Tym razem zrezygnuję z napisania dłuższego wpisu, choć temat teoretycznie tego wymaga. Czasem jednak już brak i sił, i wytrzymałości. Z uwagą wysłuchałem zapisu czterogodzinnej dyskusji pt. „Polska i niemiecka narracja historyczna – kody pamięci“, która w połowie września odbyła się w siedzibie Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Było to męczące momentami, ale z pewnością też pouczające doświadczenie.
Kino, szkoła, ulica, dom…
Od wczoraj miałem być w Berlinie. Nie dojechałem. Przez kilka godzin stałem na autostradzie A4 uwięziony z innym kierowcami w wielokilometrowym korku. Był piękny słoneczny dzień, podobno bardzo niebezpieczny na drogach. Gdzieś przed nami doszło do wypadku z udziałem kilku aut. Nie małem szans dojazdu na czas, by wziąć udział w dyskusji. Po otwarciu przejazdu pozostał więc powrót do Wrocławia. Dziś, ciesząc się kilkoma wolnymi godzinami (nie siedzę wszak w samochodzie z Berlina), czytam prasę. Niebezpieczne dla zdrowia zajęcie. Po raz kolejny teksty o nowym filmie (TYM filmie) i wysyłaniu na niego uczniów przez gorliwych dyrektorów szkół. Przytacza się za i przeciw takim wyjściom. Zabrakło mi w tych wypowiedziach jednej sprawy. Czy nasza szkoła jest przygotowana do podejmowania tematów ze współczesności, ciągnących za sobą długi ogon politycznej walki (przy naiwnym założeniu, że ten seans lub jakiś spektakl czy wystawa to jedynie wstęp do dyskusji)? Czy nie mamy do czynienia z kolejną próbą upolitycznienia szkoły?
Poczucie bezradności i irytacji
W ostatnich dniach nie zamieściłem żadnego nowego tekstu na blogu. Nie miałem ochoty zabierać głosu na tematy, które najpierw wywołują irytację, a zaraz potem uczucie bezsilności. Zastanawiam się, czy pisanie polemik, podpisywanie kolejnych listów protestacyjnych ma w ogóle sens. Działania państwa na polu polityki historycznej nabrały ostatnio tempa. Na naszych oczach następuje przewartościowanie dotychczasowych ustaleń historyków, pojawiają się nowi pseudohistoryczni „znachorzy“, którzy przekonują, że posiedli wszelki monopol na prawdę historyczną. Bo im się tak wydaje, bo „posiadają“ taką wiedzę… Na szczęście są już wakacje, można choć na chwilę oderwać się od bieżących spraw, nabrać oddechu i naładować baterie.
Dialog głuchych?
Czy to uczucie irytacji i bezsensu jest potrzebne? W tym roku Polska i Niemcy obchodzą 25-rocznicę podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie i wzajemnej współpracy. Przewidziano z tej okazji liczne imprezy. Powstała strona internetowa, która miała stać się platformą wymiany opinii i informacji. Z wielkich planów niewiele zostało. Zmiana rządu w Polsce unieważniła je niemal automatycznie tak jakby nagle okazało się, że nie ma czego uczcić, a nawet o czym rozmawiać. Można teraz odnieść wrażenie, że obie strony, i polska, i niemiecka, działają w tej kwestii nie razem, a obok siebie. Wczoraj w Bundestagu otwarto polską wystawę poświęconą relacjom polsko-niemieckim „Polacy i Niemcy. Historie dialogu”. Jak ów dialog wygląda w tym ujęciu? Czy już mamy o czynienia z „nową narracją“?
Minister wie wszystko
Dzień właściwie chciałem zacząć od czegoś innego. Mam kilka zaległych spraw, jedne gonią drugie. To nic chyba nowego w naszym zawodzie. Po śniadaniu sięgnąłem jednak do prasy. Trafiłem na wywiad z minister edukacji w Gazecie Wyborczej. Ponieważ interesuje mnie przyszłość nauczania historii, postanowiłem bliżej poznać zdanie kierowniczki resortu. W ostatnich miesiącach do opinii publicznej przedzierały się różne informacje o planowanej reformie szkolnej, od zmian strukturalnych (likwidacja gimnazjów), po zmiany programów szkolnych do treści nauczania, zwłaszcza przedmiotów humanistycznych, jak historia. Lektura wywiadu z minister potwierdziła moje wrażenie chaosu, kultu rewolucyjnych zmian za wszelką cenę i sporej niekompetencji.