zainteresowaniem w naszym kraju. Czy jesteśmy trochę, jak ci obserwatorzy z obrazu Zuccarielliego? Widzimy, że coś się dzieje, ale nie skłania nas to do reakcji. Propozycje Steinmeiera, jeśli będą poważnie potraktowane w Europie, a tego się można spodziewać, mogą mieć znaczące konsekwencje w przyszłości także dla polskiej obecności w Unii Europejskiej.
Stosunki polsko-niemieckie na rozdrożu
Obserwacją wzajemnych relacji zajmuję się od lat, zatem napisanie kolejnego tekstu na ten temat nie powinno nastręczać mi żadnych problemów. Zwłaszcza że w ostatnich tygodniach nasze dwustronne stosunki znalazły się w centrum zainteresowania. Materiału do przemyśleń było więc sporo. Sięgnąłem także po opracowania z ostatnich lat. Jednak w miarę zagłębiania się w doniesienia mediów i literaturę moja ochota na napisanie tekstu malała. Wzrastało natomiast poirytowanie i żal. Właśnie roztrwaniany jest wysiłek setek osób, i tych z pierwszych stron gazet, i wielu szerzej nieznanych, dla których problem pojednania i zbliżenia polsko-niemieckiego stanowił sens życia, a w pokonaniu „fatalizmu wrogości“ widzieli nie tylko szansę na dobrosąsiedzkie relacje, lecz także na jedność kontynentu europejskiego.