Przed kilkoma dniami zachęcałem moich seminarzystów do sięgnięcia po różne publikacje poświęcone metodyce badań naukowych. Pierwsze rozmowy z nimi pokazały, że mają spore braki warsztatowe, a lektura tego rodzaju przewodników może okazać się przydatna i inspirująca. Jedną z publikacji, którą im zaleciłem była książka włoskiego literaturoznawcy, autora bestsellerowych powieści Umberto Eco, pt. „Jak pisać pracę dyplomową”. Książka ta ukazała się przed kilku laty po polsku i nadal – mimo upływu czasu – z powodzeniem służy jako atrakcyjne wprowadzenie do technik badawczych (pierwsze wydanie włoskie ukazało się w 1977 r., tak więc pisał ją przed erą internetu). W ten sposób student otrzymał ciekawe narzędzie, do tego napisane świetnym językiem. Krok po kroku autor „Imienia róży” prowadzi go od wyboru tematu, określenia ram czasowych jego realizacji, kwerendy bibliotecznej i porządkowania zebranego materiału aż do przedłożenia finalnego efektu pracy, pracy na ocenę (tu jest obojętne, czy pracy licencjackiej czy magisterskiej). Postanowiłem dzisiaj pójść w ślady Eco (proszę wybaczyć nieskromność) i na przykładzie jednego z tematów zilustrować przydatność tej publikacji. Autor zachęca bowiem, by rozpoczynać pracę badawczą od tego, co ma się pod przysłowiową ręką. Wybrałem problem aktualny, obchodzoną właśnie rocznicę wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau. Zainteresował mnie los wystawy przygotowanej przez NRD i udostępnianej na terenie muzeum, jakim po wojnie stał się obóz. Korzystałem jedynie z takich możliwości, jakie dostępne mi były w warunkach domowych. Historycy kpią często z autorów prac o skromnej bazie źródłowej, mówiąc, że pisali na podstawie tego, co mają na półce we własnym domu. Zarzut poważny, ale czy przypadkiem te nasze półki nie stały się w ostatnich latach przepastnymi bibliotekami?
Spór o żelazny krzyż
W drodze powrotnej z Heidelbergu, gdzie uczestniczyłem w promocji książki \”Narracje w dialogu\”, moją uwagę zwróciła informacja o nowym małym skandalu z historycznym podtekstem, jaki wybuchł w ostatnich dniach w Niemczech. Jedna ze znanych prezenterek niemieckiej komerycyjnej telewizji RTL, Birgit Schrowange wystąpiła z naszyjnikiem, do którego – pośród innych korali i wisiorków – był przytwierdzony żelazny krzyż. O sprawie doniosła na pierwszej stronie bulwarówka \”Bild-Zeitung\”. Krzyż moderatorki nie zawierał wprawdzie hakenkreuza, ale i tak na forum internetowym moderatorki zawrzało. \”To niedorzeczne, by moderatorka zawieszała na szyi odznaczenie wojenne\” – pisała jedna z licznych oburzonych osób. Nieoczekiwanie Schrowange otrzymała wsparcie O sprawie doniosła na pierwszej stronie bulwarówka \”Bild-Zeitung\”. W liście do niej stwierdzono, że wprawdzie \”żelazny krzyż jako emblemat (Hoheitsabzeichen) posiada dla Bundeswehry ogromne znaczenie\”, ale też, że \”(od 1956 r. żelazny krzyż) służy Bundeswerze w formie przyjętego krzyża belkowego (Balkenkreuz) jako nie budzące zarzutu insygnium, logotyp, branding (Markenbranding)\”. Sama moderatorka nie widziała nic niestosownego w wykorzystaniu tego odznaczenia do ozdoby swej szyi, powołała się na wykorzystanie tego znaku przez Bundeswehrę na współczesnych czołgach i samolotach. Jednym słowem front medialny, na którym \”walczy” Schrowange, niewiele w jej rozumieniu różni się od poligonu czy misji pokojowej z udziałem niemieckich żołnierzy, nie wspominając już o kontekście historycznym. A ten jest ciągle ważny, co pokazały internetowe komentarze tego wydarzenia. Jaka jest historia powstania tego odznaczenia? Dlaczego budzi ono takie emocje nawet dziś? W tym roku minęła 200-letnia rocznica jego powstania, więc to dobra okazja, by przypomnieć dzieje tego wojskowego wyrazu uznania i chwały.