Fala emigracji i uchodźstwa to jeden z najbardziej aktualnych problemów dzisiejszego świata. W Europie już nie tylko go obserwujemy, ograniczając się do humanitarnego wsparcia, ale i doświadczamy go. Dzieje się tak nawet w sytuacji odmowy partycypacji w przyjmowaniu napływających z innych stron świata w granice UE. W Polsce problem ten jest często przywoływany, choć ma się wrażenie, że czynimy to bardzo powierzchownie, abstrahując nie tylko od teraźniejszości, ale i własnego historycznego doświadczenia. Migracje o różnym charakterze to stała część dziejów Polski. Świetnie pokazuje to wystawa stała w otwartym w ubiegłym roku w Gdyni Muzeum Emigracji. Właśnie ukazał się jej katalog.
Wychodźcze szlaki. Polacy na drogach…
Na blogu staram się poruszać różne tematy. Niektóre wymyślam sam, by zainteresować nimi czytelników. Inne przynosi codzienność. Teksty powstałe dzięki tym ostatnim mają w większości charakter polemiczny, są reakcją na takie czy inne sformułowania czy określenia. I tym razem nie będzie inaczej. Od kilku dni, w różnych krajach, obserwuję z coraz większym poirytowaniem debatę o uchodźcach. Dziwi mnie, co siedzi w części polskich głów. Przecież Polska jest typowym krajem wychodźstwa i emigracji, wielokrotnie musieliśmy opuszczać swe ziemie, czy to ze względów politycznych czy ekonomicznych. Różnie nas traktowano w miejscach osiedlenia, nieraz z ogromnymi trudnościami odnajdywaliśmy się w obcym środowisku. Wiele historii polskich emigrantów kończyło się tragicznie. Dopiero co setki tysięcy naszych rodaków osiedliło się na Wyspach Brytyjskich. Czyżby dotknęła nas jakaś amnezja? Nie chodzi już nawet o sam sprzeciw wobec możliwości pojawienia się u nas takiej czy innej liczby imigrantów, lecz o głęboką niechęć, wręcz pogardę wobec ludzi zmuszonych skrajną sytuacją do porzucenia swych domów i ojczyzn. Być może przydałaby się jakaś powtórka z historii? W Gdyni otwarto kilka tygodni temu muzeum, które pokazuje wędrówki Polaków w świat, także te „za chlebem”.