Jeszcze kilka miesięcy temu obawiałem się, że sprawy niemieckie i polsko-niemieckie nie będą nikogo interesować. Od kilku lat obserwuje się spadek zainteresowania tą problematyką, podobnie jak znajomością języka naszego zachodniego sąsiada. Ostatnie dni przekonały mnie, że tak wcale być nie musi. Liczba wypowiadanych – często w sposób autorytarny – opinii na tematy niemieckie przekonuje, że jest inaczej, nadal interesują społeczeństwo, ale także – co mnie szczególnie cieszy – studentów historii mojego macierzystego instytutu. Problemem jest jednak stan wiedzy.
Nie będzie Niemiec…
Emisja apelu do obywateli Niemiec: „Nie zakłamujcie historii! Przeproście Karola Tenderę i inne swoje ofiary” przez TVP Info wprawia w stan głębokiej konfuzji. Jaki jest sens i cel tego filmiku, propagandowego spotu w iście topornym stylu? Czy TVP Info jest oglądana masowo w Niemczech skoro nadaje swoje wezwanie po niemiecku? A może to raczej tzw. ustawka dla lokalnego widza? To kolejny przykład modnych w ostatnich dniach antyniemieckich wypowiedzi polityków PiS i kręgów do nich zbliżonych. Można wręcz odnieść wrażenie, że jesteśmy świadkami jakiejś licytacji na marsowe miny i patriotyczne zaklęcia. Im bardziej absurdalna enuncjacja skierowana przeciw sąsiadom, tym większy poklask z prawej strony i samozadowolenie. Czemu ma to służyć?
Spod Waterloo do Krobielowic
Na klatce schodowej pałacu w Krzyżowej można zobaczyć malowidło przedstawiające wkroczenie żołnierzy napoleońskich do Lubeki w 1806 roku. W rogu fresku widoczny jest wzburzony chłopiec, któremu towarzyszy kobieta, zapewne matka. To późniejszy marszałek polny, Helmut von Moltke, jako dziecko przeżywający upokorzenie związane z pruską klęską w wojnie z Francją. Fresk z Krzyżowej przypomniał mi się w czasie zwiedzanie pałacu innego słynnego pruskiego marszałka polnego, Gebharda Leberechta von Blüchera w Krobielowicach. W 1806 roku dostał się on w Lubece do niewoli. Nie przebywał w niej jednak długo, wymieniono go na jednego z francuskich generałów.
„X“ na pomniku
W ostatnich dniach intensywnie zgłębiam austriackie spory o nazistowską przeszłość. Czytam coraz więcej na ten temat, nadrabiając pilnie zaległości. W ostatnim czasie pojawiły się nowe publikacje, niewątpliwie warte lektury. W czasie ostatniego krótkiego pobytu w Wiedniu zwróciłem uwagę na jedną z form manifestowania stosunku do przeszłości, czyli na pomniki (o dyskusji o zmianie nazw ulic pisał w komentarzu do mojego ostatniego wpisu Jakub Duda). Wśród monumentów z ostatnich lat jest pomnik poświęcony ofiarom nazistowskiego sądownictwa wojennego (Denkmal für die Verfolgten der NS-Militärjustiz in Wien). Znajduje się w centrum miasta, tuż obok wejścia do Volksparku. Chętnie siadają na nim zmęczeni zwiedzaniem cesarskich pałaców turyści, ale czy mają świadomość, że odpoczywają na pomniku, raczej wątpię.
Sens pomników?
Co jakiś czas powraca dyskusja nad traktowaniem pomników czy miejsc upamiętnień z różnych „słusznie minionych epok”. Czy należy je usuwać, burzyć? Są one przecież świadectwem swego czasu. Wiele też mówią o nas jako wspólnotach lokalnych, ale i narodowych, o naszych praktykach walki z procesem zapominania. Z biegiem czasu wytworzyły one symboliczną tkankę, do której można się odwoływać w różnych kontekstach. Burzenie pomników, charakterystyczne dla czasów radykalnych zmian politycznych, usuwa bezpowrotnie nie tylko ich część materialną, lecz także odziera przestrzeń publiczną z przekazu symbolicznego. Dla pomnikoburców nie liczy się więc wartość historyczna, możliwość wchodzenia z przeszłością w dyskusje, lecz bieżąca interpretacja, niejednokrotnie polityczna użyteczność. Początkiem tych refleksji było dla mnie jednak nie polskie podwórko, a Judenplatz w Wiedniu.