Do niektórych miejsc wracamy chętnie. Nie jest ważne, że zna się je niemal na „wylot“. Za każdym razem odkrywamy coś nowego, inspirują nas na nowo. Te banalne stwierdzenia towarzyszyły mi w czasie krótkiego wypadu do Portofino. Powodem nie było samo miejsce, a osoba, której biografię poznałem rok temu.Tym razem chciałem odwiedzić mały cmentarz, gdzie z żoną pochowany jest mój bohater.
Remanent
W końcu trzeba nabrać dystansu do bieżących spraw, pora wziąć głębszy oddech. Jest to konieczne, by na rzeczy już znane spojrzeć po pewnym czasie z innej perspektywy, świeżym okiem. W innym przypadku stajemy się częścią tzw. magla. Wypowiadamy się sprowokowani tym czy owym, następują reakcje (zwykle w kształcie do przewidzenia), zastanawiamy się więc nad kolejnym krokiem… Szybko staje się to męczące, brak jest nowych pomysłów. Dobrą okazją do naładowania akumulatorów są wyjazdy, zwłaszcza do tych krajów, które nie są związane z podejmowaną przez nas problematyką. Od dwóch lat poznajemy kolejny region Włoch. W ubiegłym roku zaczęliśmy zwiedzać wybrzeże Ligurii. Stosunkowo dobrze poznaliśmy miejscowości na trasie Genua – Sestri Levante. W tym roku chcemy poznać część tutejszej riwiery w stronę La Spazii.
Między dyplomacją a fotografią
Podróże kształcą. Banał? Może, ale przede wszystkim częste doświadczenie obieżyświatów, nawet w naszych „wszystkowiedzących“ czasach. Wyjazd poprzedzają przygotowania. Przeglądam strony internetowe, czytam przewodniki i opracowania. Często sięgam do ogólnych historii państw, które odwiedzam. Lubię mieć komfort pewnej wiedzy, ale też zawsze oczekuję odkryć i zaskoczeń. I zwykle natykam się na rzeczy, o których nie słyszałem i nie czytałem. Dokształcam się więc w trasie. Tak było tym razem. W liguryjskim Portofino odkryłem historię rodziny Mumm von Schwarzenstein. Nazwisko nie było mi całkiem obce.