Historia w polskiej przestrzeni publicznej

H

Od dłuższego czasu obserwujemy w Polsce w przestrzeni publicznej intensywną obecność problematyki historycznej, zwłaszcza odnoszącej się do XX w. Praktycznie nie ma dnia, by w mediach nie przypomniano jakiegoś wydarzenia czy postaci. Na głównych ulicach, czy w centralnych punktach miast montowane są czasowe wystawy. Nie tyle uzupełniają one stałe elementy upamiętnień historii, co wręcz je dublują lub nad nimi dominują formą, nierzadko krzykliwością przekazu.

Kumulacja przedsięwzięć

W niektórych przypadkach dochodzi do swoistej kumulacji przedsięwzięć tego rodzaju. I tak w Warszawie na placu im. Józefa Piłsudskiego można było kilka tygodni temu zobaczyć plenerową wystawę poświęconą wybuchowi II wojny światowej i okupacji ziem polskich przez Niemcy i ZSRR w pierwszych latach jej trwania. W pobliżu eksponowano wystawę poświęconą dziejom Pałacu Saskiego, który w czasie II wojny uległ zniszczeniu poza fragmentem, w którym znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza. Kilka przecznic dalej można było zobaczyć wystawę poświęconą żołnierzom gen. Maczka. Aż w końcu na dziedzińcu Zamku Królewskiego postawiono wielką artystyczną instalację. Nawiązywała ona do znanego zdjęcia z pierwszych dni II wojny światowej, które pokazywało forsowanie szlabanu na polsko-niemieckiej granicy. Myślą przewodnią instalacji była chęć przypomnienia współdziałania dwóch totalitaryzmów w agresji na Polskę. Toteż wspomniany szlaban demontują zgodnie żołnierze w mundurach niemieckich i radzieccy sołdaci.

Można powiedzieć, że przypadek stolicy jest wyjątkowy, bo sama Warszawa jest wyjątkowa. Ale podobne działania, choć w mniejszej skali, podejmowane są w wielu miejscach. Sporą rolę ogrywa w nich Instytut Pamięci Narodowej.

To nagromadzenie historycznych znaków i odesłań nie jest przypadkowe. Wynika z określonej polityki stosowanej przez państwo (ta zaś jest pochodną sposobu myślenia o dziedzictwie historii i wspólnocie narodowej), ale także jest – przynajmniej w części – odpowiedzią na społeczne zapotrzebowanie. Czy życie z historią jako swego rodzaju składnikiem codzienności jest czymś wyjątkowym? Czy odbiega znacząco od tego, co było wcześniej? Co jest charakterystyczne w myśleniu Polaków o historii? Jaka jest przyszłość traktowania materii historycznej przez kreatorów państwowego przekazu, ale i samych obywateli?

Dwie tradycje historyczne w XIX w.

Pamięć o przeszłości odgrywa w Polsce znaczącą rolę. Było to przede wszystkim związane z jej losami w ostatnich stuleciach. Polska, podzielona przez sąsiadów pod koniec XVIII w. została wymazana z map Europy na ponad 100 lat. Państwo od dawna trawione wewnętrznych kryzysem łatwo padło łupem sąsiednich potęg. Jeszcze nie tak dawno Polska była jednym największych państw w tej części Europy, w jej granicach żyły różne narodowości i religie. Brak reform i kultywowanie specyficznego modelu politycznego zachęcał sąsiadów, rosnących stopniowo w siłę, do coraz silniejszego ingerowania w sprawy wewnętrzne Polski, wreszcie do przywłaszczania fragmentów polskiego terytorium. Upadek państwa w wyniku III rozbioru Europa przyjęła bez sprzeciwu.

Naród polski mógł przetrwać – mimo wynaradawiającej polityki państw zaborczych – jedynie dzięki wysiłkowi elit, walczących o zachowanie języka, kultury, religii i historii. Historię, zwłaszcza w wydaniu beletrystycznym, pisano wtedy „ku pokrzepieniu serc”, podkreślając momenty dawnej chwały i blasku. Przeświadczenie o szczególnej misji i powołaniu Polski w Europie odżywało w różnych postaciach: „Polska przedmurzem chrześcijaństwa”, „Polska Winkelriedem narodów”, wreszcie „Za naszą i waszą wolność”, to najbardziej znane wcielenia. Cykliczne powstania, nawet wbrew wszelkiemu rozsądkowi i chłodnym kalkulacjom, przerodziły się w mit, który klęskę przekuwał w moralne zwycięstwo, krzepiąc polskie dusze głęboko w wiek XX.

W XIX wieku zrodziła się jednak także inna tradycja, która rozwijała w kontrze do idealizacji powstań ignorujących warunki geopolityczne. Było to krytyczne spojrzenie na narodowe przywary i historyczne klęski oraz hasło pracy organicznej i rywalizacji nie zbrojnej z zaborcą, a gospodarczej, czy szerzej – cywilizacyjnej. Przy czym godzenie się z tzw. realiami było jednym z warunków stopniowego osiągania celu. Postawa ta praktykowana była zwłaszcza na ziemiach zaboru pruskiego.

Burzliwy wiek XX

Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 roku było zwieńczeniem dążeń Polaków różnych orientacji do wskrzeszeniea własnego państwa. Było też zdecydowanym wykorzystaniem sprzyjającej koniunktury po rozpadzie trzech monarchii panujących w Europie Środkowej i Wschodniej. Polska odrodziła się jako młoda demokracja, która musiała się borykać z typowymi dla świeżego tworu politycznego problemami. Z częścią dała sobie radę, część ją przerosła. Polska powstała z ziem trzech zaborów (a raczej ich części), musiała niejako wymyśleć się od nowa. Stworzyć państwowe struktury, zintegrować społeczeństwo, wywalczyć granice. Była państwem narodowym, ale nie jednolitym etnicznie i targanym na tym tle różnymi kryzysami. Z sąsiadami miała na ogół chłodne lub złe relacje. Mimo prób stworzenia demokracji parlamentarnej, w drugiej połowie lat 20. XX górę wzięły tendencje autorytarne (zamach majowy z 1926 roku), które pogłębiły się po śmierci uznawanego za ojca niepodległości Józefa Piłsudskiego w 1935 roku.

Wybuch II wojny światowej i skutki okupacji niemieckiej i radzieckiej (ta ostatnia trwała do 1941 r. jako efekt podpisanego paktu Hitler-Stalin), ogrom strat ludzkich i materialnych w sposób znaczący wywarły wpływ na Polsce i jej przyszłość. Wprawdzie Polska stanęła do walki u boku aliantów zachodnich, jednak po 1945 roku znalazła się w strefie wpływów ZSRR. Była wśród zwycięzców tylko nominalnie. Jeszcze inne fakty wpłynęły na powojenne położenie Polski. Było wśród nich radykalne przesunięcie granic ze wschodu na zachód (Polska utraciła ok. 50% przedwojennego terytorium na rzecz ZSRR i uzyskała tzw. ziemie poniemieckie, na wschód od Odry i Nysy). Wraz z przesunięciami granic dokonała się wielka migracja ludności.

Z radzieckim poparciem władzę zdobyli i umocnili komuniści, którzy sprawowali rządy aż do 1989 roku. W okresie komunistycznym, mimo wysiłków państwowej propagandy, historia narodowa pełniła rolę podobnej do tej przed 1918 r. Tradycja walki o wolność stanowiła nadal centralny element tożsamości narodowej i inspirację dla grup występujących przeciw systemowi komunistycznemu i dominacji Moskwy. Ta inspiracja była jednak nie bezpośrednia i oczywista. Przeciwko komunistom występowano w serii społecznych buntów w 1956, 1968, 1970, 1976 i 1980 roku. Domagano się praw i wolności, ale nie podejmowano o nie walki zbrojnej, trzeźwo uznając miażdżącą przewagę ZSRR, stojącego za krajowymi komunistami.

Utworzenie NSZZ Solidarność, pierwszego w bloku komunistycznym niezależnego związku zawodowego, w 1980 roku było zwieńczeniem zrywów antykomunistycznych Polaków. Było też efektem kompromisu między władzą a społeczeństwem, wymuszonego, ale jednak zaistniałego. Wprawdzie rychło władze wprowadziły stan wojenny, wszak proces destruckji sytemu tylko się pogłębiał. Po kilku latach w 1989 roku władze i opozycja podjęły negocjacje, których wynik zmieniał Polskę. W tym czasie obie tradycje, powstańcza i organiczna, po raz pierwszy się połączyły. Można było walczyć o wolność nie zbrojnie, a siłą postawy obywatelskiej i niezgodą na system niedemokratyczny.

Przełom 1989 roku

Przełom 1989 roku stanowił fundamentalną cezurę w dziejach Polski. Po raz trzeci w XX wieku Polacy jako wspólnota narodowa i państwowa przystępowali do budowy swego państwa, tym razem w postaci liberalnej demokracji aspirującej do członkostwa w zjednoczonej Europie. A co z pamięcią o historii, jej doświadczeniem? Historia była często przez komunistów zakłamana, wykorzystywana ogromnie instrumentalnie. Miała uzasadniać ich władzę i słuszność tzw. kierunku rozwoju. Wyszukiwano w niej, zwłaszcza w historii najnowszej, przydatne argumenty. Bieżąca polityka kształtowała wizję przeszłości.

Pokusa instrumentalnego posługiwania się przeszłością okazała się jednak bardziej trwała niż PRL. Było to jednak niebezpieczne zajęcie, co oddał trafnie wybitny polski karykaturzysta, Andrzej Mleczko już w połowie lat 80. XX wieku. Na znanym rysunku widzimy opartą o ścianę książkę opatrzoną tytułem „Historia najnowsza”. Książkę nagryziono ze skutkiem dla owego łasucha tragicznym. Oto obok niej leży martwa mysz, która dopiero co ucztowała na wspomnianym tomie. Historia najnowsza okazała się być trucizną, zabójczym środkiem, którego należało się ustrzegać. Zostawić historię historykom! Gdyby to było równie łatwe, co piękne i pociągające…

W 1989 roku odpadły wszelkie polityczne ograniczenia w zajmowaniu się historią, badacze otrzymali dostęp do archiwów i akt. Rozpoczęły się ożywione dyskusje, które szybko przedostały się do opinii publicznej. Dyskutowano na tematy historii najnowszej, często zwracając uwagę na własne błędy i zaniechania. Szczególnie było to widoczne w kontekście relacji z sąsiadami. Zmieniono podręczniki szkolne, utworzono nowe instytucje badawcze. W 1999 roku powstał Instytutu Pamięci Narodowej (odpowiednik niemieckiego urzędu Gaucka).

Krytyczny vs afirmatywny ogląd historii

Wydawało się, że krytyczny ogląd historii narodowej będzie przeważał przez dekady. Tak się jednak nie stało. Najowocniejszy pod tym względem był okres pierwszych 15 lat istnienia III RP. Wraz z wzmacnianiem się ugrupowań konserwatywnych, czy jawnie nacjonalistycznych, zaczęto podważać dotychczasowe wyniki badań i dyskusji, proponować w zamian alternatywne rozwiązania. Było to widoczne w kontekście relacji polsko-żydowskich, a zwłaszcza różnych zachowań Polaków wobec ich sąsiadów, Żydów w czasie II wojny światowej.

Afirmatywne podejście do historii, którą podzielała część Polaków, pogłębiło się w czasie pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007. Przejawem było nie tylko utworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie ten zryw z 1944 roku przeciw Niemcom przedstawiono bez głębszej, krytycznej refleksji co do jego sensu politycznego i ludzkiego (około 200 tys. ofiar). W ostatnich latach doszła do tego rewizja sposobu nauczania historii, polegająca na wzmocnieniu narracji narodowej i polonocentrycznego ujmowania dziejów. W nim zaś wzmocnieniu uległa tendencja afirmacji własnej narodowej przeszłości. W sposób znaczący po 2015 r., gdy wspomniana formacja powróciła do rządów, pogłębiono / nadal się pogłębia te renacjonalistyczne tendencje w przedstawianiu historii.

Instrumentalizacja historii

Państwo zaczęło otwarcie ingerować w debatę historyczną i obecność historii w przestrzeni publicznej. Usunięto dyrektorów dużych placówek historycznych (Muzeum II wojny światowej w Gdańsku) lub nie podpisuje się im nadal nominacji (ECS w Gdańsku i Muzeum Żydów Polskich Polin). Zmieniono programy i podręczniki w szkołach. Zaczęto forsować opartą na schematach biało-czarnych, przyjaciel-wróg wersję przeszłości, zwłaszcza tej najnowszej. Niewygodni bohaterowie zostali usunięci, niektóre wydarzenia skazano na niepamięć. W to miejsce pojawili się nowi bohaterowie, coraz częściej proponuje się nową interpretację wydarzeń. Historia w polityce partii rządzącej stała się instrumentem walki politycznej. Poza partią rządzącą w walce tej uczestniczą różne instytucje państwowe.

Dzisiaj Polska jest podzielona na wiele sposobów, także jeśli idzie o stosunek do przeszłości. Trudno dostrzec jedność ponad podziałami. Doskonale widać to przy okazji znaczących rocznic przełomowych wydarzeń historycznych. Nie obchodzimy wspólnie rocznic historycznych wydarzeń. Zeszłoroczne stulecie odzyskania niepodległości jako wspólnotowe przeżycie nie powiodło się. Przestrzeń publiczna wypełniła skrajna prawica i jej działania, czemu sprzyja rządząca partia mając na uwadze własne rachuby polityczne. Tolerowane są zachowania nacjonalistyczne czy ksenofobiczne, odmawia się całym grupom prawa do aktywnego uczestniczenia w życiu politycznym i społecznym kraju (na razie są to werbalne, na szczęście, działania).

Nie inaczej było i w tym roku. Marsze nacjonalistów w Warszawie zdominowały święto 11 Listopada, podobnie jak obchody innych świąt narodowych. Oczywiście, nie tylko oni w tych dniach są na ulicach. W całej Polsce w setkach spotkań i imprez uczestniczą miliony ludzi, którym daleko do skrajnej prawicy. Tym niemniej opanowała ona sferę przekazu i pole symboliczne. Obrazy z jej imprez kształtują także, niestety, obraz Polski na zewnątrz, w świecie.

Mentalność oblężonej twierdzy

Historia w przypadku Polski odegrała / odgrywa nadal ważną rolę. Pilnie jednak potrzebujemy krytycznego bilansu. Być może jednym z powodów wzrostu tendencji nacjonalistycznych i ksenofobicznych jest brak dogłębnej dyskusji o wcześniejszych okresach, np. Dwudziestolecia, gdzie tendencje antydemokratyczne także były silnie widoczne.

Historia dla rządzących stała się jednak wygodnym pretekstem, by odwrócić uwagę od innych, bardziej niepokojących zjawisk. Warszawa ma ogromne problemy z UE, podobne problemy ma z niektórymi sąsiadami, Niemcami (kwestia reparacji). Próby przeforsowania tzw. historycznych paragrafów skończyły się fiaskiem w związku z protestami w USA i Izraelu, jednak złe wrażenie pozostało. Po raz kolejny potwierdziło się, że część polskich elit (ale i Polaków w ogóle) posiada ogromne kompleksy, nie potrafi zaakceptować różnych obliczy historii, przeprowadzić krytycznej rozprawy z nią, co jest ważnym elementem demokracji i międzynarodowego dialogu.

Zamknięcie się w kręgu kompleksów wzmacnia tylko mentalność twierdzy, która jest oblegana z zewnątrz (w tym przypadku przez UE) i od wewnątrz (przez inaczej myślących i wszelkich „obcych” w kraju praktycznie bez mniejszości narodowych). W takiej sytuacji trudno jest tworzyć wspólnotową politykę krajową i sprawczą politykę zagraniczną. Zamiast argumentów wspólnego interesu chętnie sięga się do historii, zwłaszcza ostatniej wojny, by z niej wywodzić jakieś prawa i oczekiwania. Historia więc, w obecnym jej wydaniu, stała się elementem izolacji, z której nie jest tak łatwo wyjść. Jest to więc ogromny paradoks narodu, który ceniąc znaczenie historii i pamięci o osobach i wydarzeniach ją kształtujących, jednocześnie nie potrafi znaleźć dystansu, sine ire et studio spojrzeć na swe położenie i relacje w Europie.

Polska posiada bogatą i zmienną historię, która wielokrotnie wpływała na Europę, a przede wszystkim na Europę Środkowo-Wschodnią. Należy sobie życzyć, by duma z tej przeszłości, nie przesłoniła problemów i wyzwań teraźniejszości czy przyszłości, przed którymi stoi dzisiaj Europa. Obok wystaw plenerowych z historii warto wyprodukować i ustawić na ulicach także takie, które dotyczą problemów naszej współczesności, jak kwestie bezpieczeństwa, ochrony środowiska, imigracji, tolerancji i poszanowania praw innych.

 

O autorze

Krzysztof Ruchniewicz

professor of modern history, blogger - @blogihistoria and podcaster - @2hist1mikr. Personal opinion

komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

  • Osobiście nie zgadzam się z bezkrytycznie afirmatywną wersją przedstawiania historii Polski, choć rozumiem, z jakich powodów politykom wydaje się być dobrym rozwiązaniem. Wydaje mi się, że chcą w ten sposób próbować leczyć narodowe kompleksy, o których to Pan też pisał. Osobiście jestem zdania, że w leczeniu takich kompleksów nie ma nic złego. I z tego też powodu uważam, że obecna polityka historyczna jest afunkcjonalna, kompletnie irracjonalna a nawet lekko szalona. Nie tylko nie wyleczy nas z narodowych kompleksów, ale będzie nadal nas w nie wbijać. O czym bowiem się dowiadujemy, po raz zresztą stutysięczny? O tym, że przegraliśmy w 1939 roku, o tym że nas Niemcy (czy też jak to się ponownie pojawia, niemcy) zabijali w czasie okupacji, że nas zabijali Rosjanie. Chwalone są przegrane powstania, zarówno te XIX wieczne, jak i największe, warszawskie z 1944 roku. Jako zwycięzców i wzory do naśladowania pokazywani są partyzanci podziemia antykomunistycznego, którzy w olbrzymiej większości spoczywają w bezimiennych mogiłach. Wniosek, jaki można wyciągnąć z takie przekazu jest jeden – jesteśmy narodem przegrywów, nic nam się nigdy nie udawało, non stop dostawaliśmy lanie! Sensowna i racjonalna polityka historyczna promująca afirmatywną wersję historii Polski powinna silnie eksponować pozytywne wydarzenia w naszej historii. Jeśli już tak się skupiamy na dziejach militarnych, to czemu nie świętowane są zwycięstwa? Czemu nie ma i najpewniej na stulecie bitwy nie będzie muzeum bitwy warszawskiej? Czemu jeszcze ważniejsza bitwa nad Niemnem z września 1920 roku jest właściwie nieobecna, tak w nauczaniu jak i narracji tych, którzy decydują o polityce historycznej? Czemu muzeum Powstania Wielkopolskiego jest w malutkim, choć architektonicznie cudownym (uwielbiam polski klasycyzm stanisławowski) budynku a nie ma siedziby i rozmachem porównywalnej z muzeum Powstania Warszawskiego?Nie oznacza to oczywiście, że mamy zapomnieć o naszych narodowych klęskach. Po prostu zwycięstwa powinny być świętowane co najmniej z równie wielkim rozmachem, jak klęski.

Krzysztof Ruchniewicz

professor of modern history, blogger - @blogihistoria and podcaster - @2hist1mikr. Personal opinion

Newsletter „blogihistoria”

Zamawiając bezpłatny newsletter, akceptuje Pan/Pani zasady opisane w Polityce prywatności. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest możliwe w każdej chwili.

Najnowsze publikacje

Więcej o mnie

Kontakt

Translate »