W czasie porządkowania zebranych kserokopii różnych dokumentów zwróciłem uwagę na korespondencję z lutego 1982 r. między centralą MSZ w Warszawie a konsulatem generalnym PRL w Lipsku. Konsul generalny przekazał do stolicy informację o apelu, który zamierzał zainspirować wśród Polaków zagranicą. Dotyczył on konieczności zachowania jedności „ponad podziałami” w okresie bezpardonowych – jak to odbierała Warszawa – ataków na Polskę w świecie. Pojawiła się w nim również inicjatywa powołania „Polskich Komitetów do Walki z Oszczerstwami“ (względnie Komitetów Antydyfamacyjnych). Przed kilkoma dniami z wezwaniem do Polaków o zbliżonej treści wystąpił jeden z prominentnych polityków partii rządzącej1. Pewne pomysły, jak widać, rzeczywiście mają charakter ponadczasowy… (więcej…)
Denazyfikacja po enerdowsku
Telewizja niemiecka MDR wyemitowała ciekawy dokument poświęcony karierom byłych nazistów w NRD. Jeszcze dzisiaj można spotkać się ze zdaniem, że w NRD nie było żadnych nazistów, a jeśli takich zdemaskowano, spotykała ich zasłużona kara. Naturalnie w zdaniu tym można odnaleźć echa antyfaszystowskiej legendy NRD, którą przez cały okres istnienia forsowały władze tego państwa. Całe odium przeszłości spaść miało na kapitalistyczną RFN. To właśnie ona miała nie chcieć i nie umieć rozliczyć nazizmu. Film podejmując tą problematykę, rozprawia się z jeszcze żywymi mitami.
Kogo interesuje jeszcze historia NRD?
Dzieje NRD nie cieszyły się nigdy (i nadal nie cieszą) znaczącym zainteresowaniem polskich historyków. Do 1989 r. badanie tej problematyki stało pod znakiem ograniczeń politycznych, po zjednoczeniu Niemiec dzieje NRD jednak nie awansowały specjalnie w hierarchii tematów. Pewne ożywienie wywoływała tylko STASI i jej kontakty z SB. Inne polsko-niemieckie tematy zdominowały wtedy nasze badania. Zwykle należały one do kręgu spraw przemilczanych bądź jednostronnie wcześniej poruszanych, jak problem przymusowych migracji, mniejszość niemiecka, niemieckie dziedzictwo na Ziemiach Zachodnich i Północnych po 1945 r.
NRD w Auschwitz
Przed kilkoma dniami zachęcałem moich seminarzystów do sięgnięcia po różne publikacje poświęcone metodyce badań naukowych. Pierwsze rozmowy z nimi pokazały, że mają spore braki warsztatowe, a lektura tego rodzaju przewodników może okazać się przydatna i inspirująca. Jedną z publikacji, którą im zaleciłem była książka włoskiego literaturoznawcy, autora bestsellerowych powieści Umberto Eco, pt. „Jak pisać pracę dyplomową”. Książka ta ukazała się przed kilku laty po polsku i nadal – mimo upływu czasu – z powodzeniem służy jako atrakcyjne wprowadzenie do technik badawczych (pierwsze wydanie włoskie ukazało się w 1977 r., tak więc pisał ją przed erą internetu). W ten sposób student otrzymał ciekawe narzędzie, do tego napisane świetnym językiem. Krok po kroku autor „Imienia róży” prowadzi go od wyboru tematu, określenia ram czasowych jego realizacji, kwerendy bibliotecznej i porządkowania zebranego materiału aż do przedłożenia finalnego efektu pracy, pracy na ocenę (tu jest obojętne, czy pracy licencjackiej czy magisterskiej). Postanowiłem dzisiaj pójść w ślady Eco (proszę wybaczyć nieskromność) i na przykładzie jednego z tematów zilustrować przydatność tej publikacji. Autor zachęca bowiem, by rozpoczynać pracę badawczą od tego, co ma się pod przysłowiową ręką. Wybrałem problem aktualny, obchodzoną właśnie rocznicę wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau. Zainteresował mnie los wystawy przygotowanej przez NRD i udostępnianej na terenie muzeum, jakim po wojnie stał się obóz. Korzystałem jedynie z takich możliwości, jakie dostępne mi były w warunkach domowych. Historycy kpią często z autorów prac o skromnej bazie źródłowej, mówiąc, że pisali na podstawie tego, co mają na półce we własnym domu. Zarzut poważny, ale czy przypadkiem te nasze półki nie stały się w ostatnich latach przepastnymi bibliotekami?
Zawrót głowy?
W ostatnich tygodniach w niektórych mediach w Polsce można było przeczytać o roszczeniach niemieckiej Polonii, dotyczących skonfiskowanego w 1940 r. majątku Związku Polaków w Niemczech (ZPwN). Padały znaczne kwoty, które pobudzały dość zażarte dyskusje i spory. Głosy części ich uczestników trudno było jednak traktować jako merytoryczne, przede wszystkim odzwierciedlały głęboką niechęć i uprzedzenia wobec współczesnych Niemiec. Pisząc o polonijnych roszczeniach, nie zadano sobie jednak trudu, by zbadać stan prawny w tej kwestii. Dzisiaj sprawy te są bowiem przedawnione, z punktu widzenia prawnego nie do ruszenia. Można więc zadać pytanie, dlaczego zabiegi o odszkodowania pojawiły się tak późno? Jakie stanowisko w tej sprawie wcześniej zajmował ZPwN?