Kilka dni temu prezydent RP udzielił wywiadu TVP Historia. Nie było w nim nic zaskakującego, jest to raczej sygnał o dalszym radykalizowaniu mówienia przez głowę naszego państwa o historii, narodzie, współczesnym społeczeństwie polskim. Właściwie nie chciałem zabierać już głosu w tej sprawie, wiele osób wypowiedziało się w sposób przeze mnie podzielany. Wśród nich był też mój kolega, Przemek Wiszewski, który, jak uważam, spojrzał na problem głębiej i przede wszystkim z perspektywy historyka-naukowca. Postanowiłem dorzucić kilka zdań komentarza, z czego jednak powstał samodzielny wpis.
Krótka ściąga
Wkrótce przyjeżdża do Polski kanclerz Niemiec, Angela Merkel. W trakcie wertowania prasy i szperania w internecie nie znalazłem, jak na razie, poważniejszych opracowań poświęconych bieżącym relacjom polsko-niemieckim i ich przyszłości, czy wyzwaniom, przed jakimi stanąć mogą Polacy i Niemcy po przejęciu władzy w USA przez nowego prezydenta. Od kilku dni mamy za to przedziwną kampanię medialną, która ogniskuje się wokół swoiście pojmowanej tematyki historycznej. Dochodzę do smutnego wniosku, że jej celem jest przekonanie nas, że niemiecki sąsiad uprawia stale historyczną politykę rewanżyzmu, skrzętnie ukrywa prawdę o przeszłości, a w najgorszym przypadku mataczy i zwala swe winy na innych. Próbuje się skierować uwagę na rzeczy przeszłe (choć odpowiednio traktowane są oczywiście ważne), spychając w cień teraźniejszość i jej potrzeby. Czy cała nasza polityka zagraniczna ma się sprowadzić do polityki historycznej? Gdyby w tej kampanii uczestniczyli jedynie politycy, machnąłbym na to ręką, do dzieła włączyli się jednak niektórzy koledzy naukowcy. Chętnie wypowiadają się na tematy, na których się nie znają, nie prowadzą badań, nie śledzą nawet literatury przedmiotu. Nie powstrzymuje ich to jednak przed różnymi „odkrywczymi” wypowiedziami. Postanowiłem zrobić małą ściągę, by choć w minimalnym stopniu wspomóc merytoryczną stronę tych dyskusji (o ile to właściwe słowo). Kto zechce, sięgnie.
Społeczna rola uczonych
W życiu codziennym często towarzyszy nam uczucie pośpiechu, gonitwy od jednej sprawy do drugiej, stale mamy w głowie kalendarz i rzeczy do załatwienia “na wczoraj”. Zajęcia, konferencje, zebrania, prace organizacyjne i załatwianie różnorakiej biurokracji, praca w bibliotece i archiwum (z poczuciem, że się tu spędza za mało czasu), wreszcie pisanie (do którego nierzadko zasiada się dopiero późnym wieczorem) i zastanawianie się nad nowymi pomysłami badawczymi. Nic wyjątkowego, tak się żyje w świecie akademickim w „ramach nienormowanego czasu pracy”. I trzeba przyznać, że ten system daje też wiele korzyści. Dla wielu z nas jest jedynym, w którym chcieliby pracować. Jednak stale zagonieni rzadko znajdujemy moment, by zastanowić się nie tylko nad własną pracą, ale też rozwojem naszej dziedziny, oczekiwaniami zewnętrznymi wobec niej i opiniami na temat jej osiągnięć. Przystanąć na chwilę i spróbować z dystansu spojrzeć, co z tej krzątaniny wynika? Teraz mogę sobie na ten luksus pozwolić jako szczęśliwiec korzystający z urlopu naukowego. Jedną z okazji było przygotowanie się do dyskusji, którą zorganizował mój wydział. Zastanawiając się nad jej tematem, zacząłem także myśleć o roli naukowców w ich społecznych przestrzeniach.
1918 i 1989 z perspektywy prezesa
Wywiad z prezesem IPN, dr Jarosławem Szarkiem, należy przeczytać uważnie. Zawiera kilka sformułowań, które mogą zmrozić. Czy taka jest nasza wizja dziejów Polski XX wieku? Ma polegać na przeciwstawieniu sobie dwóch dat dotąd uważanych za fundamentalne: 1918 i 1989 r.? Jakie są powody tego, by konfrontować dwa wielkie wydarzenia najnowszej historii Polski, próbując podważyć wagę jednego z nich? Czy 1918 r., jak kilka innych dat, ma teraz zostać przytroczony do politycznego rydwanu jednej opcji politycznej? Tak jak próbowano już zagarniać inne ważne daty czy wydarzenia, przenosząc na przeszłość zażarty spór ze współczesności i odmawiając przeciwnikom prawa do ich uczczenia?
Optymizm Jubilata
Jubileusze to nie tylko poniekąd oczywista okazja do spojrzenia w przeszłość, ale też do zastanowienia się nad przyszłością. Wczoraj nie było inaczej. 60. urodziny prof. Włodzimierza Borodzieja, jednego z najbardziej znanych historyków zajmujących się XX wiekiem, a relacjami polsko-niemieckimi w szczególności, były ważnym wydarzeniem, które wykroczyło poza krąg towarzyski i rodzinny jubilata. Podczas uroczystości sporo było o minionym, ale i o tym, co przed nami. Zainteresował mnie jeden z wątków podjęty przez samego Jubilata. Mówił on o kondycji historii jako nauki i samych historyków. Wyróżnił kilka okresów w rozwoju polskiej historiografii, podkreślił znaczenie wymiany międzygeneracyjnej. Wystąpienie zakończył niemal optymistycznie, co jednak wywołało moje wątpliwości. Czy upolitycznienie naszego fachu, którego jesteśmy teraz świadkami, nie odbija się negatywnie?