Ucichły już obchody 100 lecia urodzin kanclerza Niemiec Willy’ego Brandta. Po wpisaniu do wyszukiwarki nazwiska kanclerza, nie znalazłem już żadnych nowych artykułów czy innych materiałów. Taka sytuacja nie jest niczym nadzwyczajnym. Minęły tygodnie i dzisiaj żyje się już innymi rocznicami, innymi osobami. Pamięć rocznicowa jest ze swej natury krótka, choć zwykle regularnie wskrzeszana. Na ten rok przypadają jeszcze dwie inne daty związane z Brandtem: wybór na kanclerza w październiku 1969 r. i ustąpienie z zajmowanego urzędu w maju 1974 r.  Ciekaw jestem, czy media je dostrzegą, a mogłyby dać ciekawy pretekst do rozważań także nad współczesną polityką i politykami… Zatem trochę na przekór powyższej tendencji chcę w kolejnych wpisach realizować swój niegdysiejszy zamysł. Przywołując miasta, z którymi był związany Brandt, chcę kreślić kolejne etapy jego biografii. Początkiem była rodzinna Lubeka, potem pobyt na emigracji w latach 30. i podczas II wojny w Oslo i Sztokholmie. Kolejnym ważnym miastem w życiu Brandta stała się Norymberga. Żaden inny późniejszy niemiecki polityk nie przeżył z tak bliska niemieckiej klęski i upadku, obserwując  proces przeciwko głównych zbrodniarzom i pomocnikom Hitlera. Przyszły kanclerz był niewątpliwie wyczulony na problem winy i odpowiedzialności Niemców za zbrodnie i ludobójstwo. Jego późniejsze słowa, czyny, wreszcie gesty, zwłaszcza uklęknięcie przed pomnikiem bohaterów getta w Warszawie, nie były w tym sensie spontaniczne.


Koniec wojny zastał Brandta w Sztokholmie, w którym znalazł się po ucieczce z Norwegii. (Tam też otrzymał – w norweskiej ambasadzie – w sierpniu 1940 r. obywatelstwo tego państwa.) Brandt musiał teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy pozostać na emigracji, czy wracać do Niemiec. Decyzja nie była łatwa z wielu powodów. Można wskazać względy osobiste i zawodowe. Brandt opuścił Niemcy zaraz po maturze, nie posiadał żadnego wykształcenia zawodowego. Przez kolejne lata pobytu na emigracji zdobył pozycję cenionego dziennikarza i autora książek. Zawdzięczał to swym analitycznym zdolnościom, znacznym kompetencjom w zakresie polityki zagranicznej, rozbudowanej sieci kontaktów oraz dobrej znajomości języków obcych. Miał szansę, by w ten sposób zapewnić sobie środki do życia i stabilizację.

Brandt był również wdzięczny towarzyszom z Norwegii, potem Szwecji za przyjęcie i możliwość pracy i prowadzenia politycznej działalności. Zaczął rozważać rozwiązania pośrednie: dalsze wykonywania pracy w Skandynawii na rzecz nowych Niemiec. Brandt był przekonany, że emigranci mogą odegrać znaczną rolę w odbudowie Niemiec, był jednak realistą. Wyraził to dobitnie w liście do przyjaciela, węgierskiego Żyda, Stefana Szende: „Pytam się także, czy pełniąc funkcje publiczne nie będę miał kłopotów z tymi, którzy mimo mojego powrotu będą zarzucać mi długie lata emigracji – nawet renegactwo z powodu mojego norweskiego obywatelstwa„. Na przeszkodzie w wjeździe do Niemiec stały też ustalenia Rady Kontroli Niemiec, która z powodu ogromnych trudności w zaopatrzeniu 20 września 1945 r. zarządziła wjazd do Niemiec wyłącznie na podstawie nadzwyczajnego pozwolenia. Ponadto nie było wtedy żadnej instancji, która mogłaby przywrócić Brandtowi obywatelstwo niemieckie. 

Jak wygląda jego ojczyzna po nazistowskiej dyktaturze i niszczącej wojnie, dowiedział się bardzo szybko.  W latach 1945-46 wielokrotnie przyjeżdżał do Niemiec jako zagraniczny dziennikarz. Na zlecenie prasy skandynawskiej miał informować o wielkim politycznym i medialnym wydarzeniu – procesie zbrodniarzy nazistowskich w Norymberdze. Pierwszym przystankiem w Niemczech była Brema, potem pojechał do rodzinnej Lubeki. Podróż tam trwała prawie cały dzień. Miasto było w dużej części zniszczone. Tworzyło ono, jak pisał Brandt, „deprymujący, straszny obraz„. Miał znaczne problemy ze znalezieniem drogi do domu. W czasie spotkania z matką i ojczymem, Emilem Kuhlmannem podniósł sprawę wiedzy Niemców o zbrodniach nazistowskich. Rodzina matki była znana ze swego antyhitlerowskiego nastawienia i rozmowa taka wydawała się naturalna. Poczynił wtedy bardzo interesujące obserwacje. Ogrom zbrodni, straszliwe obrazy z wyzwolonych obozów zaszczepiły przekonanie o winie zbiorowej Niemców za nazizm. Oskarżenia formułowano masowo i niezwykle ostro, czy jednak mogło być inaczej? Jednak ta stała presja z zewnątrz powodowała, że włączały się swego rodzaju mechanizmy obronne. Jedni uciekali się do wymówek, inni bagatelizowali rozmiar zbrodni, czy po prostu nie przyjmowali ich do wiadomości. 


A przeciwnicy Hitlera nie chcieli brać winy za zbrodnie, których nie dokonali. Innym wrażeniem, jakie odniósł Brandt z tej rozmowy, było to, że denazyfikacja bardzo szybko może się przerodzić w pozorne działanie, prawdziwi winni pozostaną bezkarni. „Matka i jej mąż – wspominał Brandt po latach –, bezsprzecznie niewzruszeni przeciwnicy nazizmu, utrzymywali, że nie wiedzieli nic o masowej zagładzie. Nietrudno było wyczuć, co się w nich działo. Nie chcieli pogodzić się z zarzutem, że wszyscy Niemcy są mordercami. Potwierdziło się przypuszczenie, że teza o zbiorowej winie działa niszcząco. Wiele osób przerażonych rozmiarem oskarżenia, uciekało się do wymówek i próbowało bagatelizować rozmiary zbrodni. A może bali się pytać o to, do czego by doszło, gdyby wiedzieli więcej lub przyznali się przed sobą, że wiedzieli więcej? Gdy minął lęk – dodawał Brandt – opowiadali o tym, co sami widzieli – o tym, o czym opowiadali żołnierze przyjeżdżający z frontu wschodniego„. Brandt jeszcze w czasie wojny rozmawiał  o niemieckiej okupacji Polski. „Rozmawialiśmy zarówno o powstaniu w getcie warszawskim, jak i o Powstaniu Warszawskim, kiedy to radzieccy żołnierze zatrzymali się po drugiej stronie Wisły. (…)„. Informatorem w sprawach polskich był socjalista Maurycy Karniol

Dzięki tym informacjom, Brandt był stosunkowo dobrze poinformowany o sytuacji w Polsce i zbrodniach niemieckich. Karniol przekazał Brandtowi raport o eksterminacji Żydów. Już wtedy przyszły kanclerz musiał stwierdzić, że informacje te traktowano z dużym dystansem, nie wierzono w ich prawdziwość, były zbyt przerażające. Podobny los, co raport Karniola, spotkał inną relację o holokauście Żydów w Polsce pióra wspomnianego już Stefana Szende pt. Ostatni Żyd z Polski. Ukazała się ona w Szwecji pod koniec 1944 r. Książka przeszła właściwie bez echa. Brandt z pewnością musiał się zastanowić, jakie reakcje wśród niemieckiego społeczeństwa wywoła wielki proces, który miał relacjonować

Foto: Niemieckie wydanie książki Stefana Szende (1945).

Do Norymbergi przyjechał 14 listopada. Zakwaterowano go razem z innymi dziennikarzami zagranicznymi w zamku należącym do Faber-Castella, znanego producenta ołówków. Warunki pracy i życia codziennego były jednak ciężkie.  Nie mógł  telefonować do Oslo, ani wysyłać telegramów. Często artykuły o bieżących sprawach wysyłał drogą okrężną przez Londyn, co powodowało ich dezaktualizację. Relacjonowanie procesu było także dużym obciążeniem psychicznym. „Pisałem niezmordowanie – wspominał Brandt – i niejednokrotnie bliski byłem wysyłania korespondencji brzmiących jak tekst jednego z amerykańskich kolegów, który telegrafował do redakcji: 'Nie mogę już więcej, brak mi słów’. Wypowiedzi oskarżonych budziły dodatkowe przerażenie„.  Następnie dodawał: „Okrucieństwo, które zostało nam unaocznione w Norymberdze, nawet najsilniejszych psychicznie doprowadzało na skraj duchowego załamania – a nawet dalej„. Pod koniec lutego 1946 r. Brandt zrezygnował z dalszego pobytu w Norymberdze i wrócił do Oslo. 

Swoje wrażenia z procesu i pobytu w Niemczech opisywał nie tylko w korespondencjach dziennikarskich, ale i  w obszernych listach do politycznych przyjaciół, w czasie licznych wystąpień publicznych, artykułach prasowych, broszurach, a przede wszystkim w publikacji „Forbytere og andere tyskere” (Zbrodniarze i inni Niemcy), którą opublikował po norwesku i szwedzku w 1946 r. (niemieckie pełne wydanie tej książki ukazało się dopiero w 2007 r.). Nie jest to zwykła relacja z procesu, jest to też jedna z pierwszych prób ukazania zaangażowania społeczeństwa niemieckiego w system narodowosocjalistyczny i jego zbrodnie oraz pogłębiona ocena społeczno-politycznego położenia Niemiec. Książka dla Brandta była okazją do uporządkowania wiedzy o Niemczech, postawienia diagnozy o ich sytuacji i wyciągnięcia wniosków politycznych. Brandt pisał o podstawach prawnych przeprowadzenia procesu zbrodniarzy, o wojnie, zbrodniach na Wschodzie i Zachodzie i o holokauście. Dla Brandta już wtedy zagłada Żydów była zbrodnią bez precedensu, odróżniała się od  zbrodni wojennych i była jak najbardziej związana z ideologicznymi celami systemu. Brandt nie miał wątpliwości, że kierownictwo partii nazistowskiej należało surowo osądzić. 


Z drugiej strony Brandt widział różnicę między zbrodniarzami nazistowskimi, a resztą Niemców. W książce  poświęca stosunkowo dużo miejsca niemieckiej opozycji antyhitlerowskiej. Jest to właściwie pierwsze ukazanie „innych Niemiec”. Poznajemy cały wachlarz różnych ugrupowań tworzonych przez przeciwników Hitlera: od ruchu robotniczego, częściowo Kościoła katolickiego i protestanckiego aż do oporu pojedynczych osób. Ważną część rozważań stawowi nieudany zamach na Hitlera z 20 lipca 1944 r. Brandt był świadom specyfiki opozycji antyhitlerowskiej na tle ruchu oporu w innych krajach. Niemiecka opozycja była skierowana przeciwko własnej władzy, nie była więc motywowana narodowo. Natomiast była skierowana przeciwko reżymowi dyktatorskiemu i działała z pobudek demokratycznych i moralnych. Brandt krytykował popularną wtedy postawę, zwłaszcza wśród państw okupowanych do niedawna przez nazistowskie Niemcy, tzw. vansittaryzmu (od nazwiska brytyjskiego dyplomaty Roberta Vansittarda), widzącego III Rzeszę jako prosty skutek militaryzacji, szowinizmu i wrodzonego niemalże zwierzęcego okrucieństwa Niemców jako narodu. Odrzucał tezę o kolektywnej ich winie, dostrzegał różne postawy. Jednocześnie podkreślał odpowiedzialność narodu niemieckiego za umożliwienie dojścia do władzy Hitlera i dalsze wypadki. 

Brandt intensywnie zajmował się wtedy sprawami bieżącymi. W książce zabiegał również o zrozumienie dla położenia swego kraju. Ostrzegał przed groźbą podziału Niemiec i krytycznie wypowiadał się też o wysiedleniach Niemców. Na przykładzie losów Niemców Sudeckich starał się pokazać złożoność tego problemu. Ważnym wyzwaniem dla przyszłości Niemiec, o którym pisał Brandt, była konieczność zintegrowania ich z Europą. „Naziści próbowali zgermanizować Europę. Teraz chodzi o to, by zeuropeizować Niemcy„. Widać w tym prawdziwy rys politycznego wizjonerstwa, dalece wybiegającego nie tylko poza horyzont samych pokonanych Niemców, ale i poza realia zniszczonego, zdewastowanego i skrwawionego kontynentu.


Cytowana literatura: 
Willy Brandt, Wspomnienia, Poznań 2013.
Einhart Lorenz, Willy Brandt. Deutscher – Europäer – Weltbürger, Stuttgart 2012. 

O autorze

Krzysztof Ruchniewicz

professor of modern history, blogger - @blogihistoria and podcaster - @2hist1mikr. Personal opinion

komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Krzysztof Ruchniewicz

professor of modern history, blogger - @blogihistoria and podcaster - @2hist1mikr. Personal opinion

Newsletter „blogihistoria”

Zamawiając bezpłatny newsletter, akceptuje Pan/Pani zasady opisane w Polityce prywatności. Wypisanie się z prenumeraty newslettera jest możliwe w każdej chwili.

Najnowsze publikacje

Więcej o mnie

Kontakt

Translate »