W narracji o Niemczech w XX wieku zmarły 31 stycznia prezydent republiki, Richard von Weizsäcker, mieć będzie ważne miejsce. Odszedł polityk i mąż stanu, któremu przyszło wchodzić w dorosłość w czasach załamania cywilizacji. Jako bardzo młody człowiek przeżył przejęcie władzy przez nazistów w Niemczech w 1933 r., kilka lat później wyruszył na wojnę „za Wodza i Ojczyznę”, uczestniczył w działaniach wojennych w Polsce i na froncie wschodnim. Otrzymał żelazny krzyż i oficerski stopień, i doświadczył wraz ze swą armią i całym narodem totalnej klęski. Po latach nazwał ją jednak „wyzwoleniem“. Okres powojenny to coraz silniejsze zaangażowanie w odbudowę Niemiec jako demokratycznego państwa, pogodzonego z sąsiadami i akceptującego winy przeszłości. Porozumienie i pojednanie z Polską uczynił jednym ze swych najważniejszych zadań. Odszedł człowiek „krótkiego“, ale jakże tragicznego dla Jego generacji i całego świata stulecia, który potrafił pośród tamtych ruin odszukać na nowo sens życia i wytyczyć ambitne cele.
Berlin we francuskim obiektywie
Do rąk trafił mi starannie wydany album zdjęć francuskiego fotografa, członka prestiżowej agencji fotograficznej Magnum, Raymonda Depardona pt. Berlin. Fragmenty niemieckiej historii. Zamieszczono w nim prace artysty z ostatniego półwiecza. Depardon wielokrotnie odwiedzał Niemcy, szczególnie upodobał sobie Berlin. Już przy kartkowaniau albumu poznajemy, czym interesował się autor, co przyciągało jego uwagę, do których miejsc powracał. Nie brak w nim zdjęć zapadających w pamięć, jak choćby to z dziećmi, które postawiły mur z cegieł jako rekwizyt swych podwórkowych zabaw. Fotografia powstała kilka miesięcy po wzniesieniu muru dzielącego miasta. Dziecięca budowla znajdowała się kilkadziesiąt metrów od prawdziwej. Albo inne zdjęcie, na którym widzimy młodego człowieka siedzącego na szczycie muru berlińskiego i wykrzykującego coś w powietrze. Jest listopad 1989 r.
Radiowe urodziny
O roli i znaczeniu przypadku w historii napisano już wiele. Nigdy nie przypuszczałem, że propozycja dyrektora wrocławskiego radia ram, Wojciecha Szymańskiego pozwoli mi spędzić najbardziej niezwykłe urodziny w moim życiu. Miałem wskazać utwory muzyczne, które lubię słuchać i podzielić się ze słuchaczami garścią wspomnień z nimi związanych. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to dobry pomysł i czy sprostam wymogom anteny. Nawet nie przeczuwałem, jak wspaniała zabawa czeka mnie z wyszukiwaniem starych ramotek i nowszych przebojów. Wybór był trudny, z wielu utworów musiałem zrezygnować z bólem serca. A te, które przeszły ostrą selekcję i towarzyszyły mi podczas rozmowy z redaktorem Krzysztofem Majewskim, jeśli ktoś ma ochotę, można odsłuchać.
Niemcy nie przyszli?
Rzadko chodzę do muzeów sztuki współczesnej. A kiedy już tam jestem, pojawiają się rozmaite kłopoty, które wstydliwie przemilczę. Zwykle pomoc przewodnika czy choćby wsparcie mądrościami z katalogu są nieodzowne. Tym razem było inaczej. Do obejrzenia wystawy w Muzeum Współczesnym Wrocław zachęcił mnie tytuł: „Niemcy nie przyszli“, którego nie mogłem potraktować obojętnie. Wyobrażałem sobie możliwe tematy. W końcu problem wrócą/nie wrócą nie był czysto teoretycznym, lecz dyskutowanym dośc żywo. Wystawa okazała się jednak zaskakująca i mocno podważająca moje wcześniejsze założenia. Od razu dodam, że przyniosła bardzo pozytywne wrażenia. Pozwala inaczej spojrzeć na pamięć indywidualną i zbiorową, na obchodzenie się z nią współcześnie. Jej bohaterami nie są wbrew sugestią tutułu Niemcy, lecz obecni mieszkańcy Wrocławia i ich dylematy, jak obchodzić się z poniemieckim dziedzictwem miasta i regionu.
NRD w Auschwitz
Przed kilkoma dniami zachęcałem moich seminarzystów do sięgnięcia po różne publikacje poświęcone metodyce badań naukowych. Pierwsze rozmowy z nimi pokazały, że mają spore braki warsztatowe, a lektura tego rodzaju przewodników może okazać się przydatna i inspirująca. Jedną z publikacji, którą im zaleciłem była książka włoskiego literaturoznawcy, autora bestsellerowych powieści Umberto Eco, pt. „Jak pisać pracę dyplomową”. Książka ta ukazała się przed kilku laty po polsku i nadal – mimo upływu czasu – z powodzeniem służy jako atrakcyjne wprowadzenie do technik badawczych (pierwsze wydanie włoskie ukazało się w 1977 r., tak więc pisał ją przed erą internetu). W ten sposób student otrzymał ciekawe narzędzie, do tego napisane świetnym językiem. Krok po kroku autor „Imienia róży” prowadzi go od wyboru tematu, określenia ram czasowych jego realizacji, kwerendy bibliotecznej i porządkowania zebranego materiału aż do przedłożenia finalnego efektu pracy, pracy na ocenę (tu jest obojętne, czy pracy licencjackiej czy magisterskiej). Postanowiłem dzisiaj pójść w ślady Eco (proszę wybaczyć nieskromność) i na przykładzie jednego z tematów zilustrować przydatność tej publikacji. Autor zachęca bowiem, by rozpoczynać pracę badawczą od tego, co ma się pod przysłowiową ręką. Wybrałem problem aktualny, obchodzoną właśnie rocznicę wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz-Birkenau. Zainteresował mnie los wystawy przygotowanej przez NRD i udostępnianej na terenie muzeum, jakim po wojnie stał się obóz. Korzystałem jedynie z takich możliwości, jakie dostępne mi były w warunkach domowych. Historycy kpią często z autorów prac o skromnej bazie źródłowej, mówiąc, że pisali na podstawie tego, co mają na półce we własnym domu. Zarzut poważny, ale czy przypadkiem te nasze półki nie stały się w ostatnich latach przepastnymi bibliotekami?