W ostatnich dniach jesteśmy świadkami wielkiego medialnego spektaklu, którego końca jeszcze nie widać. A także ostrego sporu, który jest kolejnym wcieleniem podziałów, a może już przepaści, które w ciągu kilku lat między sobą wykopaliśmy. Radykalizacja postaw jest widoczna gołym okiem, a skłonność do daleko idących generalizacji nie opuszcza nawet osób, które z racji pełnionej funkcji winny starać się zachować umiar w swych publicznych wypowiedziach. Z dużą werwą wypowiadają się dziennikarze, historycy, pisarze, nie brak wśród nich ludzi dawnej opozycji, ale i takich osób, których działania antysystemowe przed 1989 r. nie są znane lub były dość umiarkowane. Przedmiot sporu jest doskonale znany, ani nazwiska, ani łączonego z nim pseudonimu TW nie ma potrzeby przytaczać. Rozgłos medialny, jaki towarzyszy tej sprawie, budzi mój coraz większy sprzeciw. Niby chodzi o historię, ale jednak przede wszystkim o politykę, i to taką najbardziej bieżącą. Jakie jest miejsce i rola historyków w tych wydarzeniach? Czy nie jest to dobra okazja, by zapytać o etykę zawodową w tym cechu?
Sine ira et studio?
S